A my sobie jedziemy, jakos zakosami ale ogolnie dalej na wschod.
W miasteczku Towste ide do sklepu. Oblepia mnie tam wianuszek miejscowych. “Co trzeba zrobic, aby wyjechac do pracy w Polsce, ile płacą?
Nie biją tam naszych? A pracodawcy uczciwi? Mozna sie porozumiec? Bo nasze jezyki chyba podobne? Powiedz cos do nas po polsku? Zobaczymy czy zrozumiemy!” Mowie wiec do nich po polsku. Opowiadam jakies pierdoły np. o tym co robilismy wczoraj. Zawsze to taka glupia sytuacja jak ci ktos mówi “powiedz cos”. Miejscowi kręcą glowami ze smutkiem. Nie rozumieją zbyt duzo. “Czy to prawda, ze jest w Polsce takie miasto - Oława chyba sie nazywa - gdzie są teraz prawie sami Ukraincy? Tam moze bysmy sie dogadali!”. No to dobrze trafili - “Tak jest takie miasto. Tak macie sporo racji - ja tam czasem mam problem sie dogadac”. I opowiadam im historie jak w jednym z marketow szukałam pompki i niestety zapomniałam jak to jest po wschodniemu, a zaden z 6 pracownikow w zasiegu wzroku nie rozumiał słowa “pompka” i musiałam odwalac pantomime ;)
Na wiele specjalistycznych pytan o dokumenty czy komu dac w łape aby usprawnic procedury niestety nie znam odpowiedzi. Co z tego, ze mieszkam w miescie, ktore chyba niedlugo starym wzorem Legnicy beda nazywac “Małym Kijowem” - skoro nie siedze w temacie? Ale i tak ciezko mi sie wyrwac bo lokalsi sa ciekawi wszystkiego - nawet tego czy mamy basen i czy bardzo gonią jak sie pije piwo pod blokiem. Na tyle długo mi zajely “zakupy”, ze toperz z kabakiem udusili sie w stojącym na słoncu busiu i poszli szukac placu zabaw.
W wiosce Lisiwci rzeka Seret zawiera wiecej gęsi niz wody. Brzegiem brykają tez krówki. Jakas babka pierze w rzece, ale niestety szybko konczy, zbiera majty i koszulki i sie zmywa. Kabaczę zachwycone obwieszcza, ze tu zostajemy na biwak ;) A dla podkreslenia powagi swej decyzji zaczyna zbierac patyki na ognisko ;)
Chyba ktos poznakował ptactwo aby nie pomylic z gąskami sąsiada ;)
Trzy desenie mostowych barierek.
Zapach dymu wciaz nam towarzyszy, snuje sie wszedzie i cieszy nos i oczy! :)
Pagórkowate klimaty mijanych okolic...
Suniemy w okolice Bilcze - Zolote, szukac skalnego chramu w malutkiej wiosce Monastyrok. Trasa jak przystało na okolice rowniez falista! Wesoło jest! Nawet słupy tańczą!
Cerkiewki sa tu dwie, wyglądają jak nowe i są wklinowane pomiedzy zabudowe pokołchozową.
Kawałek za cerkiewkami, w strone rzeki, jest skałka a w niej jaskinia. Wnetrze groty jest wyłozone dywanami, świetymi obrazami i przepelnione zapachem dopiero co zgasłych świec. Nie wiem czemu, ale miejsce strasznie mi przypomina Błędne Skały. No oprocz tego, ze tu jest pusto... ;)
Są malunki naścienne oraz sporo poznoszonych obrazków i innych "dewocjanaliow". I kwiatki oczywiscie tez są!
Seret sobie sympatycznie meandruje ponizej, tworzac oczywiscie głeboki jar i sporo wysepek, polwyspow, zakoli, mielizn i innych wszelakich oczeretow.
Jest tez malutki sklepik, z miejscem biesiadnym i placem zabaw na podsklepiu, co niektorym z ekipy bardzo przypada do gustu.
Naprzeciw sklepu jest szkoła - z napisem cytatem, ze trzeba sie uczyc. Troche głupio bylo chyba zamalowac napis o nauce - bo co? oznaczałoby, ze juz teraz uczyc sie nie trzeba? Dzieciaki moglyby takie zmiany opacznie zrozumiec… ;) Ale fala przymusowej dekomunizacji chyba i do tej malutkiej wioski dotarla. Wiec cytat zostawili, ale autora zamazali, jako ze stał sie obecnie niepolityczny. Ale stare literki byly tłoczone, wiec farba je nie do konca zamazała ;)
Jakas babeczka widzi, ze fotografujemy napis. I opowiada, ze tylko tak zwykly szary czlowiek moze walczyc z wielka polityką i nakazem niszczenia przeszlosci. Tylko biernym oporem. Objawy tej taktyki jeszcze kilkukrotnie zaobserwujemy na naszej tegorocznej trasie...
Babeczka, widzac moje zainteresowanie, pokazuje mi jeszcze jedno naścienne malowidło. “Pokoj dzieciom planety” opisany w roznych jezykach. Po polsku nie przewidzieli...
W jakiejs innej wsi nieopodal mijamy inna szkole z juz bardziej akceptowanymi wspolczesnie nawolywaniami do nauki - bo autorstwa Szewczenki ;)
Kręcac sie po wiosce zauwazamy tez drogowskaz na jaskinie Wertewa. Coz szkodzi podjechac? Skoro sama droga wyglada sympatycznie? Busio pokrywa sie szarą wartwa pyłu, nasze bagaze w srodku rozniez. W zębach zgrzyta piasek - smak wakacji! :)
Jaskinia niestety jest zamknieta na pancerne drzwi i zeby ją zwiedzic trzeba byc miec chyba pół busia dynamitu…
Obok w polach ciekawa wiata - zrobiona z lisci kukurydzy czy innego tam sitowia.
A tu kupilismy melona! Najlepszego poki co jakiego jedlismy! Niech sie schowają krymskie czy armenskie! Borszcziw zostanie nam wiec w pamieci melonowo!
Mamy plan nie zawijac do Kamienca ale jakos nie udaje mi sie znalezc okreznej drogi omijającej miasto. Zeby przejechac wąwóz musimy wjechac na płatny most przy twierdzy. Wydawalo mi sie, ze jest tez inna droga ale jakos nie umiemy jej znalezc. Zagadani taksowkarze rowniez tu kierują. Coś nas na tym wyjezdzie ściąga do tego miasta, jeszcze nie wiemy, ze bedziemy musieli sie przekładac tedy jeszcze raz… Miasto bardzo sie zmieniło przez prawie 20 lat kiedy tu ostatnio bywałam. Ciezko poznac znajome kąty. Wszedzie cos sie buduje i kłębia sie tłumy. Nie lubie wracac do miejsc, w ktorych byłam i mam z nich miłe wspomnienia. Bardzo nie lubie… Tylko bar “Kryniczka” w wąwozie wciaz dziala. I wyglada tak samo spelunowato jak niegdys… przynajmniej z daleka.
Noclegu szukamy za wioską Wrubliwci. Niestety tam gdzie nam polecali drogi robia sie gliniaste i busio ślizga sie juz na samym wjezdzie. Dalej droga staje sie coraz bardziej rozmiękła a co gorsza bardzo silnie opada w strone Dniestru. Ugrzęźniemy tam jak bum cyk cyk.
Probujemy tez wbijac do jakiejs półopuszczonej bazy młodziezowej, ale chyba spoznilismy sie 5 minut. Przejechała łada a w niej chyba straznik bazy. Na miejscu zastalismy drzwi omotane łancuchem i ujadajace paszce psow.
Jest juz pozno wiec nie wybrzydzamy w biwakowiskach. Śpimy gdzies na łące z widokiem na skałke z kościólkiem o złotym dachu (chyba na drugim brzegu Dniestru, za ktoryms tam zakolem). Połyskujący dach budowli wyłania sie ze zwiędłych, suchych słoneczników, ktore porastają bujnie okoliczne pola.
Wieczorem zrywa sie wiatr. Dziwny dzwiek sie tworzy gdy słoneczniki zaczynają o siebie uderzac, jakis taki chropochrzęst, sprawiajacy wrazenie, ze ktos idzie, ze cos duzego sie zbliza. W swietle ksiezyca łany oklapłych slonecznikow wyglądaja jak jakies wojska cieni, a bedac jednoczesnie w ruchu i z chrzęstem - wrazenie to jest potęgowane. Zdaje sobie sprawe, ze to tylko oleiste kwiatki.. Ale swiat nocą jest inny. Na nocne kibelki nie oddalam sie wiec zbytnio od busia… A glowa skacze mi jak na sprężynce na wszystkie strony!
Nasz biwak o poranku.
Wielobulasta cerkiew górująca nad wioską koło Kamienca, ktorej nazwa jakos uleciała z glowy.
Gdzies w drodze… Tak mijają nam dni. Takie widoki przewaznie mamy przed oczami.
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz