poniedziałek, 3 grudnia 2018
Polesie bzyczące komarami - pieszo, stopem i... taksówką ;) cz.7 - Kopyłów, Szpikołosy
Poranek pokazuje jak piękne miejsce znalezlismy wczoraj rzutem na taśme. Niby przypadkiem, a wyszło lepiej niz bysmy węszyli za biwakiem od południa. I tak czasem bywa!
Dzien wstaje upalny, ale nie ma duchoty - bo wieje. Wiaterek nie tylko przepędza parne powietrze, ale rowniez radzi sobie calkiem dobrze z komarami! Tak! To pierwszy poranek na tym wyjezdzie, gdzie wychodzisz z namiotu i nie wbija sie w ciebie od razu kilkadziesiąt szpilek! Znów płonie ognisko.
Jest ser, ryba, oliwki i dżem truskawkowy. No i kawa/herbata z osmolonego kotła - jak zawsze!
Nie odchodzimy daleko z naszego biwakowiska, gdy nachodzi nas nieprzeparta ochota na popas. Przewrócone drzewo leży sobie niedaleko ścieżki. Czasoprzestrzeń wręcz idealna aby uraczyc sie grzesiowym winkiem. To wręcz konieczne - za chwile wyjdziemy na rozprażony asfalt i wino bedzie sie nam grzało! Nie ma wyjścia. Zrzucamy plecaki!
Gdzies w drodze...
Hmmm… Moze za ileś milionów lat zmieni sie w węgiel? ;)
Kolejna wieś to Kopyłów. Jest tu sklep ale czynny od 14. Nie bedziemy czekac.. Jest tez przystanek autobusowy w klimatach patriotycznych. Np. na Ukrainie to ostatnio bardzo powszechne zjawisko - tzn. takie zdobienie przystanków. U nas widze takowy po raz pierwszy. Szkoda, ze nie ma juz z nami Pudla - zapewne by to jakos skomentował :)
Na ścianie przystanku wypisany wierszyk “Kto ty jestes - Polak mały”. Ale w wersji nieco dłuższej niz ta, ktorej uczyłam sie w szkole. Dwóch ostatnich linijek nie było, a przynajmniej ja nie kojarze… Hmm.. chyba lepsza była tamta wersja. Bo zwykle bardziej przemawia do mnie stwierdzenie, ze “nie planuje oddac zycia za ojczyzne - wole żeby wróg oddał za swoją” ;)
Jest tez odreczny rozkład jazdy busów. Widać przystanek został zaopiekowany w wyraznej inicjatywie oddolnej.
Gdy tuptamy gdzies dalej przez pola mija nas chyba 20 busów na ukrainskich blachach. Jeden za drugim, lub w odstepach nie wiekszych niz kilkuminutowe. A potem juz nic nie jedzie… Dziwne…
Po drodze jest tez wyharatana aleja starych drzew.. Nienawiść ludzi do roślin jest zatrważająca ostatnimi czasy.. Kiedys kazda wioska to była kępa zieleni - teraz betonowa pustka i wyprażona słoncem patelnia.
I widac dokladnie gdzie drzewka sie teleportowały… :(
Docieramy do Szpikołosów. Sklepik jest ale nie za fajny. Siadamy jednak w cieniu jego murów bo innego nie ma.
Na raty idziemy obejrzec miejscową cerkiew, coby nie musiec sie tachać z plecakami na drugi koniec wsi. Światynia jest drewniana i ma dość ciekawą historie, bo kilkukrotnie zmieniała swoją przynależność, to była kościołem a to cerkwią - i tak chyba z 5 razy. Położona w cieniu starych drzew - ufff tu sie jeszcze do nich nie zdążyli dobrać..
Z przyzwyczajenia, ale tez i bez nadziei, naciskam klamke. O dziwo drzwi sie otwierają. Wnętrza są chyba udekorowane na komunie. I cisza. Pusto. Zapach ziół, lilii i starego drewna.
