środa, 8 listopada 2017

Suwałki czyli powrót z nadgranicznej włóczęgi

Dziwnie sie czujemy docierając do Suwałk. Ruch, tłum, hałas, wszedzie pędzące auta. Ludzie biegają w pospiechu, roztaczajac za soba woń ciezkich perfum. Nie pachnie sosnowy las, dym z ogniska i wodorost z zarastajacych jezior. Dziwnie tak…

Idziemy z plecakami przez miasto jak jakies stwory z innej planety. I ludzie chyba tak na nas patrzą. Chyba niesiemy ze sobą klimat (i zapach) innego swiata, zagubionego wsrod przygranicznych pól, lasow i zbiornikow wodnych.

Spora część miasta niekoniecznie przypada mi do gustu. Ale jak wszedzie mozna odnalezc “smaczki”. Gdzieniegdzie natrafiamy na duzy drewniany dom, dziwną furtke, suszące sie pranie ukryte w podworku gdzie zatrzymal sie czas. Nieraz mały piesek spoglądnie tęsknie w strone okiennego lufcika..


Hotel, w ktorym chetnie bym zanocowala! Acz chyba nie jest czynny, jak zwykle w takich przypadkach. Choc bywalo kilka zacnych wyjątkow, ale przewaznie nie w Polsce ;)


Suwałki to chyba miasto dobrych ludzi. Kilkakrotnie ktos zagaduje nas na ulicy, pytajac czy w czyms pomoc, cos doradzic, gdzies zaprowadzic. Nie wiem czy turysta z plecakiem jest tu taką rzadkoscia, ze budzi ciekawosc czy po prostu chec bezinteresownej pomocy i usmiechu jest wsrod ludzi bardzo rozbudowana.

Dzis jestesmy zmuszeni spać na kempingu, jako ze to spore miasto. W takich miejscach ciezko o dogodne i bezpieczne krzaki na dzikie biwaki. Trafiamy wiec na "eurokemping" przy stadionie. Wokol trawka z rolki i totalna patelnia- ani pół drzewka czy krzaczka. I same kampery, oczywiscie wszystkie białe i jakby wlasnie wyjechały z myjni i woskowania. I wsrod tego nasze dwa zielone namiociki przywykłe do malowniczych zarośli, jak przeniesione z innej bajki.. Sznurkow na pranie nie przewidzieli, a wsrod tej pustyni to nawet ciezko gdzies swoj sznurek przywiązac. Suszymy wiec rzeczy na rekwizytach z mini placu zabaw.


Dziwne tu mają łazienki- jednoguzikowe. W umywalkach plynie tylko lodowata woda. Ciepła woda jest w prysznicach. Owe prysznice tez mają jeden guzik i krotką rurke wystającą ze sciany. Jak sie nacisnie guzik to zapewne oblewa cie od stop do glow, łącznie z wlosami. No coz… Chcac umyc zęby w cieplej wodzie trzeba isc pod prysznic. Albo zagotowac sobie na butli - jak w lesie. Kuchnia jest, ale zamknieta. No coz- jak cos sie nazywa “eurokemping” to musi byc udziwnione, sterylne, błyszczące a praktycznosc jest rzeczą trzeciorzędną. Jako ze kazde miejsce posiada zalety i wady - tu plusem jest sympatyczny gospodarz. Przychodzi pogadac i poopowiadac nam rozne ciekawostki o okolicach, co mozna zwiedzic w miescie. Chłop ma taka wiedze i gadane, ze posluchac go chwile to jakby przeczytac trzy przewodniki!

Miejsce nie bardzo sie nadaje aby tu siedziec i napawac sie atmosferą biwaku... Zostawiamy wiec bagaze i idziemy sie powłoczyc sie po miescie. Zaraz za stadionem są cmentarze, gdzie leżą wyznawcy 7 odłamów religijnych. Żydzi, muzułmanie, ewangelicy, kalwini, prawosławni, starowiercy i katolicy. Wrogie religie, ktore w roznych rejonach swiata od wiekow toczą ze sobą wojny - pogodziła suwalska ziemia... Los bywa przewrotny.

Na cmentarzu muzułmanskim nic nie zostalo. Jest tylko polanka porosła trawą i symboliczny półksiezyc na bramie. Pewnie Tatarzy sa tu pochowani, tacy jak w Kruszynianach czy Bohonikach. Ale pewnosci nie mam..


Żydowskie miejsce pochówku tez widac, ze bylo bardzo zniszczone. Niedawno utworzono tu pomnik z połamanych płyt nagrobnych wyoranych z terenow cmentarza.


Na cmentarzu prawosławnym stoi niebieska, drewniana cerkiewka. Malutka, podrzezbiana, przywodząca na mysl jakies wioseczki na syberyjskich bagnach.


W porannym oświetleniu prezentuje sie jeszcze lepiej!


