Plan na kolejny dzien jest prosty - gdzieś sie przejść, nie zabić sie na lodzie i zrobić ognisko w fajnym miejscu. Pomni na to, jak wczoraj wykopany spod śniegu chrust nie chciał sie palić, postanowiliśmy sie zabezpieczyć. Pozbieraliśmy troche gałązek i wysuszylismy je w schronisku przy kaloryferze. Będziemy wiec najlepszym przykładem tego, ze czasem noszenie drewna do lasu ma sens ;) Kupujemy w schronisku kiełbase na ognisko (jest taka pozycja nawet w wiszącym menu). Dobrze, ze powiedziałam, ze ognisko jest planowane w terminie nieco odroczonych - bo bym dostała musztarde wyciśnietą na tacke - jako ze wiekszosc osob owe kiełbasy piecze przed schroniskiem. Kilkakrotnie tez sprawdzamy czy oby napewno nalewka jedzie w plecaku z nami. Coby znowu nie było wtopy, ze trzeba sie rozgrzac tylko nie ma czym. ;)
Widoków dziś też nie oferują. Jako że nie można podziwiać tego co daleko - cieszymy oczy tym co blisko. Jest np. stary słupek. Nie wiem czy to drogowskaz czy jakies inne mądrości na nim powypisywano. Jeśli ktoś potrafi odcyfrować napisy to chętnie sie dowiem!
Wędrowanie idzie nam dosyć powoli, jako że średnio co 3 kroki lądujemy na tyłku. Dawno żesmy sobie tak d… nie obili! Trzeba było potajemnie zabrać poduszki ze schroniska i nimi wymościć newralgiczne punkty ciała. Już wiem po co rowerzyści lubuja sie w tych fikusnych spodenkach z poduchami - aby w razie upadku było przyjemniej dla kości ogonowej ;)
Droga już nie tyle przypomina zamarzniętą rzeke - ona jest zamarzniętą rzeką! Łyżwy trzeba było brać a nie stare raczki, które rozpadły sie juz wczoraj… Lód oferuje malownicze falki, żłobienia… a gdzieniegdzie robi chrup i noga wpada po kolano. Na szczęście nie w wode! Woda jest duzo duzo niżej. Jest lód, pół metra powietrza i dopiero szemrzący potok.
Jakies 10-20 metrów od szlaku płynie sobie drugi potok. On dla odmiany pozamarzał tylko częściowo i zrobił to w sposob wyjatkowo malowniczy! Wszedzie wiszą sople, lodowe stalagmity, kolumny, zamarzłe bąbelki i falbanki! Zdjęcia nie bardzo oddają pełen urok tych struktur - między tym płyneła jescze woda, powodujac, że to wszystko sie ruszało i bulgotało.
Górna tafla lodu w wielu miejscach jest powygryzana w poszarpane, choinkoksztaltne formy.
Śniegu jak widac jest niewiele.
Skałka tu, skałka tam..
W koncu docieramy na miejsce naszego planowanego minibiwaku - na zamek Bolczów.
Teren pozornie klimatyczny równiez do spania, acz różne historie z tego miejsca opowiadają - o powtarzających sie kradzieżach i napadach na śpiących tu ludzi.
Rozpalamy ognicho, suche drewno robi świetna robote!
Przez zamek przewijają sie jacys ludzie, wyglądają na zapalonych biegaczy (wnioskujemy po strojach - bardzo pstrokatych, oblegnietych i totalnie niedostosowanych do temperatury). Wydawało mi sie, ze to były trzy ekipy, acz toperz upiera sie, ze to byli jedni i ci sami ludzie, tylko zaglądali do nas kilkakrotnie. Ich zachowanie było nieco dziwne, kukają zza węgła, patrzą na nas jak na ufo - jakby troche z zaciekawieniem, ale tez z obawą. Nie przyszli sie przywitać czy zagadać, trzymali dystans. A moze po prostu sprawdzali czy juz zasnelismy, zeby nam coś zajumać? Miejsce w koncu zobowiązuje ;)
Kończy sie suche drewno, konczy sie i ognisko. Cóż, trzeba bylo pół świerka zatachać do schroniska i obsuszyc, to bysmy sie dłużej miłym ciepełkiem cieszyli.
Po drodze wiatka. Widać ktos tu niedawno spał bo to na środku jest idealne na posłanie! :)
Wracając mijamy znów troche skałek...
A widoki wciąż nie powalają...
Do Szwajcarki docieramy juz duzo po zmroku.
I okazuje sie, że w schronisku straszy! ;) Siedzimy sobie nad grzańcem i w koncu przychodzi czas na wycieczke do kibelka. Kibelek jest w drugim budynku i (nie wiem czemu) ale jest zamykany na klucz. Jako ze my tu nocujemy to kluczyk dostajemy. Ide. Zwykle automatycznie włącza sie lampka nad wejściem, ale widac teraz mnie nie zauważyła. Latarki nie wziełam (licząc na tą lampke) wiec próbuje przyświecać sobie telefonem. Latarka w telefonie też sie nie włącza, świeci tylko malutki ekranik. Budynek sypialny jest pusty. Wszyscy siedzą na jadalni. Kibelek jest zamkniety (a przynajmniej tak mi sie wydawało). Otwieram kluczem. Wchodze. Zamykam za soba drzwi wejsciowe na zamek. Właże do pierwszej kabiny. Drzwi od kabiny nie zamykam. W koncu jestem tu sama, nie? Nagle z drugiej kabiny wychodzi dziewczynka. Lat około 10. Mówi mi “dobry wieczór” i wychodzi z budynku. Dosyć szybko wychodze i ja.. Przed schroniskiem nie ma żadnego samochodu. W jadalni nie ma dziewczynki. Również takowa nie nocuje w żadnym z pokoi. Przyszła z lasu, zrobiła siku w schronisku i wróciła w ciemność?? Śpi z rodzicami w namiocie 50 m od schroniska, ale nie może sie wyrzec porcelany? Nie wiem. Już jej więcej nie spotkałam...
Dziś pokoj mamy dzielić z jakimś turystą. Już sie cieszymy na pogawędki czy jakieś inne integracje. Niestety nasz zapał szybko spada. Przybyły osobnik jest bardzo sympatyczny, ale non stop kaszle. Przez chwile sie łudzimy, ze moze ma uczulenie na kota albo pali 5 paczek fajek dziennie, ale szybko wyprowadza nas z błędu. Od 3 tygodni ma grype i nie moze mu przejść. Zaraził juz cała swoja rodzine i połowe kumpli z pracy. Jakas dziwna ta choroba, dostał ją mimo zaszczepienia sie na grype (albo własnie po szczepionce? tego juz nie pamietam). Teraz ma nadzieje, ze moze świeże górskie powietrze go uzdrowi... Ostatnią rzeczą o jakiej marzymy to nocleg z grypą mutantem i zapoznanie sie z nią bliżej.. Rozważamy juz ewakuacje ze schroniska i kopanie jamy śnieżnej. Ale postanawiamy jeszcze zapytac obsluge schroniska o mozliwosc zmiany pokoju. Jest jeszcze jeden wolny pokoj - 16 osobowa zbiorówka. Ma jednak to miejsce jedną wade - jest nieogrzewane, wiec temperatury są na minusie. Mozna wprawdzie włączyc kaloryferki, ale biorąc pod uwage ich wielkość i kubature pomieszczenia - ciepło bedzie pewnie pojutrze ;) No cóż... mając trzy opcje - nocleg z grypą, jama śnieżna i zimna sala - wybor zdaje sie być oczywisty.
Pomieszczenie (odkładając na bok kwestie temperatury) idealnie trafia w moje gusta! Stalowe łózka i przestrzen. I w ogole mam jakies deja vu. To juz kiedys bylo! A nie byłam w tym miejscu nigdy! Ale znam je. Moze jest bardzo podobne do innego? Jakos nie moge sobie przypomniec. Doimy wiec nalewke i jakos nawet kaloryferki zaczynaja dawac rade! Nawet przebrałam cieńszą czapke a toperz zdjął kurtke ;)
Zagrzebujemy sie w barłogach będących połączeniem śpiworków i wielu kocy. Nawet ciepło.. Śpimy chyba 14 godzin. Nie pamiętam kiedy mi sie się tak cudownie spało! Śnią mi sie jakieś wymyślne przygody z wątkami kryminalnymi. Rózne sny, pozornie nie majace ze sobą nic wspolnego. Jedynym łącznikiem jest ogromna, różowa szyszka, która przewija sie w nich wszystkich ;) Co najśmieszniejsze - ja tą szyszke zobaczyłam tydzien później na jawie, w lumpeksie w Oławie ;) Któryś juz raz w życiu mam taki dziwny sen, zawierający jakby element z przyszłości. Zwykle element zupełnie głupi i nieistotny, ale dziwne mimo wszystko…
cdn
Cześć! Jako rowerzysta sprostuję: poduszki w spodenkach, tzw. "pampers", nie mają chronić przy upadku! One chronią cztery litery w czasie jazdy. Rowery do jazdy sportowej mają wąskie i twarde siodełka, bez amortyzacji. Wąskie po to żeby nie obcierały, a twarde i nieamortyzowane żeby minimalizować straty energii - krótko mówiąc cała energia generowana przez kolarza ma iść "w pedały", a nie w ściskanie sprężyn pod siodełkiem. I robią te "pampersy" dobrą robotę. Nie wyobrażam sobie przejechania ciągiem 50-60km bez tego wynalazku. To już by podchodziło pod masochizm :)
OdpowiedzUsuńA pupa sie nie zaparza z taka poduchą np. latem? A jak trzeba sie potem kawalek przejsc- to sie nie idzie okrakiem? ;) O ile ktos nie jezdzi w wyscigach tylko rekreacyjnie - to nie jest lepszym wynalazkiem szerokie, mieciutkie siodelko? Ja wlasnie w jednym rowerze wymienialam siodelko bo bylo takie jakby siąść na nożu, masakra! To i kilometr na takim jechac to masochizm... brrrrr
UsuńNie zaparza się :) Poducha wchłania i odprowadza pot. A co najważniejsze chroni przed otarciami. Jeśli już wdajemy się w takie szczegóły, to niektórzy jeżdżą w takich spodenkach bez majtek, bo te potrafią się pozawijać i boleśnie poobcierać skórę :) Chodzić też da się w zasadzie normalnie. Pampersa czuć, ale jakoś strasznie nie przeszkadza. Niemniej jest tak jak pisałem - to raczej rozwiązanie dla sportowców, albo turystyki rowerowej, gdzie spędza się na siodełku wiele godzin. Szerokie mięciutkie siodełko do rekreacji jak najbardziej, ale do sportu nie. Otarcia murowane. Zresztą obecnie możliwości są takie, że każdy może sobie skonfigurować rower pod siebie, i tego trzeba się trzymać. Nie ma idealnych rozwiązań, choćby z tego względu że każdy ma trochę inną budowę anatomiczną, no i preferencje. Ma być frajda, a czy sprzęt jest taki, czy śmaki to rzecz drugorzędna.
UsuńW ramach konfigurowania roweru pod siebie to ja bym chciala taki, zeby pod górke sam wjeżdżał! Od zawsze marzy mi sie taki patent, ze na rownym i z gorki krece normalnie pedałami i ładuje sie jakis silniczek - a potem pod górke on robi pyr pyr i wjezdza sam :D
UsuńWidziałam wprawdzie kiedys rowery z silnikami - ale albo taki akumulatorek co trzeba codziennie ładowac do prądu (a co jak pradu nie ma na biwaku?) albo ze spalinowym - wiec raz, ze lesnik moze pogonic z lasu, a dwa że zajmuje całytylne nadkole - a sakwe to chyba na głowie ;) No chyba ze przyczepka na bagaz! :P
Usuń