Gdy kolektywnie całą ekipą opuszczamy Szpikołosy, juz na wylotówce z wsi, spotykamy przy cmentarzu babine. I jakos ucinamy sobie solidną pogawędke. Zaczyna sie od Wałęsy w Werbkowicach, który ponoc ma miec tam wykłady. Jest o ludziach z okolicy, ktorzy przezyli swoją śmierć, o skutkach bezstresowego wychowania dzieci, o tragicznych następstwach ulew, tzn. porażeniach prądem podczas wypompowywania wody, o przydomowych ogródkach, przetworach na zime, czy chorobach psychicznych u dzieci, ktorych niegdys nie bywało.. Miło sie gawędzi, a babina jest niezmiernie zaskoczona, ze z ludzmi młodszymi od jej dzieci na wiele tematów sie zgadza. I jeszcze idą lasami, polami, wioskami, z plecakami i śpią po krzakach - jak jakies młodzieżowe rajdy sprzed lat. Śmieje sie, żeśmy sie chyba zaplątali tutaj z jakiejs innej epoki. “Tak prosze pani, dokladnie tak” :) Tez sie śmiejemy na pożegnanie i zagłebiamy sie w chłód otwierającego sie przed nami lasu. Lasu, w ktorym znów nie da rady sie rozbić namiotem. Co oni tu mają za dżungle?
Za laskiem sie rozdzielamy. Ja zostaje z plecakami, a chłopaki idą obeznac teren i jego przydatność biwakową. Na rozdrożu, gdzie siedze, zatrzymuje sie dziadek. Przyjechał rowerem zbierac koniczyne dla królików.
Zagaduje do mnie nieco dziwnie: “O dziewczyna sama siedzi, koledzy porzucili. Moze trzeba sie zaopiekować, do chałupy zabrać, pomóc męża znaleźć, hehe”. Jednoczesnie jest na tyle zafiksowany na swoją wizje, ze odpowiedzi raczej nie słucha, a przynajmniej one do niego nie docierają. Opowiada tez różne kawały i juz w połowie kazdego zanosi sie ze śmiechu, o dyskotekach i lekarzach są jego ulubione. Jednoczesnie dziadek jest dość wścibski - w sensie - wy skad, wy dokąd, a gdzie śpicie, a po co chodzicie itp. Opowiadamy wiec, ze idziemy do Hrubieszowa. Zwykle wolimy, żeby miejscowi nie wiedzieli gdzie szykujemy sie na biwak. Potem nawet idziemy kawałek w przeciwną strone niz zamierzamy iść naprawde.
Dżunglowaty las jest wsrod nas! I jak tu namiot postawic w takim splątanym gąszczu krzaków, pnączy i chaszcza po szyje??
Obchodzimy zagajnik wokoło. Trafiamy w końcu na dosyć przyjemną łączke.
Widokowo bardzo ładna, ale wygląda na miejsce gdzie czasem coś jezdzi. Moze traktory tu zawracaja? Szlag wie.. Jak zwykle w takich miejscach nie czuje sie zbyt komfortowo, obawiając sie, że w nocy jakis nachlany lokals wjedzie nam w namiot - bo akurat nie zauważy.. Próbuje budowac zeribe z grubych konarów (moze jak najpierw wjedzie w gałęzie to bedzie miał te 5 sekund, zeby sobie przypomniec gdzie ma hamulec). Chłopaki tego problemu jakos nie widzą i moja pracowicie ułozona zeriba kończy w ognisku…. Cóż… nie ma rady...bede musiała zbudowac drugą wieczorem jak juz wszyscy położą sie spac.. ;)
Chwile pozniej przyjezdza na motorze koniczynowy dziadek. On chyba od początku wiedział jakie mamy zamiary i w Hrubieszów nie uwierzył. Ba! Mamy podejrzenia, że ze Szpikołosów w ogole wyjechał, zeby nas śledzić a koniczyna była tylko ściemą! Kurde to chyba jakis emerytowany policaj albo inny agent!
Potem przyjezdża jeszcze parka osobowym autem, kilkukrotnie dzwoniąc podwoziem w kamienie, korzenie i koleine drogi. Są mocno niepocieszeni, ze ich romantyczne miejsce jest dzisiaj zajęte. Z tej rozpaczy prawie wjezdzają nam do przedsionka namiotu w czasie zawracania.. Cóż.. Przez nas przyrost naturalny w powiecie sie nie zwiekszy ;)
Po okolicznych polach zasuwają jeszcze jakis czas traktory rozpylając rozne świństwa, ale gdzies na granicy zmierzchu wszystko cichnie i świat wokol wypełnia cisza i spokój, przerywana jedynie kląskaniem ptactwa zamieszkaującego zwartą ściane pobliskiego lasu.
Bractwo kraciastych koszul! :)
Na wieczór mamy ziemniaki i cytrynówke. Mieliśmy też piwo, ale mrówki okazały sie sprytniejsze...