Za nią sa prawoslawne groby, wiele z nich malowniczo zarosnietych bujnymi o tej porze roku ziołami i chaszczem.


Prawosławny cmentarz dosc płynnie przechodzi w miejsce spoczynku staroobrzędowcow. Nie wiem czemu, ale jakos od zawsze czuje sympatie do tego wyznania. Ma w sobie jakas tajemniczosc, jakis wyjątkowy urok. Tereny, w ktorych wystepuje ta grupa religijna, przewaznie sa klimatyczne, troche zapomniane i gdzies na uboczu. Ukrainska delta Dunaju i pociete kanalami Wiłkowe, rumunskie Sarichioi, po drugiej stronie tej samej delty. Gruzinska Dżawachetia i wioski z dachami domow poroslymi trawą. Albo Wodziłki tu w suwalskich okolicach, wsrod wzgorz, ktorych nie powstydzil by sie Beskid Niski. Tutaj ten cmentarz tez podoba mi sie najbardziej ze wszystkich siedmiu. Mozna zajrzec w oczy długobrodym dziadkom, ktorych powazne twarze widnieją na nagrobnych zdjeciach.


Ciekawe, ze sporo religii wystosowuje mniej lub bardziej wyrazne sugestie nakazy do swoich wyznawcow - ze facet ma miec brode! To jeden z dwoch nakazow religijnych, ktory bardzo mi sie podoba! Drugi to ten, ze w czasie postu nalezy obżerac sie rybami! :D

Do wielu nagrobnych tablic sa przyczepione rzezbione ośmiokanciaste krzyze wytłaczane w metalu o barwie mosiądzu a nieraz i malowane na kolorowo. Wiele razy spotykalam takie krzyze na giełdach staroci. Jeden nawet kupilam i wisi na scianie. Stojąc tu na cmentarzu w Suwałkach troche mi sie zimno zrobilo - na mysl skąd on mogł przywedrowac na bazar….


Spora czesc zmarlych ma dziwne, niespotykane chyba nigdzie indziej imiona np. Jepafanij czy Awakum.

Część nagrobkow jest opisana naszym alfabetem, część cyrylicą ale sa tez niektore groby z napisami dziwną mieszanką obu rodzajow liter.


Dalej jest cmentarz ewangelikow i kalwinow. Chyba musi chodzic o takie dwa wyznania - bo inaczej ciezko sie doliczyc siedmiu. Jest tu mało napisów po niemiecku, tylko na kilku grobach. Dominują napisy polskie.


Najbardziej przypakowany Jezus z kaloryferkiem na brzuchu jakiego spotkalam na swej drodze ;)


Na katolickim zwraca uwage, ze sporo dziadkow pozuje w mundurach lub w inny sposob upamietnia swoją wojskową przeszłosc.


Jest tez charakterystyczny grob, o ktorym wspominal nam facet z kempingu. Młody chlopak, ktory zginał w zamachu na nowojorskie wiezowce.. Dziwi tylko napis na tablicy- ze zginał za wiare i wolnosc. Wiare? Wolnosc? Myslalam, ze miał tylko pecha znalezc sie w zlym miejscu w złym czasie i stac sie jedna z tysiecy bezsensownych ofiar w rękach wielkiej polityki. Napis brzmi wzniośle, ale jest w nim jakis mały zgrzyt. A moze po prostu rodzinie lżej na duszy, ze śmierc chlopaka miała jednak jakis sens?


Mijamy tez kilka grobow do ponownego zasiedlenia. Nawet po smierci grozi nam eksmisja. Dobrze, ze nie przychodzi komornik zajumac kwiatki czy dechy z trumny na opał… Widac, ze o sporo tych grobow ktos dba… Stoją kwiatki, znicze.. Przy jednym siedzi na ławeczce jakas babuszka. Kim dla niej był pochowany tam mezczyzna? Mężem, bratem, kumplem z podworka? Poprawia kokardke na drewnianym krzyzu. Moze nie ma kasy na opłate?


Chyba nieraz warto byc wyznawcą mało popularnej w regionie religii. Prawosławnych czy ewangelikow nikt nie niepokoi po smierci. Leżą sobie od lat nawet gdy ich groby zarasta zielsko, tablice sie kruszą.. Nie muszą sie martwic, ze krzyze z ich mogił trafią na smietnik, Jezuski bedą lezec połamane bez rąk miedzy rozdeptanymi zniczami, a miejsce oficjalnie zajmie bogatszy współlokator. To nie tylko przypadek Suwałk. Zawsze ogarnia mnie straszny smutek, gdy widze groby przeznaczone do celowego zniszczenia. Rwie sie włosy z głowy, ze po wojnie niszczono groby niemieckie czy ukrainskie, ze z macew budowano drogi. Ze szacunek dla zmarłych, ze hieny cmentarne i bla bla bla. A ten sam proceder trwa oficjalnie, w majestacie prawa i za społecznym przyzwoleniem. Jest to dla mnie jedna ze wstrętniejszych rzeczy- pazernosc na forse, ktora próbuje sięgac nawet na tamten swiat…

Nurtuje tez mnie pytanie - co z tym grobem? Kto za niego płaci?


W Suwałkach postanawiamy rowniez poobcowac troche z zywymi i zająć sie mniej duchowymi przezyciami (np. żarciem). W tym celu odwiedzamy knajpe, gdzie ponoc sa jakies kołduny, bliny czy inne lokalne specjały. Dowiadujemy sie jednak, ze one są - ale tylko w menu, bo juz sie skonczyly. Jest tylko pizza. Zamawiamy wiec pizze, a chwile pozniej jakas parka dostaje kołduny. Nie wiem - moze trzeba było złozyc zamowienie po litewsku?

W nocy na kempingu budzi mnie dziwny dzwiek. Jakby wodospadu. Co sie okazuje - na stadionie włączyli sikawki podlewające trawe. Jedna z nich jest tak ustawiona, ze wali strumieniem wody po ogrodzeniu kempingu. Halas jest na tyle spory, ze musze wsadzic w uszy stopery. Pudel stoperow nie mial, a na dodatek fontanna podlewała jego namiot. Zabrał wiec manele i poszedł spac do łazienki. Rano ponoc na kokon na karimacie wlazł jakis kamperowiec z Niemiec czy innej Holandii, ktorego o swicie przycisnela potrzeba ;) Ciekawe czy sie przestraszyl? albo uznał to za egzotyke? A moze dla nich to juz normalne, ze jakies brodate opalone śpią gdzie popadnie? ;)

Rano musimy wstac dosc wczesnie bo spieszymy sie na autobus. Blisko dworca PKSu, przy jednej z ruchliwych ulic, stoi drewniany dom, zapuszczany na pomaranczowo, o ciekawym, nieregularnym ksztalcie. Nie jestem pewna czy ma stalych mieszkancow, ale nie wyglada rowniez na calkiem opuszczony. Otacza go duzy ogrod, z gatunku tych prawdziwych, a nie modnych ostatnio z betonu i plastiku. Juz drugi raz na tym wyjezdzie nie moge sobie odmowic przyjemnosci pokrecenia sie kolo tego budynku. Emanuje tu zewszad spokoj i jakas taka dobra energia. Czlowiek ma nieprzebrana ochote przysiąść na ławeczce, zaciągnąc sie wonią bzu czy zajrzec do studni.


Moze to przez kontrast? Kilkaset metrow dalej rozciągają sie parkingi, galerie handlowe, ruchliwe skrzyzowania i inne frykasy niezbedne do szczesliwego zycia współczesnych ludzi. Kawałek za domem zaczyna sie świat bez roslin i bez ciszy.


Do Warszawy mamy okazje jechac autobusem prowadzonym przez gatunek zwany “skurwiel bezinteresowny”. Po raz pierwszy spotykam sie z sytuacją, ze mając wykupiony bilet do stacji dalszej- nie mozemy wysiąść na wczesniejszej, mimo ze autobus sie tam zatrzymuje. Nie bo nie. Probujemy wysiasc i tak, ale debil walczy o swoje jak babcie o karpie w Lidlu. Prawie wlasnym ciałem zasłania bagaznik i nie pozwala wyjąc plecakow. Bo mamy jechac na tą stacje co mamy na biletach. Przez chwile moze czuć władze i co mu zrobisz? Przez jego kaprys musimy drałowac kawal i jeszcze jechac metrem. Prawie godzina psu w d... Czasem mysle, ze to dobrze (dla mnie i dla swiata), ze nie urodzilam sie facetem o gabarytach toperza. Bo moglabym tego naduzywac. A ta sytuacja bylaby jedną z nich…

W Warszawie ogladamy cerkiew, ktora niestety jest zamknieta. Udaje mi sie tylko zajrzec do wnetrza przez piwniczne okienka, gdzie spotykam dwoch nasciennych brodatych kolesi i jakis stolik- ołtarz to czy katafalk? Z piwnicy zapodaje zapachem zapomnianej, butwiejacej łodzi, w ktorej ostatni rybak zapomniał części swojego połowu… ;)


Wsrod stołecznych zaułkow zwracają tez uwage fajne murale - stare i… stylizowane na stare! :)



Końce wyjazdow zawsze mają w sobie jakas doze smutku. Acz w tym przypadku nie jest tak źle! Do domu jade tylko sie przepakowac! Za kilka dni znow jak bumerang wracam na daleką połnoc. Ba! Jeszcze nawet na ciut dalszą, bo wbijamy do Obwodu Kaliningradzkiego! Znow bedą biwaki, ogniska i klimatyczne sklepiki głębokiej prowincjii! Acz tym razem bedzie nam dodatkowo szumiec morze, warczeć busio i kwiczeć bobas ;)

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz