sobota, 19 stycznia 2019

Kołoczawa - między Borżawą a Krasną (2009)

Do Kołoczawy docieramy już późnym popołudniem. Złocące kolory przypominają, że zbliża sie czas aby wyczaić jakies miejsce na nocleg.


W jednym z domów prosimy o wode i zostajemy skierowani do bardzo malowniczej studni :)


Miejsca na biwak mamy zamiar szukac za rzeką, jako ze tam jest chyba ciut bardziej dziko i pusto. Mostki jednak są nieco nadwątlone i nie rokują suchej i dogodnej przeprawy ;)


Trzeba wiec próbować brodów, co idzie nam raz lepiej, raz gorzej i poczatkowo kończy sie kąpielą prawie po uszy. Mamy do wyboru rózne miejsca - albo głęboko, albo silny nurt zbijający z nóg. Ostatecznie walczymy z nurtem.





Miejsce na namioty jednak niełatwo znależć, wszedzie ktos sie kreci. Na nadrzecznych łąkach bedziemy widoczni z daleka a kawałek dalej zaczynają sie gęste krzaki i stroma skarpa. Wpada nam jednak w oczy pewien opuszczony/niedokończony budynek. Parter niestety nie nadaje sie do użytku - tzn. takiego jak mielismy w planach. Bo miejsce jest jak najbardziej uzytkowane - przez krowy na kibel! Gnojówki po kostki. Nie bardzo mamy ochote w tym kłaść karimaty czy stawiac namiot. Ale jest tez poddasze. Drewniany i przytulny stryszek. Tylko nie ma na niego żadnych schodów, drabiny, stopni - NIC. Chłopaki wlezą, Iza tez jest bardzo zwinna - ale ja? Nie ma szans, abym sie wygramoliła na wysokość 3 metrów po ścianie jak mucha. Nawet nie mam co próbowac bo i tak zlece na pysk! Strasznie mi głupio i smutno... że co? że przez moją łamagowatość cała ekipa ma nie spać w tym fajnym miejscu? Zresztą mi sie ono tez niezmiernie podoba! Ostatecznie zapada decyzja, że chłopaki postarają sie wsadzic mnie tam jak worek. Tylko mam zachowywac sie jak worek tzn. nie przeszkadzać , nie machac odnóżami, nie łapać sie wszystkiego wokół na ślepo dostając napadów paniki w czasie lekkiego opadania ;)



No i ostatecznie sie udaje! Głownie dzieki Piotrkowi, który ma za sobą jakieś kursy wspinaczkowe - widać pionowy transport ciężkich, niewymiarowych tłumoków też tam przerabiali! :) Wszystkie 5 sztuk ludziów + 5 sztuk plecaków szcześliwia trafia na poddasze opuszczonej chałupy nad Tereblą! Proces wtransportowywania sie na stryszek przeprowadzamy już po zmroku, coby ograniczyc potencjalną ilość przygodnych gapiów. Z ludzmi na wyjazdach lubie sie bratać i nawiązywac nowe znajomości, ale jeśli chodzi o noclegi to zdecydowanie jakos wole aby nikt nie wiedział gdzie śpimy. Zwlaszcza jak istnieje duze prawdopodobienstwo, ze dana chałupa moze miec wlasciciela.. ;)

Wieczór spędzamy wiec na przytulnym stryszku, starając sie nadmiernie nie błyskac latarkami.



Tu akurat przypadkiem prezentuje na stopach skarpetki rozmiaru chyba 47. Dobry Kuba mnie wspomógł. W moich popalonych w ognisku nie bardzo moge chodzic - strasznie ocierają mnie buty! Nawet nie tyle, ze wypadły w nich dziury - spalone miejsca pokryły sie grubym i ostrym jakby plastikiem. Przedziwna historia z tymi skarpetkami!


Popijamy kahora i ogólnie jest wesoło. Do czasu… Do czasu jak kahor w połączeniu z dużą ilościa herbaty daje o sobie znać.. Kibelek! A ja na dół nie zejde. Jak zejde to znaczy, ze tam zostaje i śpie.. A jeszcze jakies dzikie psy zaczely sie włóczyc po okolicy i gryźć sie nawzajem z paskudnym charkotem. Ponowny proces wtargania mnie na góre nie wchodzi w gre, zwlaszcza ze musiałby byc wykonany wielokrotnie - zwykle kilka razy w nocy wstaje do kibla. Zrobić sobie kibelek na stryszku? Obok naszych śpiworów? Żeby ściekało na rzeczy? Jakoś tak głupio… Do menażki i potem wylewać na dół? Tez troche słabo, zwłaszcza ze potem wszyscy z tej menazki jemy i współbiesiadnicy mogliby nie byc na tyle wyrozumiali ;) Co robic? Ratunku!!!!! Ostateczna wersja jest oparta na sporym zaufaniu względem drugiej osoby. Siku chodzi ze mną Iza. Są dwie deski podłogi, które wystają nieco poza linie budynku i strychu. Nieco skrzypią, ale chyba do jutra sie jeszcze nie zawalą. Ide na koniec desek. Tam jest mój kibelek. Iza trzyma mnie za ręce a ja maksymalnie wychylam sie wiadomą częścią ciała poza linie budynku. Wszystko spada w pokrzywy - tzn. nie wszystko - to co trzeba spada ;) Ja na szczeście nie ;) Teraz mam sprawdzoną pewność, ze Iza jest osobą godną zaufania :)

Nasze miejsce noclegowe w porannych przebłyskach słońca. Kolektywna ewakuacja ze stryszku.



Nie spieszymy sie. Korzystamy z uroków pobliskiego źródełka i połozonych nieopodal ławeczek biesiadnych.




Odkrywamy też malowniczą i solidną kładke. Nasze heroiczne poszukiwania brodu byly wiec zupelnie niepotrzebne ;)




W centrum Kołoczawy trafiamy na bazar. Kupowac nic za bardzo nie mozemy - plecaki i tak są za ciężkie. Z drugiej strony - gdybym kupiła karton kacząt i przytroczyła pod klape - to chyba bym pobiła toperza, ktory nosi po górach komputer?



Targ jest rozłożony przy głownej szosie przez miejscowość, gdzie co chwile śmigają auta, a ich pęd i podmuch porywa worki, rozsypuje pszenice i straszy kurczęta.


Stoiska również rozłażą sie w boczne, mniejsze uliczki, a niektore jego macki sięgają az na kamieniste brzegi rzeki.


Na Ukrainie wiele razy spotykamy sie z tym, że instytucja sklepu i knajpy sie przenika. Że tam, gdzie mozna kupić żarcie wiele razy mozna tez je zjeść (a nieraz i poprosic o podgrzanie), a wszystko w pelni legalnie popić piwem lub kwasem “rozliwnym” z beczki. Ale w sklepie odzieżowo - obuwniczym raczymy sie piwem po raz pierwszy. Dziwnie z tym procesem komponuje sie zapach skóry i mocno gumowej podeszwy nieopodal leżącego trampka. Albo szelest na wietrze jakiejś różowej sukni balowej ;)


Kawałek dalej mamy okazje zwiedzić pewne muzeum. Coś jak stara, zabytkowa szkoła? Coś jak mini skansen? Zwykle nie przepadam za zwiedzaniem takich miejsc, wiec tez ich nie wyszukuje jakos specjalnie w planach wyjazdowych. Jadąc do Kołoczawy zapewne o tym miejscu nie miałam pojęcia. W jaki sposób sie wiec tam znaleźliśmy? Niestety zatarło sie już w pamięci. Nic. Ciemność. Czarna plama. Wyciety kawałek życiorysu, którego nijak nie potrafie odtworzyc. Czy polecił nam to miejsce ktoś z miejscowych i poszliśmy za jego radą? Czy może kustosz muzealny pobiegł za nami drogą wołając “Riebiata! Chodźcie pozwiedzać!” Czy rzucił sie nam moze w oczy parking pełen starych aut?


Fakt jednak taki, ze trafiliśmy w miejsce pełne starych makatek, ściennych odezw, ławek, wyszywanek z dawnych lat i łypiacych ze ścian obrazów i popiersi niegdysiejszych autorytetów. Zwykle nie lubie muzeów bo tylko wolno sie tępo gapić w jakieś coś za szybką. Tu jest piękna sprawa - wszedzie mozna usiąść, wszystko pomacać, przymierzyć.





Na przykład ubranko jakiegos czabana - górskiego pasterza owiec. Juz wiem czego mi trzeba! Zamiast tachac po górach 5 polarów i swetrów a na koniec i tak marznąć wieczorami. Tego potrzebuje na karpackie wędrówki!


Cały ten skansen wygląda na bardziej nowy i wypiglowany niż normalne zamieszkałe i na bieżąco używane domy w całej okolicy. Drewno jakby wczoraj wytargali z lasu i jeszcze nawet nie obeschło dobrze z żywicy. Ładnie to wygląda ale mocno sztucznie. Jak zwykle w takich miejscach.





A tu cyrk na kółkach!! W tle na zdjeciu widac pociag. Pociąg widmo! Niestety nie podeszlismy do niego. Jakos go wtedy nie zauwazylismy. Oprowadzająca nas babka jakoś nie podjela tematu. Nie widzialam go równiez wgrywając zdjecia. Ani wysyłajac zdjecia na picase czy fora po przyjezdzie. Ani odbijając zdjecia do albumu. Zobaczyłam go dopiero teraz, pisząc tą relacje, po prawie 10 latach od tamtego wyjazdu….


Na koniec jeszcze odwiedzamy kolejną sklepo - knajpe. Tu miejsca biesiadne bardziej stawiają na kameralność i nastrojowość. Przy kazdym stoliku można sie odseparować od reszty świata kotarami. W niektórych boksach są kanapy ale nie ma stolika, wiec nie byłoby gdzie piwa postawic. Wybieramy wiec taką kanciape ze stolikiem.


Boczną drogą oddalamy sie coraz bardziej od zwartej zabudowy wioski.



Droga staje sie coraz bardziej wyboista, gliniasta i pnie sie pod góre. Niełatwo było opuścić Kołoczawe. Mieliśmy przewinąc sie tylko przejazdem. Zassała nas na dwa dni ;)



Dzisiejszy wieczór i noc spędzimy juz gdzieś wśród szumu traw połoniny! :)


cdn



5 komentarzy:

  1. Z przedostatniego zdjęcia aż pachnie latem :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cuda, cuda! Ah, aż się marzy taka wycieczka!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Skansen jest naprawdę paskudny, jak byliśmy 2 lata temu nie chcieli nas ani wpuścić do pociągu :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? A to paskudy! A wtedy wydawal sie taki przyjazny, wszedzie nam pozwalilali wchodzic, wszystko macac, przymierzac... Ciekawe czy wtedy by wpuscili do pociagu....

      Usuń