środa, 4 października 2017

Armenia cz.22 (Agarak- Ardvi)








Po dotarciu do glownej drogi łapiemy stopa. Zatrzymuje sie trzecie auto. Cięzarowka. Ładujemy sie na pake- tak jak lubimy najbardziej. Tu jest to jednak dosc karkołomne. Tylna klapa paki sie nie otwiera. I nie ma zwisającego łancucha, popularnego w ukrainskich gruzawikach. Trzeba sie wspinac po kołach a potem starac nie nabic na wystająca blache. Ale czego sie nie robi dla wiatru we włosach! :D Pierwszy tegoroczny ormianski stop i od razu tak wysoko stawia poprzeczke :D


Wysiadamy w Agarak pod sklepem. Naprzeciw niego jest miejsce biesiadne zrobione ze starego PAZika. W srodku sa stoliki, krzesełka, na zewnatrz sympatyczna ławeczka. W upalny dzien piwo pod sklepem zawsze smakuje wybornie- ale przy takim autobusie wypada zakupic od razu dwa!


Marszrutki jezdza tu takie same.


Ciekawe jak pomaranczowy autobusik stał sie przysklepową wiatką? Przyjechal kiedys, przywiozl pasazerow i tu wydał ostatnie tchnienie? Strasznie podoba mi sie taki szacunek do przedmiotow i brak marnotrastwa. Juz nie moze byc autobusem i wozic podroznych? Zdarza sie. Nic nie jest wieczne, wszystko sie zużywa. Ale nadal sluzy ludziom, tym razem dajac dach nad glowa w czasie biesiad.

W sklepie trafiam na bardzo sympatyczna i rozmowna obsluge. Babki od razu mnie przepytują z ilosci dzieci. Z tego, ze tylko jedno i ze nie syn udaje mi sie jeszcze jakos wybronic. Ale tego, ze nie mam przy sobie zdjecia to juz nie moga mi darowac. Jak mozna nie miec zdjecia dziecka w portfelu? W Armenii wszyscy noszą! "A jak ktos ma czternascioro dzieci to portfel sie nie domyka?" Babki sie smieją- w takim przypadku moze byc zdjecie grupowe ;) Jesli nie mam w portfelu to moze chociaz w telefonie? W telefonie to ja nie mam zadnych zdjec (bo on nie ma takiej funkcji ;) ) To moze w takim razie sa gdzies w internecie? Na jakis odnoklasnikach? I juz biegaja po sklepie z telefonami w poszukiwaniu lepszego zasiegu. Najlepiej łapie na zapleczu. Wpisuje wiec miedzy arbuzami adres bloga (inne miejsca zdjeciowe chyba nie sa dostepne bez logowania) i czekamy 15 minut az sie załaduje ;) W tym czasie staram sie wybrac jak najmniej splesnialy lawasz- niestety maja tu tylko takie w foliowych workach a te porastają grzybem na potege. Specjalnie w tym celu wozimy ze sobą płocienny worek- wlasnie na lawasz, zeby dyndal na zewnatrz plecaka. Najwyzej wyschnie na czipsy jak za dlugo wisi. Mają tu tez domowy ser w beczce, co ciekawe ser jest w kostkach i siedzi zanurzony w wodzie. Jest wyjatkowo smakowity- ponoc z mleka mieszanego, krowio-kozio-owczego i “co tam jeszcze”. Nie wiem co ma oznaczac ostatnia fraza, ale na wszelki wypadek wolę nie dopytywac. Grunt ze ser jest bardzo smaczny. Czasem moze lepiej nie zagladac do kuchni ;) A co tam z komórka na zapleczu? Tak zapamietale szukala stronki, ze sie rozladowala. I juz babka leci do domu po ładowarke. W koncu sie udaje. Jest. Kabaczek szczerzy ząbki i prezentuje czarne oczka z płową czupryną. Miejscowi usatysfakcjonowani. Nie, to nie koniec. Teraz ja musze obejrzec zdjecia ich wszystkich dzieci, a do zaprezentowania mają chudobę nieporownywalnie wieksza niz my ;)

W wiosce mialy byc ruiny kosciola. Zamiast takowych znajdujemy kosciolek swiezo wyremontowany i zamkniety.


A tu szkola!


Na obrzezach miejscowosci, pod gazową bramą łapiemy stopa.


Przyjezdza marszrutka. Jedzie powoli i radosnie. Co chwile jest postoj a to na siku, a to na papieroska, a to na łyk wody z przydroznego zrodelka. Kierowca spelnia kazda prosbe pasazerow :)

Wysiadamy w Ajgehat, gdzie robimy sobie biesiade pod pomnikiem. Bardzo dogodne miejsce aby rozlozyc sie z żarełkiem i napojem, cofniete od drogi, cieniste. Rozwazamy nawet biwak tutaj ale chyba zbyt blisko wsi, moglaby sie zwlec jakas gownarzeria.


W pobliskim sklepie ogladam zgromadzone w lodowce piwa. Facet mnie pyta czy jestem z Rosji. Nie wiem czy w tym roku w Rosji nastała moda na warkocze albo na kapelusze? Bo na tym wyjezdzie na kazdym kroku mnie o to pytaja - i bardzo dziwia sie gdy zaprzeczam. Mówie wiec i tu, ze nie, ze z Polski. Sprzedawcy od razu cieszy sie gęba. Mówi, ze Ormianie lubią i Polaków, i Rosjan. Polaków lubią bo sa mili a Rosjan lubia bo muszą ;)

Dalej w strone Ardvi łapiemy na stopa starą wołge bez tylnych siedzen. Tzn. wogole nic z tyłu nie ma- tylko karoseria i resztki rozsypanej fasoli. Toperz mądrze siadł na plecaku. Ja zrobilam to mniej sprytnie bo siadłam na jakiejs rurze, ktora w czasie jazdy robi sie coraz bardziej gorąca. Nie bardzo moge zmienic pozycje bo jestem przywalona plecakiem. Ratunku! Piecze! Co to za cholerna rura?!?!?! Dobrze, ze trasa nie jest daleka. Udalo sie, moj kuper nie zostal przerobiony na szaszlyk..


Nasza wołga to ta z prawej. Z lewej tez wołga, tez fajna, acz nowsza.


Pniemy sie do gory, wies zostaje za nami.


Naszym celem jest klasztorek, do ktorego przedzieramy sie przez ławice baranów i wpółopuszczone kołchozy.


Kosciolek jest otwarty czesciowo. Jedna izba jest zamknieta. Zagladamy tam przez szpare w drzwiach i wyglada jakby w srodku byl katafalk ze zwłokami. To no fajne towarzystwo bedziemy miec dzis w nocy!


Gdy siadamy przy biesiadce przyjezdza białą niwą lokalny pop, ksiadz, zakonnik- nie wiem jak sie tu takowa funkcja nazywa. Gosc jest swiatowy- pyta w jakim jezyku chcemy rozmawiac: angielski, rosyjski, niemiecki? Nasz nowy znajomy na imie chyba Wartan i na codzien urzeduje w Odzunie. Tutejszym klasztorkiem tez sie opiekuje, ale raczej z doskoku, jako ze miejsce jest mniej popularne. Otwiera nam zamkniete czesci, opowiada o historii, ze obiekt pochodzi z 8 wieku, a w srodku jest obraz z podobizna swietego, ktory tu działal w regionie.


To co wzielam za trupa jest nim ewidentnie, ale niezbyt swiezym. Jest to zamurowany grob z 8 wieku przykryty dywanikiem z inskrypcja.

Gdy stoimy w ciemnych wnetrzach monastyrku to Wartan zaczyna spiewac. Tubalny glos rozchodzi sie echem po niewielkim pomieszczeniu, wiruje gdzies pod kopułą. Spiewa sam, ale momentami jest wrazenie jakby chóru, jakby cos zaklęte w scianach spiewalo razem z nim. Gdy na chwile cichnie echo kamiennych scian, slychac ze gdzies daleko zaryczy krowa albo pasterz nawołuje swoje stada. Potem znow wszystko głuszy wibrujący tajemniczy spiew.


Przy klasztorku sa dwa cmentarze. Ten za kosciolem zawiera kilka nietypowych dla regionu nagrobkow- pomnikow z marmuru, ze zdjeciami zmarłych. Bardziej kojarzą mi sie ze starymi cmentarzami spotykanymi u nas.


Drugi cmentarzyk jest na gorce i jest sporo starszy.


Mozna tu spotkac roznobarwne chaczkary.


Najciekawsze jest spore zgrupowanie płyt grobowych gdzie sa wyobrazone zarysy postaci w otoczeniu roznych przedmiotow- noże, dzbany. Mają tez rozne fryzury i nakrycia głowy. Toperz stwierdza, ze postacie bardziej przypominaja ufoludki niz ludzi. Cos w tym jest....


Potem mozemy zadzwonic sobie dzwonem, ktory ma bardzo ladny dzwiek. Sam Wartan nam to proponuje i mowi, zebysmy dzwoniac pomysleli sobie zyczenie. A mi sie od razu przypomina jaka nieziemska awanturą skonczylo sie, jak kiedys dawno temu zadzwonilam dzwonem przy cerkwi w Komanczy.


W dzwonnice wmurowane sa dwie płyty nagrobne. Czemu tu trafily? Tego tak do konca nawet Wartan nie wie.. Co rozni te dwa nagrobki od pozostałych na cmentarzu? Wyraznie rzuca sie w oczy, ze postacie mają buty! I jeden nie ma skrzyzowanych rąk!


Gadamy tez o innych naszych planach na kolejne dni. Ponoc warto odwiedzic klasztorek Horomajri w Odzunie. Mniej znany od tego gdzie ciagna cale rzesze autokarowych turystow. A ponoc ciekawszy- bo tworza go dwa budynki, oddalone od siebie o 200 metrow, ale zwykle zwiedza sie tylko jeden lub drugi. Bedac w jednym nie mozna isc do drugiego. Ot tajemnica ;) “Dotrzecie, zobaczycie to zrozumiecie”.

Probuje tez podpytac o dwa klasztorki kolo Alaverdi, o ktorych strasznie mało wiadomo Khorakert i Khuczap. Wartan kręci glowa. “Trudna sprawa. Mozecie dojechac do wsi Dżiliza, ale dalej was nie puszcza bez “propuska” ze Stepanawanu.”. Khorakert lezy ponoc juz po gruzinskiej stronie, a Khuczap niby po ormianskiej, ale droga dojazdowa wiedzie przez Gruzje. Czytalam gdzies , ze wystarczy sie dogadac z pogranicznikami z zastawy i nawet oni zawiozą. Ponoc tak bylo jeszcze 5-10 lat temu. Teraz poganiczne klimaty sie jakos zaostrzyly i decyzyjny jest tylko naczelnik. A chlopaki z postow sie boją dzialac na wlasna reke. No coz. Bedziemy pytac jeszcze w Alaverdi czy Madanie.. Nie chce nam sie wracac do Stapanawanu.

Koło klasztorku jest tez “skała węża”. Wedlug legendy, w dawnych wiekach, grasowal tu ogromny wąż, ktory siał spustoszenie wsrod wiesniakow, a wielu z nich wciął na podwieczorek. I owego potwora usmiercil sw. Howhan. Zmienil gada w kamien. A spod kamienia od tego czasu wyplywa zrodelko, ktore jest swiete i lecznicze. A dusza swietego ponoc nadal ochrania wioske.

Jedna ze skal w wąwozie rzeczywiscie wyglada nietypowo. Nie ma wątpliwosci, którym “kamieniem” był wąż-potwor!


Pod legendarną gadziną jest grota a niej rzeczone zrodelko, w tym roku niestety ledwo kapiące…


Jest tu tez kapliczka, gdzie ludzie zapalają swieczki a w ich topniejący wosk wciskają kamyczki. Czemu jest taki zwyczaj z tymi kamykami? Niestety odkrylam to dopiero rano, wiec juz nie mialam jak zapytac o to Wartana.


Wieczorem przyjezdzaja jeszcze jacys filmowcy i wraz z Wartanem kręca sie to tu tam z wielkimi kamerami.

Przy klasztorku jest sympatyczne miejsce biesiadkowe. Stoi ogromny stół zrobiony z jakiegos duzego żelaznego elementu. Nie wiem czym to bylo w czasach swej mlodosci ale napewno nie bylo odlane aby zostac stolem. Wokol kamienne ławy i krzesła.


Sa tez rozne grile, do wyboru do koloru.


Jesli chcemy gdzies zawiesic barana lub inne mięsiwo, celem wypatroszenia albo innych etapow oporzadzania to tez nie bedziemy miec z tym problemu. Na drzewie dynda solidny hak.


Jest tez obok drewniana wiata, na ktora patrzymy łasym okiem pod kątem noclegowym. Ma ona pieterko, ale niestety nie da sie tam wylezc. Drewniane bele sa ulozone na stalowej kratownicy w ten sposob, ze mozna je podniesc i zajrzec ale wyjąc juz sie nie da. Pomysł sypialny wiec upada.


Spac ukladamy sie wiec na cyplu za cmentarzem.


W nocy strasznie ujadają psy przykolchozowe na łancuchach. Gdy ktos przechodzi obok- wycie, gdy jedzie auto na drugim koncu wsi- skowyt, gdy ja ide do kibla (po drugiej stronie wąwozu) charkot.. Gdyby nocą przyszedl zlodziej krasc owce albo wilk je zjesc to kazdy pasterz by to olał i spał dalej- byloby ujadanie jak zwykle. Dzien jak codzien. Po kiego diabła komu taki pies??

Rano odwiedzamy drugi kosciolek w Ardvi. Polozony w wiosce, popadły w ruine, juz niezadaszony.


Teren wokol budynku widac, ze calkiem niedawno ostro sie jarał…


Jedna sciana wyglada tak jakby na dniach miala sie rozleciec. Ten kosciolek jest nowszy- tylko X wiek, wiec mało kto sobie nim zaprząta głowe.


Jest kilka nagrobków. Jeden najprawdopodobniej przedstawia kobiete w ciąży.


W kierunku Ajgehat wracamy piechotą. Nic nie jedzie.


Mijamy przydrozną biesiadke, gdzie wyjatkowo nie wyschło zrodlo i mozna popic troche wody.


Mijamy tez budynek, ktory jest podarkiem dla ormianskiego narodu od Mołdawskiej SSR. Patrzac na date to taki troche prezent w ostatniej chwili ;)


Nie wiem do czego budynek sluzyl gdy go stawiali. Obecnie jest prywatnym domem mieszkalnym, z ktorego wypadaja na droge dwa wsciekle psy. Nie chca odpuscic gdy probujemy je zignorowac czy spokojnie sie wycofac. Doskakują do łydek, probujemy zasłaniac sie i odganiac je plecakami. Juz mam w rece gaz i mam zamiar go uzyc. W ostatniej chwili pojawia sie własciciel i łaskawie je odwołuje. Ale furtki skurwiel zamknac nie raczyl. Ani przeprosic. Nam sie udało. Ale niewykluczone, ze pogryzą nastepnego przechodnia.

Na poprawe humoru w Ajgehat miły akcent! A to skubana przebyła kawał drogi! Kierowca dopytuje, dlaczego fotografuje jego auto i sie tak do niego smieje. Nie wiedział :) Tez sie ucieszył. Fajnie, ze kiedys produkowalismy cos swojego!


cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz