niedziela, 16 grudnia 2018

Zaułkami Bytomia cz.11 - z Belgami w okolicach elektrociepłowni Szombierki








Bardzo lubie, wyjezdzając gdzies na wschod, zapoznac kogos miejscowego. Zupelnie inaczej zwiedza sie, poznaje i odbiera nieznane miejsca - będąc z kimś, z kimś kto jest stamtąd. Kto pokaże, za którą, pozornie nieciekawą skałe zajrzec, a ktorą uliczke bezwzględnie ominąć. Zwykle strasznie sie cieszę, gdy tacy lokalsi wpakują nas w samochód, zawiozą na biesiade “na przyrodzie”, zaproszą na nocleg czy obiad w swoim domu albo pokażą zaułek, w ktory sami nigdy bysmy nie zajrzeli. Gdy w stresującej sytuacji potrafią sie odezwać we własciwym języku i z właściwym akcentem - a my mozemy milczeć. Jestem cholernie wdzięczna róznym Żeniom, Wołodiom, Arsenom, Aszotom, ze zabrali nas na swoje urodziny na szczycie góry, spuścili do jaskini na linie jak worek kartofli, obwiezli motorem z koszem po zamknietych rezerwatach, przemycili przez zieloną granice, wiedząc kiedy trzeba pogadac z wojskowymi “o dupie Maryni” a kiedy dodac gazu, nie patrzec w bok i zmiescic sie na styk pod szlabanem. Cieszyły mnie niepomiernie noclegi w barakach drwali, wycieczki łódką w ujścia rzek czy kupowanie ryb do czapki. Rzeczy, ktore bez pomocy i wspoluczestnictwa miejscowego nigdy by sie nie zdarzyly, a przynajmniej nie z naszym udziałem. I wreszcie dzis role mogą sie odwrócić. Wreszcie to ja raz moge być tym gościnnym lokalsem z dzikiego kraju! Piękne uczucie! :)

Ale po kolei…

Jak juz wspomniałam w poprzedniej relacji, dokonałam nietypowego odkrycia w jednym z opuszczonych wagoników na bocznicy stacyjki Bytom Karb Wąskotorowy. We wnetrzach wagonu, zamiast spodziewanych pajęczyn i zbutwiałych desek podłogi i ławek, zobaczyłam troje młodych ludzi. Na mój widok ich miny robią sie nietęgie - wygląda jakby sie tu ukrywali. Jak sie zaraz okazuje nikt z trójki nie mówi po polsku. Witają mnie tylko nieco zniekształconym “dzien dobry” i potem nastepuje głupawy wyszczerz. Hmmm.. jakbym widziała siebie w krajach gdzie lokalny język jest mi totalnie nieznany (a zawsze kilku slow pokroju "dzien dobry", "dziekuje" staram sie nauczyc wydukac po lokalnemu). Jak sie okazuje przedstawiciele ekipy sa turystami z Belgii i od tygodnia zwiedzają Górny Śląsk. Teraz kilka dni postanowili przeznaczyc na Bytom, jako ze, podobno, jest to jedno z najklimatyczniejszych miast okręgu. Poki co byli w rynku, w muzeum, przejechali sie kolejką - i chyba nie odnaleźli tego, czego szukali. Widać wkręcają w tych internetach, ze przyjeżdzając do tego miasta przenosisz sie w inny świat.

Z ekipą mozna sie porozumiewac po angielsku (albo francusku jakby kto wolał). Moja dosyć szczątkowa znajomosc angielskiego nieco utrudnia komunikacje. Na maturze to nawet potrafiłam opowiedziec o wakacjach albo czy wole kino czy telewizje ;) Ale to było 17 lat temu. 17 długich lat, kiedy nie mialam okazji tego języka używac i nie był mi potrzebny. A to, ze zawsze angielskiego nie cierpiałam zapewne nie pomogło w obecnym szperaniu w zakurzonych zaułkach pamięci ;) Tu nagle i niespodziewanie trafiam na grupe fajnych ludzi - i wychodzi zabawnie, bo widac, ze obustronna chęć porozumienia otwiera wszelkie drzwi. Czasem wprawdzie trzeba sie pobawic w kalambury albo cos narysowac patykiem na piasku ;) Ale jest tez druga strona medalu. Czasem spore trudności w porozumiewaniu dodają spotkaniu pewnej tajemniczości, niedostępności, pewnego uroku, kiedy psychika przekręca sie na jakies inne tory..

