czwartek, 17 sierpnia 2017

Jagodowo- wierzbówkowe góry cz.3 (Trościan)

W połowie drogi miedzy Tucholką a Kalnym, gdzies w rejonie wieży przekaznikowej, zapadamy w krzaki na nocleg.


I znow wsrod wierzbówki! Na kolacje mamy wino "Willa Kryma" (na szczescie lepsze od "Perły Krymu", ktora znajomy kupil na Zakarpaciu i smakowala jak przefermentowane pomyje ;)). Napoj zagryzamy serem i rodzynkami a wokol nas bzyczy strasznie duzo owadów. Co ciekawe - tworzą jedynie podkład dzwiekowy, zaden z nich nie siada na nas a tym bardziej nie probuje ukąsic. Samych swierszczopodobnych czy innych konikow polnych jest kilka dobrych rodzajow, kolorow i wielkosci!


Widoki z pagóra.


Rano schodzimy do wsi Kalne gdzie na rozdrozu napotykamy sklep objazdowy.


Dopiero gdy oddalamy sie z tego miejsca dociera do nas, ze najprawdopodoniej dalej juz sklepu nie bedzie.. Wioska jest nieduza, luzno rozsiane zabudowania po wzgorzach. Dominuja domy z fajnymi balkonikami.


Sa tez zdobione studnie.


Na wielu chałupach sa obrazki. Najczesciej wpisane w koło lub romb. Zwykle przedstawiajace jakies scenki z zycia wsi lub lasu.


Żar sie leje z nieba i z kazdym krokiem coraz bardziej marzymy o piwie. Ja co chwile mam wrazenie, ze widze sklep ale potem okazuje sie, ze nie mialam racji. Toperz sie smieje i nazywa to "bubomorgana". Tu np. dobrze wypatrzylam ale no.. niestety...


Mijamy cerkiew.


i zabudowania urzedowe- wieksze niz chałupy ale rowniez drewniane.


Gdy juz praktycznie calkowicie tracimy nadzieje na piwopój, na samym koncu wsi- jest! Rozsiadamy sie wiec w cieniu i przez chyba z godzine kontemplujemy spokojne, sielskie popoludnie.


A potem pniemy sie na kolejne wzgorze.


Miedzy Kalnym a Ławocznym, na samej przeleczy, napotykamy chyba najbardziej wypaśną ambone jaka dotychczas udalo sie napotkac. Nie dosc ze ogromna, to w srodku jest jeszcze stol z ławami. Na 3 osoby luksus do spania!


Nad samym Ławocznym tez stoi sympatyczna wiata z drewniana podloga i widokiem na wies.


Dzis tez poszukiwania potoczków spełzły na niczym. W koncu w Ławocznym znajdujemy jakąs "krowianke" o lekkim zapachu obornika- ale płynie i jest dosc chlodna. Przynajmniej robimy sobie pranie!

W Ławocznym jestesmy jakies 2 godziny przed planowanym przyjazdem elektriczki wiec idziemy jeszcze do sklepu na pielmieni.


Wyciagamy tez mapy i dochodzimy do wniosku, ze na Paraszke braknie nam czasu. Zeby choc miec jeden dzien wiecej. Paraszka musi wiec zaczekac a my na dzisiaj wymyslilismy sobie jeszcze wyjscie na Trościan.

A potem sie okazuje, ze elektriczka jest opozniona 40 minut! Chyba dopiero drugi raz zdarzylo mi sie na Ukrainie trafic na spozniony pociag!

Wysiadamy w Sławsku i tuptamy w strone owego Trościana. Odmawiamy wszystkim natretnym taksowkarzom, ktorzy chca nas wiesc do kurortowej dzielnicy. A potem troche załujemy bo robi sie pozno. Moze trzeba bylo jednak podjechac? Na wszelki wypadek zagladamy jak wyglada sprawa kolejki linowej- ktora ponoc jezdzi na ową góre. Poki co wszystko jest tam zamkniete na głucho, ciezko ocenic czy na amen czy po prostu jestesmy po godzinach pracy. Poza tym po linach wjezdzaja krzesełka tak małe, ze na hustawke dla kabaka to by sie nadały, ale czy nasze tłuste kupry by tam weszły to juz nie wiem. A z wielkim plecakiem na kolanach to juz calkiem tego nie widzimy.


