sobota, 20 października 2018

Pięć ognisk czyli beskidzka jesień na porębach








Nie przypuszczalam, ze tak szybko wroce w Beskidy ;) Wyjazd ten nalezal do gatunku najbardziej spontanicznej zmiany planow. Jeszcze w srode bylismy przekonani, ze jedziemy na rowery w Bory Dolnoslaskie i śpimy w busiu w opuszczonym osrodku wypoczynkowym. Ale wyniknely czynniki krzyzujace ten, jakze zacny, plan, a przynamniej poddajace w watpliwosc jego sens przy zaistnialych okolicznosciach czasoprzestrzeni. Jednoczesnie dostajemy wiadomosc od znajomych, ktorzy wyrazają chec spotkania sie w Beskidach. A wyjazd na 3 dni przestaje juz byc jakas bezsensowna gonitwa. Zaproponowany rejon tez nam nawet dopasowal, leżał przy linii kolejowej, a wiekszosc trasy byla dla mnie zupelna nowoscia. W schronisku, gdzie mielismy sie spotkac, nie bylam 16 lat i mam z niego niezwykle dziwne wspomnienia. A i jest w okolicy pewne miejsce, ktore od dawna planuje odwiedzic i spedzic tam troche czasu.

Pogoda tez szykuje sie byc ładna przez wiele kolejnych dni - tak ladna, ze az nieco monotonna w swojej idealnosci ;)

Ruszamy z Węgierskiej Górki, gdzie juz na obrzezach miejscowosci, uderza nas feeria kolorow. Jakby sie farbki rozlały!




Poczatkowo jest troche lasu. Czlowiek teskni do widokow, ale trzeba sie cieszyc lasem poki jest - bo potem go juz na trasie nie bedzie, a raczej bedzie zgoła inny obraz przedstawial.. ;)









Po wyjsciu nieco wyzej lasy znikają, a przynajmniej te zywe, stare i dorodne. Wiec widoczków jest wiecej.








Okolice zaczynają urozmaicac jedynie kikuty czegos co zdechło dosc dawno. Wszelakie suchciele i mniej lub bardziej malownicze korzenie, wyciągajace swe łapy ku niebu. Nie wiem kto mieszał w to najbardziej swoje paluchy - czy wiatr zabójca, czy osławiony i modny ostatnio kornik, czy wspolczesna gospodarka lesna i tajemniczy, nagly wzrost zapotrzebowania na drewno. A moze górale beskidzcy pozazdroscili Bieszczadom polonin? Fakt jest taki, ze okolica jest hmmmm... orginalna. Jedna wielka poręba, nieco przetykana martwymi szkieletami. Moze dla osob czesto łażących po Beskidach to juz normalka. My jednak, przywykli do innych lasow, dziwujemy sie nieco temu mrocznemu klimatowi. Wsrod potokow slonca i sporej ilosci kręcacych sie turystow dziwna atmosfera miejsca jest nieco maskowana - ale wybrac sie tu w jakis listopadowy wtorek? I tuptac wsrod mgieł i wycia wiatru, blisko nadchodzacego zmierzchu? Albo w pełnie ksiezyca? Kurde - musi byc klimat! Moze wrocimy tu kiedys, pozna jesienia lub wczesną wiosna, gdy beda zapowiadac niepogode? Moze wtedy zaznajomimy sie z jakimi duchami powykręcanych konarów? ;)













Widoki sa dzis nieco przymglone ale chyba calkiem odlegle. Widac jakies Tatery czy inne gory o strukturze postrzępionej i nieco skalistej. W Sudetach to zwykle nie wystepuje, zeby bylo tyle planów gór na horyzoncie!





Kilkukrotnie na trasie mijamy sympatycznego chlopaka tzn. on mija nas ;) Tupta sobie z duzym plecakiem i w butach - stopkach z pięcioma paluszkami. (cos dla kabaka, ktory by chcial ciagle chodzic wyłącznie boso ;) ) I zawsze sytuacja wyglada tak samo. My pełzniemy a gość nadchodzi gdzies z tyłu i nas wyprzedza. Nie jest to nic dziwnego biorac pod uwage bubie tempo marszu. Ale to sie powtarza! Drugi raz, trzeci i dziesiaty! To nic ze kolega odchodzi w przod - i tak za chwile nadejdzie z tyłu! Jego trasa musi byc bardzo ciekawa i wieść roznymi meandrami! Na noclegu tez go spotykamy.

Chwile tez gawędzimy z wesołą ekipa kilku facetow, ktorzy wędrują ze śpiewem na ustach, flaszką w rece i dwoma patelniami przytroczonymi do plecaków. Niosa tez 5 litrowy słoik kiszonych ogórków. Wspaniały zapach roztacza sie wokoło :D

Płowe łąki zdarzają sie tu i tam...



Iglaki wszelakie w zieleniach i brązach.


Robimy przystanek przy wiatce.




Miejsce miłe acz dzis dosyc ludne. Grupa gimnazjalistow łazi wokol i bardzo sie nudzi. Gapią sie w telefony i wkurzają na slonce. Bo ono powoduje zaczernienie ekranikow: "Nic k... nie widac! Do d... to miejsce! Kiedy stad pojdziemy?" Przysiada sie do nas dziadek. Opowiada, ze jeszcze niedawno wiata była wrecz chatką, z zabudowaną przednią ścianą, meblami w srodku i pięterkiem. Ale rozwalili :(

Przed wiatą płonie pierwsze ognisko, roztaczając wokol zapach biwaku i wolnosci.

Pewnie bysmy posiedzili tu dluzej, gdyby nie pewien debil panicznie bojący sie ciszy. Przyszedł, siadł i obok siebie położyl dudniące pudła - telefon z doczepionymi dwoma glosnikami - bo sam gra chyba za cicho... Dziadek delikatnie zwrocil mu uwage, ze moze by nałozyl słuchawki (wystawaly mu z kieszeni) albo chociaz ciut sciszyl. Młody sie jedynie roześmiał i podgłosnił sprzet z mina zwyciezcy. Od zawsze żaluje, ze nie mam dwa metry wzrostu, półtora w barach i twarzy kryminalisty. Żeby podejsc i zagaić "Wyłącz to kolego, dobrze ci radze..." a koles zesrał sie ze strachu. Tymczasem, jako ze los nie zechciał mnie obdarzyc walorami fizycznymi, a toperz ma niekonfliktowe usposobienie, pozostaje nam zmienić lokalizacje miejsca do wygrzewania aby sie nie denerwowac.

Kolejny postój wypada wiec niedaleko, na skałce. Miłe i ciche miejsce. I niezwykle ciepłe te promienie slonca tegorocznej jesieni.




Nawet coś kosówkopodobnego tu wylazło!


Klimaty wieczorne - długich cieni, ciepłych kolorów i coraz mniej ciepło dogrzewajacego słonka...







Trafiamy na Barania Góre. A tam szał! Chyba z 50 osob okupuje wieze. Wszyscy czekaja na zachod slonca. Część z nich przytupuje i prawie wyje ze złosci, ze slonce sie tak ociaga - oni chcą sfocic i moc sobie w koncu stad isc! Dzieci sie nudzą i tupią w wieze, az ta sie trzęsie w posadach i dzwoni. Rodzice zdają sie tego nie widziec i zupelnie ignorowac. Podobnie jak wlasciciele psów, ktore sikają przez ażurowe konstukcje na głowy wchodzących i stojacych ponizej. "Brzydzi cie mocz mojego pupilka? Ja mam prawo isc z psem gdzie zechce! A ty nie kochasz zwierzat! Jestes złym człowiekiem! Wstydz sie. A najlepiej od razu umrzyj!". Jak to bylo o tym moim wymarzonym wygladzie? ;) Obsikany chłopak ma mine jakby miał podobne marzenia...
Chwile pozniej, juz pod wieżą, dochodzi do szarpaniny miedzy wlascicielem psa a jakims innym gosciem - nie wiem czy jednak wiecej osob zostało oblanych czy zarzewie konfliktu bylo jeszcze inne?

Próbuje zrobić kilka zdjec jak juz tu wlazłam. Nie jest to łatwe, coby nie mieć w obiektywie ręki, nogi albo ogona..






A potem nastepuje takie "pstryk". Slonce chowa sie za widnokrąg. I jakby ktos rownoczesnie nacisnął guzik ludziozmiatacza. Cała ta rozwrzeszczana banda znika w oka mgnieniu! Tak nagle, szybko i masowo, ze az sie nie chce wierzyc, ze oni przed chwilą istnieli naprawde! A moze oni byli tylko jakas dziwną projekcją, ktora wytwarzało slonce? Nie ma słonca, nie ma tłumu.


Okolice spowija dzwoniaca w uszach cisza. Czasem tylko kląsknie jakis zabłąkany ptak, lub daleko w dolinach odezwie sie wizg piły. I tylko jakies dwa zbłakane cienie postanowiły dac upust swoim piromańskim zapędom. Podwieżową okolice wypełnia dym i ciepłe światło pelgajacego ognia...





Z ekipą spotykamy sie w schronisku pod Baranią. Trafiłam tu juz kiedys w ciemny, listopadowy wieczór. Zmierzalismy wtedy planowo na Pietraszonke, ale nie chcielismy podejmowac dalszych prób dotarcia tam, ze wzgledu na zmeczenie, śniezna zawieje i podstepnie atakująca ciemnosc. Mijajac schronisko doszlismy do tego, ze jestesmy juz tak padnieci, ze nie mamy sily isc dalej. Jeszcze sie tak skonczy ze ktos skreci noge, zabłądzimy albo zamarzniemy gdzies w lesie. Nie ma co ryzykowac. Postanowilsmy zanocowac w tym to, na pierwszy rzut oka, "odrazajacym molochu pewnie zatloczonym i niemilym". Ktora byla godzina? moze 20? Drzwi do schroniska lekko skrzypnely, zawiane sniegiem, przymarzniete ale co najwazniejsze w takich chwilach - otwarte! W srodku przyćmione swiatlo w niektorych korytarzach, w niektorych kompletna ciemnosc.. Bylo tez dosc zimno, przypuszczam, ze temperatura nie przekraczala 10 stopni.. Skierowalismy swoje kroki w poszukiwaniu bufetu/recepcji, jednak miejsca przypominajace takowe byly zamkniete.. Najwiecej "zycia" zdawalo sie pozostac w takiej mini szatni - wisiala tam kurtka turystyczna - jeszcze lekko wilgotna.. Zaczelismy łazic korytarzami w poszukiwaniu jakiegos lokatora. Rozrzucone gdzieniegdzie wiadra, mopy i szmaty swiadczyly o przerwanym w trakcie lub niedokonczonym sprzataniu. Niektore pokoje byly otwarte na osciez, w niektorych siedzial w zamku klucz. Uslyszelismy wyrazne odglosy w koncu korytarza wiec tam poszlismy. Ale tam tez nikogo nie bylo - zostalo otwarte okno i tylko wiatr łopotał firanka... Poniewaz zmeczenie łażeniem w sniegu zostalo spotęgowane bieganiem po pietrach i korytarzach, postanowilismy osiedlic sie w ktorymkolwiek z pokoi. Szybka kolacja, jakas flaszeczka na sen, stopery w uszy by nie slyszec "uszami wyobrazni" tych krokow w korytarzach i jęków potępieńczych w piwnicach ;) i zmeczenie wygralo nad strachem - wszyscy spalismy jak niemowleta. Rano wstalismy dosc wczesnie, chyba kolo 6 bo nas obudzilo zimno. Zrobilismy sniadanko, pozbieralismy majdan i wyruszylismy w dalsza droge.. Dzis rowniez nikogo nie spotkalismy w korytarzach ani przy wejsciu.
Odchodzac juz, ogladajac sie za siebie, mialam tylko nieodparte wrazenie, ze na pietrze dziwnie poruszyla sie firanka i widzialam ręke oparta o parapet.. ale nikt procz mnie nie odwrocil sie w samym tym momencie..

Dzis w schronisku panują zgoła inne klimaty tzn. jest jasno i bardzo ludnie. Budynek nigdy specjalna urodą nie grzeszył, a po ostatnim remoncie wizualnie przestal przypominac schronisko zupelnie. A zwlaszcza na jadalni - wystroj nieco jak w jakims McDonaldzie albo w pizzerii w Olawie. Ale wyglad to nie wszystko. Miejsce to jest bardzo przyjazne, co obecnie w polskich gorach nie jest niestety regułą. No bo co ci z ładnego wystroju czy klimatu jak cie nie wpuszcza i wywalą za drzwi? A tu oferuje sie programowa glebe. Bez fochów i koniecznosci szantazowania obslugi. Mozesz przyjsc nawet w nocy i polozyc sie w korytarzu. Gleba jest w cenniku a i telefonicznie o niej informują.

Salone sypialne zapóźnionych i zbłąkanych wędrowcow.


Przy schronisku płonie ognisko.


Początkowo zapowiada sie dość rokująco. Kilka babeczek intonuje rozne piosenki, ktore wszyscy znają: "Stokrotka", "Wiła wianki", "Płonie ognisko". Biesiadne, wedrowne, harcerskie, partyzanckie. Mozna lubic lub nie, ale kazdy gdzies sie o nie otarł i pare słow zna. Przy odrobinie chęci mozna sie bawic razem. Początkiem konca imprezy jest pewna dziewczyna, ktora włącza na ful komorke, swietnie sie bawi w swoim towarzystwie i wszystko inne zaglusza dudnieniem. Aluzji nie czai albo celowo ignoruje. Osoby chetne do wspolnego spiewania idą wiec spac albo zaczynają sie rozłazic na wszystkie strony.

Rano ewakuujemy sie dosc wczesnie jak na nas - do domu mamy kawał drogi.


Dzis idziemy w przeciwnym kierunku - jest plan łapac pociagi z tej linii z Wisły.








Pierwszy postój na piwo na Stecówce. Bardzo nam sie udaje to miejsce. Miła obsluga, fajny klimat wnetrz, dymi ognisko pod wiatką. Napewno tu kiedys wrocimy. Moze nawet spac. Jednoczesnie zdajemy sobie sprawe, ze nasze pozytywne odczucia sa zapewne zwiazane z czasoprzestrzenia - jest 9 rano i wokol kreci sie chyba z góra 6 osob. A chyba zwykle bywa tu inaczej..



Na Kubalonce upiorny szał, ale tego akurat sie spodziewalismy, ze ciszy i gorskich klimatow predzej mozna szukac na parkingach przy A4. Zjadamy tu zupe czosnkową i jest plan sunąc dalej. Ale wpadamy na Radka - Turystykona. Ile to lat sie nie widzielismy? Gawędzi sie niezwykle miło acz krotko. Radek jest w pracy, prowadzi grupe i musi wracac do swoich obowiązków. A nam sie jakos zasiedziało i skusilismy sie na jeszcze jedno piwo, co jak sie okaze potem - nie wyszlo nam na dobre ;)

Suniemy dalej przez tereny gdzie szlaki wystepują stadami...


A i grzyby jakos sie tu roją ;)


Czasem mignie jakis widoczek.



Czasem lasy sa cieniste i korzeniaste.





Gdzies na trasie. Zestaw kempingowy półstacjonarny ;)


Pionowa uliczka..


W Wisle Głębce napotykamy dziwny dom. Obramówki okien, furtki, bramy sa wykonane z perforowanego metalu, wycinanego w litery. Napisy sa po polsku i angielsku. Niektore przypominaja jakies wiersze czy odezwy, inne to jakby losowo wybrane i rozrzucone imiona czy inne slowa. Nie umiem złapac jaki to wszystko ma sens - czy tylko ozdobny, czy to ma miec jakies przesłanie do przechodnia? Nie widac lokatorow, dom jest bardzo zadbany ale tez jakby troche opuszczony. Kto tam mieszka? Z czym jest zwiazany ten potok słow ryty w metalu? Jedyne z czym mi sie to kojarzy to miechowicki las i wynurzenia na betonowych płytach opuszczonych straznic. Jedno jest pewne - dom jest inny. To nie "płaszczak" odlany z tej samej formy co wszystkie inne.






A potem widziemy koncowe swiatła pociagu.. Kurde.. To nie boli tak bardzo jak pociag ucieknie, jak sie przyjdzie i juz go nie ma.. Ale jest dosyc smutno, gdy sie go jeszcze zobaczy. Ile zabrakło? 2 minuty? Półtorej? Trzeba bylo sobie darowac tego browara na Kubalonce... ech...

No i czekamy 2.5 godziny. Stacyjka jest miła, tylko te pociagi srednio tu jakos pasują. Normalna jednostka bylaby jakos bardziej na miejscu!


Ide jeszcze obejrzec pobliski wiadukt. I wywołałam chyba konflikt rodzinny. Bo mijam grupke ludzi i dociera do mnie fragment rozmowy" "Mamo, zobacz, ale tam mozna isc, da sie. Zobacz, ta pani tam poszła. O! wlazła na balkonik! Mamoooooo!!!".



Pociag podstawiają króciutki. Jeden z tych nowych pseudotramwajków. Moze to jest nowoczesne, komfortowe i siedząc w nim mozna sie poczuć jak na wymarzonym zachodzie - ale pojemne toto nie jest.. Juz w Głębcach pociag jest pelny. Słoneczny weekend zaskoczyl kolejarzy jak rok rocznie zima drogowców w połowie stycznia.

Od Ustronia praktycznie juz nikt nie wsiada. Ludzie przy drzwiach nie bardzo chca wpuszczac kolejne osoby, broniąc nieraz dosyc zajadle swoich kawałkow przestrzeni. A i ci z kolejnych peronów mają jakas mała motywacje. Bo jakby chcieli to by wsiedli. Nie takie rzeczy sie robiło w autobusach po "Dniach Bytomia" albo w sezonowym autobusie na Chechlo, zwanych R1 ;) Tu nadal ludzie przewracaja sie przy ostrym hamowniu, a idac do kibla (co dwokrotnie mi sie udaje) dotyka sie nogami podlogi. Wiec jakos bardzo ekstremalnie nie jest, acz juz na tyle wesoło, ze ludzie ze sobą rozmawiają, opowiadają dowcipy czy wspominają wyjazdy na wczasy za czasów PRLu, gdzie sprytniejsi wsiadali oknami.

Dwa kawały zapadły mi w pamiec. Jest jeszcze trzeci ale wymaga pokazywania, wiec opowiedzenie go tu nie jest mozliwe.

W zatłoczonym pociagu córka mówi nagle do matki:
- Mamo, będę miała dziecko...
- Jezus Maria, no co ty mówisz!! Z kim???
- Nie wiem mamo, nie mogę się odwrócić...

W zatłoczonym pociągu:
- Co się pan tak pchasz na chama?
- A bo to w takim tłoku można wybierać?

Gdzies z przodu pociagu ktos intonuje piosenke "Szła dzieweczka do laseczka". Sporo głosów, głównie męskich podłapuje i radosne buczenie niesie sie po wagonie.

Zwraca uwage strasznie duza ilosc rowerów, wózków i psów. Dzieci (nawet te w wózkach, wiec mało zgniecione) wyją okrutnie - chyba wyczuwaja zdenerwowanie rodzicow, bo zadna inna specjalna krzywda im sie nie dzieje. Psy tez wyja, zwlaszcza te rozdeptane. W ścisku ciezko zauwazyc pod nogami jamnika. Stawiasz krok tam gdzie ci sie wydaje, ze jest pusto - a tam dziwnie miękko pod stopą... ;) Jeden chłopak zostaje upalony w łydke, nadepnął na ogon.. Chłopak sie wścieka, żąda swiadectwa szczepienia. Własciciel psa tez drze jape, ze jego pupil ucierpial i teraz kuleje. W najblizszej okolicy rozmotuje sie dyskusja, kto winien, kogo i jak ukarac.. Zarowno miłosnicy psów jak i ich antagonisci są dziwnie zgodni - wpierdziel należy sie bezsprzecznie włascicielowi. Pies powinien byc trzymany na rękach i byc widoczny albo miec kaganiec.

Rowerzysci wchodzą w konflikt z pozostalymi - chca powiesic swoje rowery na hakach. Ale tam są juz wózki, plecaki, walizy na kółkach, psy i ćma ludzkich ciał. Z podniesionych do góry rowerów sypie sie błoto i piach, co nie cieszy ludzi z podnóża.

Najwiecej miejsca koło siebie ma matka dziewczynki, ktora wymiotuje. Okazuje sie, ze miejsca jest dosc - ludzie są w stanie sie odsunąc. Dystans jest tez trzymany wzgledem dziewczyny na nartorolkach, która nie bardzo trzyma na nich w czasie jazdy rownowage i na stacji w Skoczowie przebywa niespodziewanie pół wagonu z dosyc dużą predkoscią.

Aha! A mysmy sie sfrajerowali. Kupilismy bilety na samiuśkim poczatku trasy. Kiedy jeszcze sie dało. Bo jak mozna przypuszczac 90% jedzie bez biletu. Konduktor po dwoch stacjach poddaje sie i nie chodzi po pociagu. Obawia sie chyba linczu, bo nie wiedziec czemu, glownie na nim ludzie probuja wyładowywac swoją agresje i oburzenie z racji niesatysfakcjonujacego komfortu podrozy.

Są tez problemy z jednymi drzwiami. Chyba mają jakis czujnik tłumu i nie chca sie zamykac. Stojąca nieopodal grupa cos tam przy nich majstruje. Chyba skutecznie bo od nastepnej stacji drzwi grzecznie współpracują.

Kibel jest jeden i szybko sie zatyka. Ktos chyba wrzucił pieluche. Faceci sie umawiają pocztą pantoflową, zeby sikac do umywalki. Inaczej muszla szybko sie zapelni, zacznie chlapac naokolo i jeszcze kibel zostanie zamkniety. Blady strach pada na konsumentów piwa. Ja sie nie boje. No bo kto miałby zamknac kibel jak konduktor nie łazi po składzie?
Ech.. kiblowy patent z dziurą w podłodze.. Taki łatwy w obsłudze, prosty i logiczny. I co najwazniejsze idiotoodporny - chyba niemozliwy do zepsucia... Czemu od tego odchodzą?

Ciekawa jestem co dzialo sie w kolejnym pociagu.. gdy ci z peronów byli juz bardziej zdesperowani, zeby jednak wsiasc mimo wszystko...




Na wyjezdzie mielismy tez okazje biwakowac w jednej chatce. Chyba jednym z bardziej widokowych szałasow, co jest jednoczesnie jego wadą i zaletą. Bo niby fajnie z progu sie zagapic w dal, ale z drugiej strony jest sie na totalnej patelni i wszyscy cie widzą, nawet z bardzo daleka.



W chacie jest wystroj calkiem wypaśny. Jest piec i nawet działa ale bardzo szybko gaśnie. Jest tez łóżko, ponoc pchłołapka, acz nas jakos nic nie oblazło.
Komu sie chciało tu to wtargac? :)


Cień chatki....


Jest ognisko i wszelakie ogniskowe smakowitosci, boczki, sery, cebule a nawet bakłażan.




Jest w koncu i przypadkowo spotkana ekipa, miejscowych, ale bardzo sympatycznych, jak bardzo innych od tej bandy nad Rajczą.

A tegoroczna ratafia z 20 owoców w takich okolicznosciach smakuje jeszcze lepiej. Tylko zbyt szybko sie konczy...



Dzien byl wybitnie letni. ba! wrecz upalny. Ale noc przypomina, ze jesien niestety juz nadeszła...

2 komentarze:

  1. Dzięki za opowieść z moich stron, ubawiłem się !!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ladnie, a przede wszystkim, barwnie piszesz. Czytam Twoje relacje (wszystkie przeczytałem :-)) od chwili, gdy zalozylas bloga (a wcześniej na rosjapl.info). Dziekuje za wspaniala lekturę!


    Z szacunku dla Twojego talentu narracyjnego miałem o tym nie wspomnieć, ale...obudzil się we mnie również szacunek do jezyka polskiego. :-(

    Sprawdz, ze "orginalny" i "napewno" - to, niestety, orty. Uuuu…

    OdpowiedzUsuń