Niektóre ścieżki są na tyle stromę, że bardzo przydatne okazują się "wspomagacze" zostawione przez poprzednich włóczęgów.
Czy może się tutaj czaić coś jeszcze piekniejszego? A owszem! :) Ano skalna chatynka! Chyba najcudniejsza jaką dotychczas napotkaliśmy. Jedna z jej ścian i część sufitu jest utworzona przez skałę. Pozostałe części wykonano z pachnących bali! Dach porasta mech, krzaczki i wyściela gruby dywan igliwia. Widać, że domeczek ma już swoje lata, przez które idealnie udało mu się wkomponować w otaczającą przyrodę i stać jego integralną częścią.
W tym rzucie wręcz można go przegapić! ;)
Z wnętrza uderza aromat drewna, dymu, wędzonki! Ale taki jednocześnie pełen świeżości lasu i wiatru, zupełnie pozbawiony zatęchłości.
Stryszek jest niewielki, ale dwie osoby spokojnie mogą się wyspać (co udowodniliśmy :)
Na stanie jest też piecyk. Taki o bardzo dziwnym kształcie - jeszcze takowego nie widziałam!
Jak to zawsze w tych rejonach bywa - nie brakuje ozdób wszelakich.
Na ścianie wisi szafka, zrobiona z ogromnej wojskowej skrzyni.
Spiżarnia jest pełna dóbr a i my postanowiliśmy coś od siebie zostawić innym wędrowcom.
Wpisownik. Tu chyba hurtowe podpisy stałych bywalców ;)
A tu tych, co bywają rzadziej, ale z równą ochotą i zachwytem!
Chatynka urzekła nas na tyle, że postanawiamy tu wrócić na nocleg. Problem jednak taki, że mamy tylko jeden duży plecak, a kwietniowe noce są fest chłodne, więc trzeba zabrać dużo gratów. Kawałek do przetuptania jest. Taką więc pełzniemy obładowaną karawaną z torbami, kocami i oczywiście gitarą! :) Miejsce pomiędzy szyją a ramieniem boli mnie jeszcze ze dwa tygodnie. Cóż, nie jest to najbardziej dogodny sposób przenoszenia bagażu!
Po przybyciu zaraz zabieramy się za przygotowania do wieczornego ogniska!
Na początek grzanki, kiełbaski i dużo herbaty. Potem gulasz węgierski. Jak to jest, że w takich klimatach żarcie smakuje 100 razy bardziej???
Krótkie są jeszcze kwietniowe dni. Wieczór szybko przeradza się w noc. Długo siedzimy w blasku ogniska, bardzo doceniając jego ciepłe płomienie. Powoli cichną ptasie trele, tych, które zawsze wiosną drą dziobki układając się do snu. Ich śpiew gaśnie, by później zmienić się w pohukiwanie sowy, dochodzące gdzieś z głębi leśnych odmętów. W ścianach chatki zaczynają skrobać myszy (albo inne stworzenia zamieszkujące drewniane tunele pod podłogą i w ścianach). Nieopodal w ciemności, na skłonach, coś łazi. Szura solidnie w liściach i jakby trochę posapuje. Może chciałoby posiedzieć z nami przy ognisku, ale jest zbyt nieśmiałe??
Ciężko oddać urok takich chwil za pomocą opisu czy zdjęć. Ba! Nawet filmem byłoby nieprosto. Bo chyba trzeba tam być - czuć ciepło, zapach, smak, zmęczenie całodzienną wędrówką i tą radość, że dzisiejszy nocleg wypadnie w tak magicznym miejscu.
Pierwszy układa się do snu zmęczony dysek. Widać po nim, że miał bogaty we wrażenia, ciekawy dzień!
Ja mam w planach spać na dole. A toperz z kabakiem (i dyskiem) na pięterku.
Rozpalamy w piecyku. Początkowo dymi okrutnie, ale po chwili przestaje, wypełniając chatkę miłym ciepłem i aromatem. No i ten blask wydobywający się ze szczelin lub/i otwartych drzwiczek.
Są też wieczorne śpiewy!
I ktoś próbuje mi podprowadzić śpiworek!
Miejsce zdawałoby się cudowne, ale ja nie śpię zbyt dobrze. Mam katar, a zapomniałam zabrać z busia krople do nosa... Co zasnę - to mi zatyka nos i zaczyna w zatokach charczeć na tyle solidnie, że sama się od tego budzę. Nie wiem jak chrapacze mogą spokojnie spać i nie budzić się od tego okropniastego dźwięku! Plus z tego taki, że całą noc dokładam do pieca. Piecyk gaśnie dopiero gdzieś koło 6 rano. No więc mimo bardzo zimnej nocy (około +5) nikt nie zmarzł.
Śniadanie też zjadamy przy ognisku! A jak! :)
A! Nie wspomniałam jeszcze, że i tu dzwoneczek się pojawił! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz