poniedziałek, 25 listopada 2019

Armenia (2019) cz.4 - Lastiver, domki nadrzewne i naskalne

Wędrując zboczem wąwozu docieramy do naszego celu. Zwą go Lastiver. Baza? Kemping? Nie wiem jak to nazwać. Bo drugiego takiego miejsca nie znam. Są tutaj domki na drzewach, na skałach, wiaty, miejsca ogniskowe. I bar. Jakis taki mix najlepszych studenckich baz namiotowych, górskich chatek, schronisk czy barakobarów. Wino z granatów i herbata z okolicznych ziół. Zapach ogniska, podpiekający sie na ruszcie baran, szum wodospadu i drabinka prowadząca "na pokoje".

Przykładowe domki na wysokościach. Są malutkie - dwuosobowe, gdzie cały środek wypełnia materac, są większe, "o podwyższonym komforcie" (tam chyba jest jeszcze stół i krzesełka), są domki dla wiekszej ekipy tzn. 4 takowe połączone współnym tarasem.







Jest oczywiście kibelek typu wychodek. Taki bez szamba, spłukiwany bieżącą wodą.



Miejscowy bar, który zasysa nas na dłużej.





Jest księga wpisów. Jeden z nich szczególnie zapadł mi w pamięć:


Zajmujący sie tym miejscem gość, którego nazywamy "bazowym", przysiada się do nas w barze i na różne tematy snuje opowieści. Opowiada np. że Polacy o nazwiskach zakończonych na "-owicz" tak naprawde są Ormianami. Tak w skrócie - ponoć dawno temu jakis klan ormiańskich wojowników pomógł polskiemu królowi (czy innemu tam księciu) i za zasługi dostał szlachectwo i prawo osiedlania sie na polskich ziemiach. Prawda? Ormiańska legenda? Wyssana z palca opowieść na potrzeby rozmów z turystami? Nie mam pojęcia. Bazowy opowiada też o lokalnych jaskiniach, pasterskich połoninach wznoszących się nad wąwozem, pięknie okołodilidżańskich ukwieconych gór. Myślelismy, że przesadza, mówiąc, że idzie się po szyje w kolorowych kwiatach, a ich oszałamiający zapach wręcz zwala z nóg. A kilka dni później tam byliśmy. I się okazało, że to rzeczywistość przerosła legende... Bazowy opowiada też o niebezpieczeństwach i posępnym uroku wiosek na wschód od Berd i tamtejszych zruinowanych klasztorków, gdzie praktycznie nikt nie zagląda.. Miejsc, do których raczej nie będe miała odwagi pojechać... Dowiadujemy się też dlaczego "domki na drzewach" zaczynają sie powoli przekształcać w "domki na skałach". Ponoć powód jest bardzo prosty - drzewa zaczęły butwieć a domki spadać ;) A że turyści za bardzo nie lubią spadać nocą razem z domkiem, zaczęto sie zastanawiać jak tego procederu uniknąć. Pnie drzew były stopniowo skracane, ale niewiele to pomagało. Klimatyczne dachy ze słomy też ciekły jak durszlak. Zostawili więc kilka takich domeczków na pamiątke (juz nie używanych), ale uznali, że co skała to skała!

Stare, obecnie dekoracyjne już tylko domki.



Najwyżej położony w bazie domek jest nadrzewny, acz ten jakoś specjalnie wzmacniany.


Do naszej chatynki wchodzi sie po "drabinie" zrobionej z pnia!


Wieczorem idziemy popływać w wodospadzie, a bazowy robi nam zdjęcia. Chyba nie każdy turysta kąpie się tu tak ochoczo, bo bazowy bardzo się cieszy naszymi osiągnięciami w walce z nurtem. A nurt jest solidny! Kwicze masakrycznie gdy siadając u nasady wodospadu zaczyna mnie spychać w topiel. Toperz niby mnie trzyma, ale pomocna dłoń bazowego też sie przydaje. A potem pływamy z nurtem niosącym swoje fale w dal! Fajne uczucie zapychać z wodą w takim tempie! Wodospad nieduży, ale moc ma potężną! Nie wspomniałam, że woda jest hmmmm... dosć orzeźwiajaca?? ;) Ale to chyba można się było domyśleć.







Malownicze ujęcie wody.


A to drzwi do szopy. Jakie cudnie wyplatane! :)


Wieczorem idziemy na kolejną herbatke ziołową do baru. Wino mamy jeszcze jedno swoje i mamy dylemat czy wypić je na skale, gdzie jest nasz domek, w wyplatanej wiacie czy może na huśtawce, której wymachy w przód latają nad urwiskiem prowadzącym do potoku?

Wieczorem na naszej skałce :)



Oprócz nas na noc w bazie zostaje tylko Ormianin z żoną Rosjanką i trojgiem dzieci. Przyjechali tu na wakacje z Moskwy, na dwa tygodnie. Są cholernie chamowaci, hałaśliwi i mam wrażenie, że traktują baze jak swój własny folwark. Robia wokół siebie taki kwik, tumult i zawłaszczenie przestrzeni, że mimo naszego pokojowego nastawienia do świata kilkukrotnie popadamy w konflikt. Mam wrażenie, że sam widok turysty z plecakiem u kolesia wywołuje piane na ustach i żółć strzyka mu uszami. No ale staramy sie nie przejmowac debilami, szkoda sobie psuć nerwy bedąc w tak miłym miejscu i próbujemy przebywać tam, gdzie ich nie ma. A nie jest to trudne bo teren jest duży.

Poranek koło naszego domku jest chyba jeszcze piękniejszy niż wieczór!



Rano też biegniemy nad wodospad sie wypluskać!



Odkrywamy, że kawałek dalej jest jeszcze jeden wodospad i to nawet wyższy.



A tu dziwne znalezisko w pobliskim lesie. Chyba jakiś rodzaj pajęczyny. Ale jej nitki tak wygięły i pociągnęły gałązke, że wygląda jak rakieta do tenisa!


Od bazowego dowiadujemy się, że wracając nie musimy dymać pod góre do "resortu" i Jenokavanu. Można iść też w dół dnem kanionu do Getahovit! I tak zrobimy! :)

cdn

3 komentarze:

  1. > Opowiada np. że Polacy o nazwiskach zakończonych na "-owicz" tak naprawde są Ormianami.

    Nazwiska z końcówką "-owicz" są jak najbardziej polskimi nazwiskami, pochodzą od imion odojcowskich, np. Piotrowicz to syn Piotra. To wspólna cecha wszystkich języków słowiańskich. Nie bardzo tu widać związki z Armenią.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ormian było niegdyś w Polsce sporo,dowodem na to chociażby katedra ormiańska we Lwowie. Większość z nich przybrała polskie nazwiska kończące się na -owicz (Aksentowicz, Minasowicz, Tumanowicz itp.),ale niektórzy mają nazwiska na -ski (np. Ajwazowski).

    OdpowiedzUsuń