Noc mija spokojnie, nic nas nie rozjechalo! :) Zeriba nr 2 o poranku ;)
Kolejne ognisko i kolejna jajecznica!
I znow odwiedza nas koniczynowy dziadek. Tym razem z rowerem i psem, radosnym młodym wilczurem.
Nasze podejrzenia sie potwierdzają - dzis nam opowiada, ze jest emerytowanym pogranicznikiem. Widac przyzwyczajenia i zawodowe obowiazki wchodzą jakos w krew i potem juz nie umie sie inaczej. Juz dwadziescia kilka lat nie jest w czynnej służbie , ale rozne kontakty nadal utrzymuje, np. hoduje i tresuje psy dla straży. Taaaak… A zastanawialismy sie wieczorem czy wróci rano - sprawdzic czy tu napewno zostalismy, czy jednak po jego wizycie nie zmienilismy naszej lokalizacji. Grześ sie śmieje, ze zapewne odwiedzał nas tez kilka razy w nocy ;) i nie jest to calkowicie wykluczone!
Bardziej prywatnie, nasz nowy znajomy jest wybitnym przykładem erotomana - gawędziarza, co niektorzy też zwą “starym zbereźnikiem”. Non stop w rozmowe wplata jakies sprośne dowcipy oraz swoje przygody sprzed lat, kogo to on nie “wypimpał” - chyba znali go w całym województwie, o ile oczywiscie historie nie są zmyślone lub zapożyczone od całego zastępu lokalnych wopistów. Dwie opowiesci jakos zapadły mi w pamiec: “Grupa pograniczników dostała cynk, ze przy granicy kręci sie dziwne auto. Pojechał tam wiec patrol. Zachowanie samochodu świadczy, ze przyjechali w krzaki na bara bara. Pogranicznik puka w szybke, prosi o dokumenty. Szybka sie otwiera a tam sie okazuje byc jego żona. Ponoc gołą wytargał z auta ku radosci wszystkich kolegów. O niczym innym we wsi nie mówili przez kolejne pół roku”. Ponoc dotyczyło to kolegi naszego znajomego. Ciekawe czy serio.. Czy moze tak jak z “wstydliwymi lekami” w aptece - zawsze są dla kumpla, nawet jak sprzedający o to nie pyta ;)
Druga historia jest spod Warszawy, z czasów gdy dorabiał jako kierowca, juz na wojskowej emeryturze. Zabrał na stopa zakonnice. Zażartował, ze trafiła mu sie kobita, ale w długiej kiecy, wiec nawet kolanka nie zobaczy. A tamta myk i kolanka pokazała. Gdy szedł zatankować rzucił w przestrzen, ze moze jak wróci to cos wiecej zobaczy. A zakonnica calkiem wyskoczyła z ubrania. A potem sie zwierzała, ze “księżom nie daje bo to zboczeńcy” - i nasz pogranicznik pęka ze śmiechu, z dumy i oczy mu sie świecą jak jego wilczurowi, kiedy sie bawi patykiem. Tak… Nie ma to jak sie pozwierzać ekipie, którą sie zna od paru godzin ;)
Pakowanie idzie wiec nam wolniej niz zazwyczaj ;)
Zmierzamy w strone Dziekanowa. Po drodze widac, ze kiedys jakas wąskotorówka tu jezdzila. Ciekawe czy przemysłowa czy pasażerska? Wokol tylko pola…
W wiosce czekamy na autobus.
Jedziemy do Hrubieszowa, potem do Zamościa i do domu. Tegoroczna wędrówka wśród pól, lasów, starorzeczy i rozsianych gdzies przy granicy wioseczek dobiega końca. Przed nami jeszcze jeden nocleg, ale juz w mieście, juz bez ogniska i dachu z gwiazd… Za nami masa wspomnien i zieloności polnych dróg.. Gdzieś tu, pod Hrubieszowem pewnie zaczniemy wędrówke za dwa lata...
cdn
cudne opowieści, wędrowałam z wami....
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na nowe wpisy, i aż chciało by się z wami wybrać na taką "łazęgę"
OdpowiedzUsuńFajne literacko toto było... Może jakąś książeczkę by pyknął...? Pozdrówki!
OdpowiedzUsuńhttps://www.bazakolejowa.pl/index.php?dzial=linie&id=952&od=1&do=21&ed=0&okno=polozenie
OdpowiedzUsuńDzieki! :)
Usuń