sobota, 14 grudnia 2019

Suwalskie ogrodniki (2019) cz.1 (dojazd, Białystok)

W tym roku w stronę podlaskich ścieżek wyruszam nieco wcześniej niż pozostali członkowie naszej zacnej drużyny. Eco z Pudlem planują jechać nocnym pociągiem i zameldować się w Białymstoku o 8 rano. Ja nie cierpię podróżować nocą - potem cały dzień jest na straty, bo tylko zdycham marząc o noclegu, zamiast cieszyć się na przygody i atrakcje. Za jakie grzechy sobie to fundować? Jadę więc do Białegostoku dzień wcześniej. Gdzieś tam przekimam i rano spotkam się z ekipą.

Pociąg relacji Wrocław - Białystok podjeżdża jakiś wyjątkowo nowy - wygląda jak srebrna, spłaszczona glizda. W środku wszystko jest na guzik, świeci diodkami i robi “pip” czy trzeba czy nie. Ponoć odpowiednio częste “pip” zwiększa poczucie nowoczesności i komfortu podróży. Moje poczucie komfortu jest więc widać nietypowe.. Kibel jest czynny 1 na 4 (w pozostałych chyba popsuła się diodka robiąca “pip”) więc mam częste wycieczki na przeciwległy koniec składu.

Nad przejściem jest zawieszony ekran walący w oczy zapętlonymi reklamami. Osobniki o twarzach ujednoliconych pod względem płci i rasy uśmiechają się z ekranu i emanują szczęściem. Pomagają niepełnosprawnym, głaszczą psy, nie palą, nie piją i nie przyjmują poczęstunków od nieznajomych.

Koło mnie miejsce wylosował jakiś wyjątkowo zapracowany chłopak. Widać w domu mu zabrakło czasu na zabiegi kosmetyczne i musi to nadrobić w trasie. Wyjmuje więc torbę pełna nożyczek, pilniczków, szpatułek i zaczyna manicure. Widać w jego działaniu duszę artysty - skupione oczy, przygryziona warga, a spod sprzętów szybko wychodzą upragnione kształty. To jednak nie koniec. Odpowiednie kształty paznokci zostają potraktowane lakierem o barwie perłowej. Pociąg nieco rzuca, więc lakier raz po raz ląduje tam, gdzie nie powinien - na opuszkach palców przeciwległej ręki, na nadgarstku, a także na moich spodniach. Chłopię jest miłe, przyjazne i w mig pojmuje mój brak entuzjazmu do zaistniałej sytuacji. Szybko więc biegnie do swojej walizeczki (dobranej kolorystycznie do planowanego koloru lakieru) i przynosi zmywacz. Moje spodnie więc zyskują na zapachu (fuj! jak ja nie cierpię smrodu acetonu! ale np. chlor albo amoniak lubię, nie wspominając o dobrze kojarzącym się eterze :) )
Tak to cudem uniknęłam paradowania przez kolejny tydzień suwalskimi wsiami w perlistym moro ;)

Ledwo jeden kłopot zostaje zażegnany - pojawia się następny! Pociąg się zepsuł… Zgasły wszystkie monitory emanujące szczęściem, diodki i guziki robiące “pip”. Drzwi przesuwne zwariowały - jeżdżą tam i nazad, aż w końcu zastygają w połowie. Głośnik, którym pani o namiętnym głosie co chwilę przypomina o zabraniu bagażu, również zamilkł na dobre. Konduktor musi więc użyć zarzuconej metody sprzed lat i przejść przez pociąg informując, że “nie ma napięcia” i “drobna usterka zostanie niedługo usunięta”

Pierwszy raz stajemy w lasach pod Częstochową. Stoimy.. Cisza.. Podchodzę do okna.. W dali majaczy malutka stacyjka.. Czytam nazwę.. I robi mi się jakoś miękko w nogach.. Moje myśli szybują daleko w czasie.. Przed oczami staje mi rodzinna historia, chyba jedna z ciekawszych i opowiadanych przez moją babcie przy okazji każdych świąt czy innych rodzinnych spotkań:
“Jest 1 września 1939 roku. Moja babcia postanawia wysłać paczkę ze smakołykami swojemu bratu - wojskowemu stacjonującemu pod Warszawą. Ale poczta (nie wiedzieć czemu) nie działa. Nie przyjmują żadnych paczek. Babcia wpada na szatański pomysł. Sama, osobiście zawiezie bratu paczkę - i mimo protestów rodziny, wyrusza do Warszawy. Do Warszawy dociera - ale brata już nie zastaje, został wysłany na inną placówkę. Noc spędza u jakiejś dalekiej krewnej, a rankiem postanawia wracać do Krakowa. Ale pociągi już nie jeżdżą. Pani w warszawskiej kasie (podobnie jak dzień wcześniej na poczcie w Krakowie) coś o jakiejś wojnie opowiada i rozkłada ręce.. Pociągu nie będzie.. Na szczęście przy dworcu napatoczył się jakiś chłopak i obiecuje babci wsadzić ją w pociąg do domu. Pociąg jest dziwny. Odjeżdża w środku nocy i jest pełen wojskowych. Babcia jest jedyną kobietą na jego pokładzie. W przedziale jedzie z samymi oficerami. Nobliwi panowie podkręcają wąsa i ciągle powtarzają: “żadnej wojny nie będzie, Hitler się nas boi!”. Nad ranem pociąg z niewiadomych powodów staje w środku lasu. Potem się okazuje, że maszynista był zdrajcą, a za chwile wyjadą z lasu czołgi i zaczną napierdzielać w pociąg. A babcia porzuci wędrowną walizkę z łakociami i razem z wojskowymi wypełznie na brzuchu w pobliskie krzaki, by rozpocząć, niezwykle malowniczą, pieszo - autostopową wędrówkę do Krakowa. Ale póki co pociąg stoi w lesie. Wszyscy się niepokoją bo tak stanął i stoi. Babcia wychyla się z okna. W tle majaczy malutka leśna stacyjka o nazwie Kłomnice…

Prawie równe 80 lat później inny pociąg z niewiadomych przyczyn staje w podczęstochowskich lasach. A ja wychylam się z okna… I co widzę??? Ano widzę szyld "Kłomnice". I siedzę w tym tajemniczo zepsutym pociągu, świdruję oczami w kłomnicki napis i jest mi jakoś mega dziwnie w środku. Mam wrażenie, że jakby czas nagle przestał istnieć, jakby istniała tylko przestrzeń.. I jakby w tej chwili mój wzrok krzyżował się ze wzrokiem tej zaniepokojonej, 18 letniej Helenki, która z dwoma wypchanymi walizami i głową pełną młodzieńczych planów, ruszyła na podbój Warszawy.. Dlaczego ten mój pociąg u licha nie stanął 100 metrów dalej? Czemu stanął dokładnie tak, abym wśród ciszy nieczynnych wagonów mogła przeczytać stacyjny szyld? Świat jest pełen przypadków i totalnie niewytłumaczalnych zbiegów okoliczności.

Tym razem czołgów nie było. Parametr czasu zadziałał. Pociąg po godzinnym odpoczynku odnalazł napięcie i ruszył dalej ku swemu przeznaczeniu. Martwa cisza i zamilkanie piszczących światełek następowało jeszcze siedmiokrotnie. Potem konduktorzy już się nie szczypali z wymijającymi opowieściami: “Pociąg jest zepsuty i trzymajcie kciuki, żebyśmy w ogóle dojechali, a nie narzekacie na opóźnienie, innego składu nam nie podstawią bo nie mają”. Za Warszawą czasy postojów stają się dłuższe niż czasy przejazdów pomiędzy nimi.

Z pociągowych przygód jeszcze próbowali mi zajumać namiot na stacji Warszawa Centralna. Bo półki nad siedzeniami zrobili takie dupiane, że plecak moich gabarytów tam nie wchodzi. Konduktor kazał mi go zabrać z przejścia, że tamuje ruch i przeczy przeciwpożarowym zasadom (no tak, pociąg zepsuty, to tylko patrzeć jak się palić zacznie?) I musiałam położyć plecak na “półkach dla większego bagażu”, które pozostawały poza moim wzrokiem. Co chwile chodziłam sprawdzać czy plecak tam wciąż jest, a moje manie prześladowcze okazały się być całkiem realne - gdy właśnie w centrum Warszawy poszłam odwiedzić plecak - on miał już odpiętą klapę, a jakiś koleś trzymał w łapach pakunek z namiotem. Gdy narobiłam rabanu, że "łapać złodzieja", koleś zaczął opowiadać, że chciał zdjąć plecak, aby tam położyć na dno swoją walizkę i “mu to odpadło”, po czym rzucił namiot na podłogę i wyskoczył z pociągu...

Ostatecznie docieramy szczęśliwie do Białegostoku, bez strat w ludziach, bagażach i odzieży, z tylko 3.5 godzinnym opóźnieniem.

W Białymstoku osiedlam się w hotelu “Turystycznym”. Jest on dokładnie taki, jak bubowy hotel być powinien. Klimat minionych czasów, cisza i przestrzeń, miła obsługa, a wokół, w ogródku betonowe płyty i kwitnące krzewy.




Tylko obok, w tle, przebija znak dzisiejszych czasów... buduje się jakieś nowe osiedle…


Mój pokoik. Dobrze, że w kiblu było dużo papieru, bo musiałam z jego pomocą wypoziomować łóżko - każda nóżka miała inna długość i bardzo się huśtało. Ale na tak grubym materacu to chyba nigdy nie spałam! :)


Widok z okna.


Stołówka.


W hotelu jestem chyba jedynym gościem z polskim paszportem. Na parkingu stoi 5 aut, z czego 4 mają blachy ukraińskie, a jeden bus rosyjskie 39 - czyli Kaliningrad. Ci ostatni przysiadają się do mnie, gdy na stołówce zjadam sobie wieczorny obiad. Tłumaczą, że oni “w interesach”. Czym się zajmują i co sprowadza ich do Polski? Raczej nie względy typowo turystyczne. To znaczy trochę o turystykę to zahacza. Bo zajmują się organizacją nietypowych wycieczek do Polski. Wycieczek dla swoich rodaków do polskich fryzjerów, dentystów, salonów piękności, botoxów, przystawiania pijawek, powiększania cycków, ujędrniania pośladków i rozdymania ust. Ponoć te usługi są w Polsce dużo tańsze niż w "obwodzie" i w dużo lepszej jakości. Więc robią rozeznanie w różnych rejonach północno - wschodniej Polski, by potem móc w bogatszych częściach zachodniorosyjskich miast wieszać plakaty reklamujące wycieczki swojej firmy: “lifting, tunning”, “podaruj sobie odrobine luksusu”, “jesteś tego warta” - i zdjęcie kobity z tak rozdętymi wargami jakby codziennie od 20 lat zbierała po ryju. Tak przynajmniej wyglądały folderki. Panowie, po drugim piwie, wypytują też mnie, czy przypadkiem nie słyszałam o jakiś dobrych polskich klinikach, które się zajmują “zmianą płci”. Rozumiem, że chcą wzbogacić i uatrakcyjnić paletę swoich ofert wycieczkowych :) Potem zapraszają mnie na imprezę w swoim pokoju, kusząc samogonem z fasoli. Jakoś zamknięta impreza z piątką nieznanych kolesi nie brzmi zachęcająco - więc proponuje, aby ten samogon tu na stołówkę przynieśli. Ostatecznie butla z samogonem okazuje się zbyt ciężka, nigdy jej nie było, albo za bardzo boją się reakcji barmanki na spożywanie produktów spoza baru, ale ostatecznie rozchodzimy się każdy w swoją stronę. Swoją drogą może dobrze, bo jest już 22, a mój cel przybycia tutaj był taki, żeby się wyspać, a nie chlać samogon dzień dłużej niż reszta ekipy ;)

Rano docieram na dworzec. Eco i Pudel przybywają w miarę punktualnie. I w pociągu wypili całe wino... :( Całe domowe wino, które pędzi eco i zawsze sobie na niego ostrze zęby.. Skurczybyki! Nie mogli pić piwa, nalewki, albo innego samogonu z fasoli??? Buuuuuu! A całe rano o tym winie juz myślałam. No nie.. zostawili, dwa łyki na dnie.. Żebym mogła zobaczyć jakie było dobre :P

Mamy taką tradycję, że zawsze staramy się rozpocząć wyjazd w jakimś menelskim miejscu. Czasem znajdujemy knajpę spelunę, a czasem tylko jej szukamy - tak jak w tym roku ;) Zwykle pada jednak na jakieś krzaczki, gdzie spożywają miejscowi. W tym roku namierzamy takie zaraz koło dworca.



Kolejnym pociągiem, w stronę następnych przygód, wyruszamy więc już w trójkę. Brakuje jeszcze Grzesia, ale i jego uda się nam dzisiaj napotkać!

cdn

2 komentarze:

  1. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń