wtorek, 19 grudnia 2017

Przez Polske śladami festynów cz.1






Jeżdżąc sobie letnią porą po Polsce często mozna wpasc na jakis festyn. Najczesciej sa one pisane przez kalke - rozwodnione piwo, okopcone plastikowe kiełbaski z jakiegos Lidla i dmuchany zamek, wypelniony rozdartą dzieciarnią. Muzyka z bumboksa albo lansujacy sie na scenie sołtys, ktory niewiele ciekawego ma do powiedzenia. O takich imprezach zwykle zapominamy juz gdy uda sie minąc przekreśloną tabliczke oznaczająca koniec festynowej miejscowosci. Od czasu do czasu jednak zdarzają sie miejsca i okolicznosci, ktore z jakis powodów mocno zapadają w pamiec, ktore urzekną swoja orginalnoscia, przyjazną atmosferą albo z niczym nie porownywalnym klimatem. O ktorych pamieta sie mimo upływu lat a ich wspomnienie zawsze powoduje uśmiech na twarzy. Takich własnie festynów szukamy włócząc sie po plątaninach bocznych dróg - i takie festyny czasami udaje sie znalezc.

ŚWIĘTO ZIEMNIAKA



Bezsprzecznie najlepszy festyn na jaki udało sie trafic w ostatnie lata. Wioska Stulichy niedaleko Węgorzewa. Czas juz zdawałoby sie niefestynowy, bo grubopowakacyjny tzn. koniec wrzesnia. Dowiedzielismy sie o imprezie przypadkiem - w PTSMie w Węgorzewie leżał folderek co w gminie piszczy.. I tam byla wzmianka, ze dzisiejszym popoludniem ma sie odbywac swieto ziemniaka zwane “Wykopki u soltysa”.

Spotkanie ma zakres jedynie lokalny, jestesmy chyba jedynymi uczestnikami spoza wsi. A napewno spoza powiatu - o czym informuja blachy zaparkowanych aut. Nie ma kramow z chinszczyzna, piwa o smaku mydła i dmuchanych zamkow. Jest wałówa wyprodukowana przez lokalne gospodynie- kluski, pierogi, smalec, ogóry, ciasta. Jest ognicho z pieczonymi ziemniakami.



Jest konkurs na najdluzsza obierke z ziemniaka i drobne nagrody fundowane przez soltysa.


Jezdzi konna wykopywaczka ziemniakow, a za nia biegnie z koszami dzieciarnia i je zbiera. Mozna pojezdzic na furmance co cieszy sie wzieciem wsrod mlodszych uczestnikow festynu. Miejsca juz brakuje, niektorzy wisza jak winogrona.


Jest ksiadz w sutannie i slomianym kapeluszu, ktory z usmiechem rozglada sie wokol jakby dogladal swojej chudoby. Babuszki wcinaja ciasta kiwajac glowami i podsuwaja co lepsze kąski ksiedzu. Osobnicy w srednim wieku delektuja sie pieczonymi ziemniakami wspominajac swoje dziecinstwo. Niektorzy twierdza, ze nie jedli tej potrawy od 30 lat. Ponoc najsmaczniejsze ziemniaki piecze sie na łodygach a nie drewnie. Mlodzi biegaja z motykami lub probuja dosiasc konia. Zakochane parki robia sobie z reki zdjecia komorkami. Roczny chlopczyk zjada pierwszego w zyciu kiszonego ogorka. Trojka przybyszy z daleka stara sie wtopic w tlum ale jakos nie jest to ich najmocniejsza strona… Zainteresowanie lokalnej ludnosci wzbudza zwlaszcza najmlodszy, półtoramiesieczny uczestnik festynu, ktory niestety nie moze jeszcze sprobowac zadnej z prezentowanych pysznosci a radosc z przebywania w tak zacnym miejscu moze wyrazic tylko fikaniem nozkami i popiskiwaniem. Najbardziej cieszy sie przy ognisku jako istota skrajnie cieplolubna.




Po zmroku jest projekcja zdjec i filmow na przescieradle przypietym do sciany ze snopkow..Material dotyczy glownego bohatera dzisiejszego dnia- jak go uprawiano, jakie ciekawe i nietypowe potrawy ziemniaczane ludzie wymyslili i jak w roznych zakatkach Polski go nazywano. A wokol snuja sie ogniskowe zapachy, kurzy sie zryte konskimi kopytami pole. Dym miesza sie na wietrze z pylista ziemia zlewajac sie w jednolity zapach jesieni. Znad lasow i bagien nadciagaja wieczorne mgly. Slonce zachodzi na pomaranczowo oswietlajac ostatnimi promieniami wyboista droge..





BACHMATY - NA IWANA NA KUPAŁA


Było to za czasów dosyc juz dawnych. Gdy jezdziłam jeszcze z aparatem na klisze i workiem rolek filmu. Gdy ulubieniec podlaskich rolników Lepper, w ramach wyborczej kampanii, wizytował wiekszosc letnich festynów w regionie. Nocowaliśmy wtedy w szkolnym PTSMie w Dubiczach Cerkiewnych a na jednym z okolicznych drzew przywiesili taki oto malowniczy plakat (ktory potem trafił na moją sciane w pokoju ;) )


Zresztą - plakat plakatem - cała wieś tym żyła. I tak bysmy sie dowiedzieli. Mówili o tym w sklepie i pod cerkwią, szykowały sie grajace w piłke dzieciaki i żuliki z winopodobna cieczą w łapie, jak rowniez obsiadajace podpłotowe ławeczki babuszki. Wybralismy sie wiec i my! Plakat napisany byl mieszanym alfabetem, jako ze glownymi organizatorami była ukrainska mniejszosc zamieszkujaca te tereny. "Na Iwana na Kupała" miała odnosic sie do Nocy Świętojańskiej, najdłuzszego dnia w roku - ale czemu w lipcu? Tego nie rozszyfrowalismy :)

Zgodnie z ideą święta mozna było pozyskac wianki. Część rozdawali, kto sie nie załapał musiał obsłuzyc sie sam na okolicznych łąkach bardzo obfitujących w budulec.


Zespoly zanim zaczeły śpiewać prezentowały sie w swoich strojach narodowych, machały flagami i zielono przystrojonymi konstrukcjami.


Sesje zdjeciowe z Lepperem, zbieranie autografów, wspólne pogawędki czy stukanie sie kieliszkiem z politykiem cieszyły sie dużym uznaniem.


A potem klasyczny przebieg imprezy został przerwany przez nawałnice. Przyszły dziwaczne chmury, jakies takie rdzawe i podswietlone od spodu. Zerwał sie wiatr, ktory poprzewracał namioty, a niektore z nich porwał i wrzucił do jeziora. Ulewa połaczona z jego podmuchami powodowała, ze woda sikała we wszystkich kierunkach i błyskawicznie wszystkich i wszystko przemoczyła. Scena przeciekła, zalało głosniki i mikrofony. Ludzie zaczeli sie chronic pod foliowymi plandekami i stołami. Pozostali najwytrwalsi, spora część uczestników rozpierzchła sie gdzies w ciemnosc... Śpiewy jednak nie umilkły zupelnie, ich ogniska budziły sie to tu to ówdzie, wypełzały spod foliowych worków, wylewały sie z zaparkowanych samochodów a niektorzy porozsiadali sie w błocie na środku i wyli jakies posępne pieśni na głosy, ktore idealnie komponowały sie z atmosferą chwili...


Z racji, ze i tak wszystko było mokre to poszlismy popływac w jeziorze w ubraniu. Pływanie bylo niezwykle klimatyczne, ale niezbyt długie bo zaczeło napierniczac piorunami. Ekipa z Hajnówki wpadła na ten sam pomysł co my. Poznalismy sie w jeziorze. Tu wspólnie suszymy ubrania przy ognisku. Wielkość wrzuconego "chrustu" sugeruje jak wielkie ognicho miało to byc z zamierzenia.




BISKUPICE OLAWSKIE - PRZEEGLĄD ZESPOŁÓW LUDOWYCH


Mielismy jechac w ten weekend w gory, ale dzien wczesniej skręciłam noge.. na rownej drodze, na chodniku, idac do pracy ;) To trzeba naprawde byc ciamajdą... Co zrobic z tak wspaniale rozpoczętym weekendem? W sukurs przyszedl nam platat...


Na miejscu zastajemy rozmaite stoiska z ciastami, nalewkami, obrazami, kwiatkami.. Jest tego naprawde sporo. Po raz pierwszy w zyciu mam okazje pić nalewke z ...kiwi! :)


Zebrały sie tu chyba zespoły ludowe z całego wojewodztwa. Nie ma tego problemu co na sporej ilosci takich imprez, ze na scenie lansuje sie jeden zespół, godziny mijają, repertuar im sie juz skonczyl a oni twardo sceny opuscic nie mogą. Tu do sceny jest wręcz kolejka, kazdy zespol gora trzy piosenki zapodaje i musi ustapic miejsca nastepnym, co jest fajne bo kazdy jest troche inny.


Pozostali przechadzają sie w swoich kolorowych strojach, wymieniaja sie instrumentami, omawiają wystepy lub zapodaja próby albo w ogole konkurencyjne spiewogrania za autobusem, w krzakach, za stołami z piwkiem. To oni tu dominuja na tym festynie! Atmosfera jest wiec wesoła, jakby spotkanie grupy ludzi, ktorzy sie wczesniej znali, maja podobne zainteresowania, wspolne tematy i ciesza sie, ze moga sobie razem pospiewac, pograc i potanczyc w ciepły letni dzionek.



Rowniez wsrod gastronomii ma sie wrazenie, ze publicznosc taka jak my, w codziennych strojach - stanowi tu mniejszosc. P.S. wskaz a zdjeciach element, ktory nie pasuje do pozostałych ;)




FESTYN MILITARNY - BYTOM MIECHOWICE


Festyn dosyc nietypowy bo o zabarwieniu wojskowym. Dlaczego tu, w tym miejscu i w tym terminie, wyszło tak, ze ściagneli tyle czołgow, pancernych aut i sprzetu? Tego chyba nie wie nikt. Cała impreza odbywa sie na pokopalnianych nieuzytkach, resztkach hałd, z malowniczym widokiem na kominy elektrociepłowni. Żużel chrzęsci pod nogami, czerwcowe ptaki drą dzioby jak opętane, owady brzęczą a od czasu do czasu rozlega sie jakis wybuch lub strzał. W imprezie bierze udział sporo grup rekonstrukcyjnych, ktore odtwarzają rozne bitwy, ataki, ucieczki - grunt zeby było duzo dymu i huku :)


Jest to wyraznie impreza, na ktorej najlepiej sie bawią organizatorzy i uczestnicy przedstawien - mają swoje sektory, gdzie "widzom" wstęp wzbroniony, tam porozbijali namioty, stoją leżaczki, wiszą hamaczki i ogolnie pachnie ciekawą imprezą. Kręce sie chwile wokol szukając znajomych twarzy, w koncu 25 lat mieszkałam 2 km stad... Ale tym razem nie udaje sie odnaleźć zadnych znajomych i wkręcic na kolejne poziomy imprezowego wtajemniczenia.


Kazdy moze dzis przejechac sie czolgiem czy innym pojazdem opancerzonym, jednak pierwszenstwo mają dzieciaki, wiec bedąc bardziej posunietym w latach trzeba by stac w dosc dlugiej kolejce. Kabaka do pokazania podówczas jeszcze nie posiadalismy ;)


Sporo jest kramów gdzie mozna nabyc odzież z demobilu i stylizowaną na wojskową, rozne noże, maczety i inne sprzęta do zabaw zaczepno-obronnych. Dymią rowniez kuchnie polowe, kusząc grochówką, ktora schodzi dosc srednio w upalne, letnie popoludnie.



Mi udaje sie w koncu wypatrzec cos rewelacyjnego! Koszulki z GAZami i UAZami! Dokladnie taką jak mi trzeba ma na sobie ubraną sprzedający. Przekopał cale stoisko - taki deseń i rozmiar jest tylko jeden. Nie ma wyjscia - musi zrobic striptiz! :) Tu fotka na pamiątke juz kazdy w swojej nowej koszulce :)




LUBNOW - FESTYN STRAŻACKI


Chyba akurat wracamy z Sudetów, drogą troche inną niz zwykle, bo nudno ciagle tak samo jezdzic. I co? I bum! Uwage przykuwaja plakaty! :)


Tytułowych sikawek oczywiscie zabraknąc nie moze. Różne gminy wydłubały z zakamarków garaży pokryte patyną ustrojstwa - i co? I wiekszosc z nich nadal działa! Festyn rozpoczyna sie prezentacją stareńkich bohaterow dnia!



A potem sa zawody strazackie w oparciu o owe stare sikawki. Nie dokonca złapałam na czym dokładnie polega zabawa, chyba głównie na tym, zeby bylo duzo plusku! Chyba z sikawek nabiera sie wode wiadrami i wlewa do beczek na czas. Woda z wiader chlusta wszedzie wokół, czasem trafia na członków widowni, co w upalny dzionek zwykle spotyka sie z wybuchami entuzjazmu.


Oprócz fajnych spraw sikawkowych festyn zapada mi w pamiec tez pewną mniej miła historią. Bowiem tam własnie zjadłam (tzn. napoczełam) najbardziej obrzydliwego gofra świata! "Śmietana", ktora sie na nim znajdowała, była jakas dziwnie tłusta i ściekała po twarzy. Wszystko wyplułam, ale na tym sie nie skonczyło. Płukanie gęby od srodka wodą mineralną tez nie dało efektu. Aby pozbyc sie mazistości i wrazenia oblepienia czymś o dodatkowo paskudnym smaku i konsystencji byłam zmuszona wytrzeć cały pysk od srodka chusteczkami. Chustka po tej operacji wyglądała jakby nią wytrzec pudełko po smalcu! Moze oni jaks smar mieli nalać do sikawek a wlali do gofrownicy? Co najciekawsze - inni ludzie to jedli! ;)

cdn

1 komentarz:

  1. Przykro mi z powodu Twojego "gofra", też kiedyś miałam bardzo podobną sytuację w Szczecinie. Obrzydlistwo!

    OdpowiedzUsuń