Moi nowi znajomi to dwóch chłopaków i dziewczyna. Prosili o niepodawanie publicznie ich imion oraz niepublikowanie wspolnych zdjęć. W ogole sprawiają wrazenie bardzo zastraszonych, boją sie policji, ochroniarzy, kamer. Za takowego własnie mnie wzieli, gdy przerwałam ich sielanke nad pasztetem. Stad to dziwne zachowanie i panika. Ekipa jest miłośnikami wspinaczki - ale nie takiej w gorach czy skałach. Lubią wyłazic na kominy, przęsła mostów czy dźwigi. Czasem rozwieszają tam hamaki i śpią. Lubią tez biwakowac w lesie i piec na ognisku coś co sami upolują - rybe, ptaka itp. W swoim kraju są ponoc groźnymi przestępcami, bo ich hobby jest zdecydowanie niedozwolone. Dlatego zazwyczaj wyjezdzają na wschod - do krajów o wiekszej wolności. Rok temu byli w Rumunii, 2 lata temu w Chorwacji. Teraz padło na Polske. Część swoich zdjęć publikują w internecie pod pseudonimami i nigdy nie pokazują tam swoich twarzy. W Bytomiu planowali szukać klimatu, nieturystycznych miejsc, zapadłych zakamarków, ale jakos póki co im “nie idzie”.

I wtedy wpada mi do głowy szatański plan. Cisną sie na usta powiedzenia “Upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu” albo “aby wilk byl syty a owca prawie cała” ;) Oni mają ze sobą rowery - i a mam rower. Oni mają wolny dzien - i ja tez. Oni chcą szukac klimatycznosci Bytomia - a i ja lubie takie miejsca. Oni sami tam nie pojadą, bo raz, ze nie bardzo wiedzą gdzie, nie znają języka wiec nie dopytają i w ogole zachowują sie jak dzieci we mgle. Ja wiem gdzie szukać klimatu, ale sama tam nie pojade bo sie boje. Ale razem, łącząc swe pragnienia, obawy i możliwości - możemy wszystko :) Ich jest trójka. Łatwiej jest w zakazanej dzielnicy dać w gębe samotnej dziewczynie i zabrać rower - niż napaść na ekipe czworga ludzi. To juz inna skala przestępstwa.

“Słuchajcie - ja wam moge spróbować pokazać Bytom. Taki Bytom po mojemu”. Belgowie sie cieszą. Ja też. Słonko pali nam w mordki, a promienie rozszczepiają sie malowniczo w kurzu spod rowerowych kół, pomieszanym z dymem palonych nieopodal śmieci. Żar sie leje z nieba. Przed nami przygody wśród bytomskich chaszczy, zruinowanych kamienic i poprzemysłowej rozpierduszki nieużytków…

Najpierw jedziemy do sklepu (akurat trafia sie fajny mały sklepik) gdzie zawalam plecak różnymi smakołykami i trunkami, ktore mogą sie przydac podczas wycieczki.

W pierwszej kolejnosci suniemy w strone elektrowni, jako ze ekipa wyraznie szuka tutaj klimatów industrialnych. Objezdzamy ją ze wszystkich stron, celując w te drogi, ktore najbardziej zarasta chaszcz, a popękana kostka czy trylinka ledwo co wyłazi spod gęstych traw i ziół.



Okołokolejowa plątanina wszystkiego.


Zwiędłe latarnie… tzn ich fragmenty...


Niedaleko elektrociepłowni jest też niewielki bunkierek, niestety cieżko sie go zwiedza bo po kolana sie brodzi w śmieciach. Że tez komus sie chcialo tutaj tyle tego nawrzucac..




Jakies chyba opuszczone i zarośniete nieco budynki przytykające do elektrowni.



Dopiero z bliska widać jakie toto jest wielkie! Ponoc od czasu do czasu mozna budynek zwiedzac i w srodku. Mam nadzieje, ze sie kiedys załapie na takie zwiedzanie!



Do samej elektrowni od tyłu nie podchodzimy. Słychac ujadanie psa a tylko ja mam gaz. Troche bedzie głupio jak jakies bydle pogryzie gości (albo co gorsza mnie! ;) ) Podziwiamy wiec budynek z pewnej odległości, z perspektywy rur gigantów i rozwalisk szlag-wie-czego.









Co ciekawe, Belgom oczy na wierzch wyłażą na widok mojego gazu pieprzowego. “To u was jest d o z w o l o n e?????” Od tego czasu patrzą na mnie nieco inaczej niz wczesniej - zapewne tak, jakby mnie ktos zabrał na wycieczke a na brzuchu dyndał mu odbezpieczony kałach..

Jedziemy też śladem wielkich rur na obrzeżach Szombierek. Miejsce, do którego mam ogromny sentyment, bo jako przedszkolak mieszkałam kilkaset metrów stad. Uwielbiałam spacery, gdy przechodziło sie pod rurami, a niektóre z nich czasem puszczały coś bokiem. Czasem leciała para, czasem mocno bulgotało i wypływało coś bardziej w stanie ciekłym. A elektrownia w tle dymiła i huczała. Dziś wszystko jest ciche i uśpione. Ale rury są. I wreszcie ja mam dłuższe nóżki i moge spełnic swoje marzenie z przeszłosci - wyleźć na rure i na niej posiedziec. Metal grzeje w kuper a prażące słonce wwierca sie od drugiej strony. Tu obalamy pierwszego browara :) A potem jedziemy sprawdzic gdzie “moja rura” prowadzi. W prawo i w lewo. A prowadzi daleko. Belgowie skaczą po rurach jak małpy i robią setki zdjęć. Miny mają jakby przynajmniej zobaczyli wryty w ziemie statek kosmiczny. Jeden z nich wlazł nawet na samą góre a potem zrolował na dół. Juz wszyscy byliśmy pewni, ze sie połamał w drobny mak. A tylko go troche boli ręka. A własnie! Rury od czasu do czasu robią taki łuk do góry. Zawsze sie zastanawiałam po kiego diabła? Tam gdzie przechodzi pod nimi droga to rzecz jasna. Ale tam gdzie nic nie ma? Czy to taki rodzaj “progu spowalniającego”? Aby to co w nich płynie nieco wyhamowało na zakrętach?






Kładka nad rurą.



Jedziemy dalej i nagle widze, ze jeden z Belgów lata. Ten co jechał pierwszy. Wybija go coś do góry. On leci osobno, rower osobno. On wlatuje głową w gęste pokrzywy, rower robi wielkie “dzyń” o rure. Tyle dobrze, ze nie na odwrot… To ten sam chłopak co chwile wczesniej spadł z rury. Wyłazi z lekko zapuchnietą gęba z pokrzyw i twierdzi, ze wszystko ok. Tylko ręka boli go troche bardziej.. ;)

Jak sie okazuje wypadek nie był przypadkiem czy skutkiem ciamajdowatości. Na drodze był jakis sznurek. Czy była przeciągnieta ileś cm nad ziemią jako pułapka, czy jakos nieszczesliwie lezala i wplątała sie w koła? Ciezko powiedziec. Tyle, ze dokladnie widac wmotaną ją w sakwy i koła nieszczesnego delikwenta. Nie wiem czy nalezy łączyc te dwa fakty, ale nieopodal opala sie nago pewien dziadek. Patrzy sie na nas i zanosi od śmiechu. Woła pif paf ha ha i podskakuje jak osoba niespełna rozumu.. Chwile później oblewa sie czymś o wyglądzie (i aromacie) benzyny, nafty, ropy? I próbuje znów opalać.

Jedziemy dalej. Mijamy tez dziewczyne i dwóch chłopaków w wieku okołogimnazjalnym, ktorzy chyba naogladali sie filmów o trójkącikach i własnie te obserwacje próbują wcielic w zycie. Są tez żuliki spożywające w cieniu obłych konstrukcji i komentujący nasz przejazd: “Zenek, k… albo ja sie juz tak napier***, abo turyści tu do nas przyjechali!” Nie da sie ukryć. Rzucamy sie w oczy. Belgowie mają opasłe sakwy na przednim i tylnym kole oraz dodatkowe torby zwisające z kierownicy i spod siodełka..

Fajny malunek na garażach... Autobus? Tramwaj? Pociąg?


Plątanina kabli i reklam..


Knajpa niestety juz nieczynna… A zachęcająco wygląda i wypadałoby wstąpic! :)


Mijamy ogródki działkowe o wdzięcznej nazwie. To raczej atrakcja wyłącznie dla mnie. Belgowie nie zrozumieja a i ja przetłumaczyc im nie bardzo potrafie.


Postanawiam tez skoczyć obejrzec dokąd prowadzi jedna z bocznych dróg na granicy Szombierek i Bobrka. Przywołujac jakies mgliste wspomnienia z dalekiej przeszłości, wydaje mi sie, że tam były jakies zakłady przemysłowe i teren zamkniety. Zburzyli je? Szlag wie..

Teren jest wyraźnie poprzemysłowy. Drogi z wygryzionego asfaltu rozłażą sie na wszystkie strony.



Jest tabliczka z gatunku “Zapraszamy buby, tutaj musi byc cos ciekawego" ;)


Faktycznie, zarówno na drodze, jak i na terenach trawiastych zdarzają sie spore zapadliska.


Są dwa stawki. Jakis dziadek moczy kija w jednym z nich. W oddali komin puszcza kłęby brunatnego dymu. Zapach, przywodzący na myśl sielskie obrazy z dzieciństwa, roznosi sie wokoło. Belgowie chcą sie kąpać w stawie. Nie wiem czy to najlepszy pomysł. Ide zapytac wędkującego dziadka. Dziadek odradza. Mówi, ze w wodzie zalega sporo złomu i śmieci. I że lepiej znaleźć inne miejsce jak sie nie chce skonczyc jako szaszłyk ;) Belgom sie bardzo porównanie podoba. Zapisują je sobie nawet w notesie. A moze dziadek po prostu nie chciał, zeby mu rybki straszyc? ;)


Na całym terenie sporo jest miejsc biesiadnych, pełnych iście domowych sprzetów. W jednym z nich przysiadamy, zgodnie z przeznaczeniem ;)




Po drugiej stronie głownej ulicy tez podobnie. Coś kiedys było ale juz nie ma. Dorodne chaszcze porastają żwir i zeszklone kamienie. Jakby hałdy, jakby resztki zmielonych budynków...


A my tymczasem suniemy na Bobrek. Plan jest powbijać gdzieś w boczne uliczki z dala od zgiełku przelotowej drogi… I szukac “klimatu”. Chociaż nie.. Myśle, ze tutaj “klimat” nas znajdzie sam ;)



cdn



cdn

8 komentarzy:

  1. Cześć,
    Te pozornie bezsensowne "zakrętasy" to kompensacja termiczna rurociągu - bez tego całość by się rozleciała pod wpływem rozszerzania/kurczenia się materiału rury. Podobne zakrętasy zobaczysz też czasem przy zwykłych kaloryferach
    Materiał fajny jak zawsze :-) - pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki za info! :) Bo sie głowiłam co to za pokrecone licho! :)

      Usuń
  2. Elektrociepłownię Szombierki da się zwiedzać. Byłam ostatnio dwa razy :)
    Polecam taki fanpage na Facebooku, oni to organizują https://www.facebook.com/bytomskidetektywhistoryczny/

    OdpowiedzUsuń
  3. bunkierek jest już łatwiejszy do zwiedzania , oczyściliśmy go częściowo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki! Ciesze, ze sie spodobal! Pozdrawiam slonecznie! :)

      Usuń