Słoneczko juz sie chowa za góry, a my tuptamy przez dzielnice pensjonatow z postanowieniem, ze szlag z Trościanem- rozbijamy sie jak sie tylko skoncza zabudowania.


Ostatni kilometr naszej trasy to totalna masakra- prawie pionowa sciana pod wyciagiem narciarskim (schodzacy jagodziarze odradzili nam wejscie pod wyciagiem krzesełkowym ze wzgledu na nieprzebyty chaszcz)


Momentami nie daje rady isc nawet na czworakach i po prostu sie czołgam, chwytajac sie kamieni, ziół, luznego błota, ktore niestety ni cholery nie chce dawac oparcia. Kilka razy proba podciagniecia sie w gore konczy sie na zjechaniu na brzuchu i brodzie w strone przeciwną. Przypomina nam sie droga do Szatinwanku w Armenii- acz tam bylo jeszcze gorzej- bo byla skała, kolczasta roslinnosc i najprawdopodobniej węże.. Kilka razy toperz zostawia swoj plecak i wraca po moj, bo nie jestem w stanie czołgac sie z obciazeniem. Nie dziwie sie, ze na mapach nie mam znaczonej od strony Sławska zadnej drogi czy nawet sciezki. Ale wydawalo nam sie to niedorzeczne- przeciez niemozliwe, zeby z takiego uzdrowiska nie bylo drogi na szczyt! Co chwile nam sie wydaje, ze to juz juz szczyt a tu dupa... kolejny garbek..

Zabudowania na naszej drodze sie nie koncza, ale konczy sie sciezka i góra. Na szczycie jest pelno budek, baraków, wagoników, wiat i miejsc na szaszłyki. Wszystko puste. Czesc pozamykana i jakby niekiedy uzywana- przynajmniej zimą, swiadcza o tym usmiechniete twarze narciarzy na plakatach. Inne baraczki sa pootwierane, popadłe w ruine.. Na szczycie pusto, spotykamy tylko jednego mlodego chłopaka, ktory jest jakis dziwny. Na nasz widok jakby sie bardzo wystraszyl. Chyba sie nie spodziewal o tej godziny najscia turystow, na dodatek z plecakami i jeszcze nietutejszych. Chlopak robi sobie grila, gada przez telefon i jakby na kogos czekal. Pytamy go czy zna inna droge na Sławsko (zjazd tą dzisiejsza w doł moze byc jutro ..hmmm.. ciekawy..) Chłopak twierdzi, ze drogi nie zna, on nic nie wie i mine ma taka jakby chcial powiedziec "nie znam wogole zadnego Sławska, nie wiem co to droga i moze juz sobie pojdziecie bo ja sie was boje!"

Do snu ukladamy sie na werandzie jednego z budynkow. Noc jest ciepła, gwiezdzista, nawet świetliste piłki po niebie latają ;) No wlasnie.... Poznym wieczorem jestesmy swiadkami dosc nietypowego zjawiska (przynajmniej dla nas). Widowisko wyglada troche jak spadajaca gwiazda tylko duzo wieksza. Cos jak duza, świecąca piłka. Pojawia sie nad gorami, długo leci i ma kolor zielonkawy. I znika. Rozmywa sie w powietrzu. Meteoryt? Raca? Ki diabeł?

Dlugo mam nieodparte wrazenie, ze szczyt tej gory mi cos przypomina, jakis film? albo miejsce gdzie bylam bardzo dawno temu? Potem dociera do mnie, ze chyba przypomina mi to taki rysunkowy serial z dziecinstwa- "Wuzzle". I byl taki odcinek gdy ekipa nie mogla nigdzie znalezc noclegu, bo wszedzie miejsca byly zajete. I trafili do "miasta duchów", ktorym bylo pozornie opuszczone miasteczko jakby z Dzikiego Zachodu.. Teraz juz wiem- Wuzzle były na Troscianie! :D

Calkiem sami tu jednak nie jestesmy. Jest sliczny puszysty kot, do ktorego troche trace sympatie gdy w nocy skacze mi przypadkiem na twarz. W naszej wiatce śpimy srednio bo towarzyszy nam uczta. Jakies zwierzatko (kuna moze?) cała noc cos wpierdziela mlaskajac straszliwie. Chyba upolowała cos duzego i teraz opycha sie tym po dach! Probuje wypatrzec dziada, swiece latarka ale wtedy ciamkanie zawsze milknie.

Rano wstajemy dosc wczesnie jak na nas - kolo 7. Trzeba zdazyc na pociag a nie bardzo wiemy ile nam zajmie zejscie z tej pionowej skarpy.

Nasze miłe spanko.


W dole, nad Sławskiem, snują sie mgły.


Łazimy jeszcze raz za dnia miedzy baraczkami i wagonikami, zaglądajac we wnetrza i rozwazajac czy moze bylo tu jakies jeszcze lepsze miejsce na nocleg? Wszystko jest w na tyle dobrym stanie, ze wyglada jak uzywane- tylko ludzie nagle wyparowali! Na jednym ze stołow suszą sie zioła- tegoroczne. Zaglądam do jednej z budek- w srodku na piecu sa rozłozone szaszłyki! Zatem to nie moze byc opuszczone miejsce? Chyba....


Anteny w barwach narodowych jeszcze nie widzialam!


Na szczycie stoi tez pomnik lokalnego działacza związanego z narciarstwem.


Dobrą chwile uzywam wyciagowego krzesełka jako hustawki. Fajnie sie tak pobujac w tym widokowym i dziwnym miejscu.



Zagladamy tez do baraczku operatora wyciagu. Piec jest ciepły. Toperz mowil, ze okolo switu idac do kibla widzial naszego wczorajszego znajomego z jakas dziewczyna, jak kreca sie kolo wyciagu. Znaczy wybrali sobie romantyczne miejsce na randke? I byli pewni samotnosci- az sie jakis dwoch glupich plecakowcow zwlekło i zagrozilo przerwaniem sielanki? Jakos wszystko zaczyna do siebie pasowac!


Droga w dol idzie nam lepiej niz przypuszczalismy. Wykorzystujac w kilku miejscach opcje "dupozjazd" i jest nawet calkiem akceptowalnie.


Na Troscianie, w ktoryms momencie, poczułam ze zalatuje wyrazny aromat miety. Czyzby gdzies tu rosła? Zebralismy wierzbowke, wiązówke, dziurawiec, macierzanke.. Ale miety nie bylo... Pozniej odkrywam zrodlo zapachu, ktory za nami chodzi. Siadłam w gume do zucia. Przykleiła sie do spodni na dobre. Probuje ją zcierac szmatką, wydrapywac nozem. Bezskutecznie. Chyba skonczy sie łatką w tym miejscu. Jakis czas pozniej zalatuje mnie zapach kupy. Juz zaczynam sie obawiac nie na zarty, ale to na szczescie chyba od pasących sie nieopodal owieczek ;)

W Sławsku jestesmy sporo przed czasem. Idziemy sie wiec powłoczyc po targu przykolejowym. Mozna zakupic wszystko- od dywanow, przez ręczniki na wężach ogrodowych konczac. Miejsce to jest tak wyprazone sloncem, ze jednemu sprzedawcy popękały gumowe piłki. Jest chyba 50 stopni.


W Sławsku sa dwa perony- ale nie "pierwszy i drugi" a "szeroki i wąski". Jak przez megafon zapowiadaja pociag to mowia, ze "odjedzie z szerokiego peronu". I wszystko jasne! Nie trzeba sie zastanawiac, ktory jest pierwszy! Fajny patent!

W poczekalni kręci sie spora grupa dzieci a kazde z nich ma przyklejoną kartke na czole. Nie wiem co to ma symbolizowac, ale wyglada dosc nietypowo.

Jakis czas siedzimy sobie na peronie i przygladamy sie lokalnym klimatom okołokolejowym :)


W elektriczce m.in. podrozuje cyganska rodzina. Na oko półtoraroczne dziecko wylewa na podloge różowa oranzade, wkrusza do tego czipsy i tupta po owej mazi bosymi nozkami. Od czasu do czasu czuje naplyw apetytu, schyla sie i wyciaga rozmiękły chrupek, ktory z apetytem zjada. Czworka starszego rodzenswta patrzy z zazdroscia. Wyglada jakby im juz nie wypadało wyczyniać takie brewerie. Z melancholijnymi minami zjadaja wiec czipsy na sucho z torebki. Siedzaca nieopodal babuszka, obciera co chwile chusteczka buty, opryskane przez tupiące w soku dziecko. W drugim koncu wagonu dwoch chlopakow wrzucilo pod siedzenie papierek po lodzie. Konduktor to zauwazyl. Robi im awanture. Chyba skonczy sie mandatem. Ten sam konduktor gdy mija Cyganów, patrzy w inna strone. Akurat podziwia ksztalty lamp. Ot kasty nietykalnych...

A tu nietypowa jak na ukrainskie zwyczaje stacyjka- opuszczona i zarośnieta. Rzadko to sie tutaj zdarza. Ciekawe czemu akurat ją spotkał taki los? Pociag sie tutaj zatrzymuje, wiec przystanek jest uzywany.


Panie z lizakami oczywiscie na stanowiskach. Podniesienie bialego lizaka oznacza odjazd, ale co oznacza żółta pałeczka to nie rozszyfrowalam!


We Lwowie nocujemy tam gdzie zawsze- jestesmy wierni hotelowi Arena :)


Zaglądajac na przyoperowy bazarek zauwazamy zmiane asortymentu. Dawniej nie sprzedawano tu srajtasmy i wycieraczek z Putinem ani koszulek z UPA.


Z dziwnych rzeczy mozna tez sobie nabyc dokument potwierdzajacy, ze jestes znanym politykiem lub celebrytą.


Nieopodal znow powiew "nowych czasow"- zbiórka na wojne na wschodzie...


Przy tym wszystkim zastanawiajaco wypada plakat reklamujacy zaciąganie sie do strazy granicznej. Nie ma jednak wzmianki czy jedzie sie do Mościsk czy do Donbasu. A ma to chyba spore znaczenie ;)


Nie tylko na karpackich wsiach, ale rowniez w centrum miasta mozna wypatrzec auta na czarnych blachach!


Przypadł mi do serca tez jeden miejski szalet - udekorowany kwiatkami. Od razu jakos tak przytulnie sie zrobilo!


A tak prezentuje sie Lwów o 5 nad ranem :D Wstaje kolejny, sloneczny dzien.. żal wracac...



KONIEC

10 komentarzy:

  1. Sygnały kolejarzy podobne jak w Polsce. Żółta pała oznacza sygnał "dróżnik obecny na przejeździe" i potwierdza maszyniście że z przejazdem wszystko w porządku. W Polsce też ten sygnał jest stosowany, tyle że zamiast pały jest żółta chorągiewka w dzień, a w nocy biała latarka ręczna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam.
    W lutym 2018 byłem w Sławsku, na nartach zimą. W tym roku również powtarzam tam wyjazd. Miło jest zobaczyć jak wygląda to w lecie. :-)
    W zimie wszystkie te miejsca tętnią życiem, tam na górze koło stacji górnych wyciągów jest pełno ludzi. Miejscowi w każdej z tych budek sprzedają pyszne smakołyki do jedzenia.

    Działają też wszystkie sfotografowane przez was wyciągi narciarskie. Tam gdzie wychodziliście do góry wyjeżdżałem wyciągiem właśnie. Sławsko ze swoimi archaicznymi wyciągami, w większości produkcji czechosłowackiej Transporty Chrudim tworzy niesamowity klimat zapomnianego ośrodka narciarskiego. Warto tu przyjechać na narty. Karnety kosztują grosze. Cały dzień jazdy to około 40 zł na Trościanie, a do dyspozycji jest ok 25 km tras!

    Zapraszam do przeczytania zimowej relacji z Góry Trościan:
    https://www.skionline.pl/forum/topic/22559-s%C5%82awsko-ua/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dzieki za linka! Chetnie poczytam i obejrze jak to wyglada zimą! Bo latem Trościan wygladal calkiem jak "miasto duchów"

      Usuń
    2. Szukałem sobie czegoś o Sławsku i trafiłem na ten blog przypadkiem. Fajnie że komuś się chciało tam jechać w lecie :-)

      Jako ciekawostki:
      - Sławsko to jeden z pierwszych i najstarszych ośrodków narciarskich II RP. W tamtym czasie prężnie rozwijało się oczywiście Zakopane oraz Krynica, Zwardoń, Worochta i właśnie Sławsko. W Sławsku na Górze Trościan oraz na Hali Gąsienicowej w Tatrach postawiono dwa pierwsze wyciągi narciarskie na terenie RP. Były to wyciągi saniowe. Zdjęcia można znaleźć w internecie.

      - Wyciąg krzesełkowy na którym się bujałaś, to najdłuższa kolej jednoosobowa na Ukrainie, i jedna z najdłuższych działających w Europie, liczy sobie prawie 3 km! (2850 m). Posiada stacje pośrednią, na której można się dosiąść. Przejazd koleją zajmuje około 35 minut. Jechałem nią przy temperaturze -14 stopni...tylko jeden raz dla zaliczenia. :-) Filmy z przejazdu koleją są w internecie. Kiedy jest dużo śniegu, to popularnym sposobem opuszczania tego wyciągu jest wysiadanie po drodze. Ostatnie 200 m kolej pokonuje jakieś 2-3 m nad ziemią, co przy dużej pokrywie śnieżnej pozwala na bezpieczny skok :D

      Tak w ogóle, to rośnie tam od cholery wierzbówki... ;-) smaczna herbata

      Pozdrawiam!!

      Usuń
    3. Poczytalam twoja relacje! Swietnie to wyglada zima jak te wszystkie budki zyja! A na werandzie gdzie spalismy pewnie mozna wciagnac jakiegos szaszlyka!

      Zaluje ze nam sie nie udalo zalapac na ten jednokrzeselkowy wyciag (acz z plecakami zapewne i tak by nam nie pozwolili pojechac). A skoki w zaspe z niego musza byc swietne! Az mi sie przypomnialo jak skakalismy tak kiedys z jadacego pociagu w Lalikach, gdy otworzylismy złe drzwi - nie te od strony peronu ;)

      Herbatka wierzbowkowa dobra - acz kiedys chcialabym sprobowac tej suszono-kiszonej zwanej "iwan czajem", poki co mi sie nie udalo napotkac. Pilam herbatke ze swiezej (m.in. na tym wyjezdzie), kilka razy kupilam na wschodzie w sklepie suszony "kipriej" ale smakwalo jak rumianek ;)

      Usuń
    4. Szaszłyki są dobre, robią nawet "wegetariańskie szaszłyki" z różnych warzyw. Oprócz tego w weekendy pieką własne domowe ciasta, no i w asortymencie każdy ma po kilka - kilkanaście nalewek. Każda budka prześciga się, więc z najciekawszych to piłem nalewkę chrzanową.

      Plecak ładuje się wtedy na drugie osobne krzesłko (robi to obsługa). Do dzisiejszego tak przewozi się bagaż na ostatnich dwóch funkcjonujących jednoosobowych kolejach krzesełkowych w Polsce, jakie działają w Myślenicach (2006 m) i Porębie Wielkiej Koninkach (1155 m).

      Mnie niestety nie udało się nigdy ukisić wierzbówki na smak legendarnego "Iwan-czaju".

      Pozdrawiam.

      Usuń
    5. No wlasnie ja tez probowalam z tym iwan czajem wedlug przepisow i instrukcji z youtuba ;) Ale raz mi spleśniało a drugi raz wyschło wiec bylo ziółko o smaku rumianku ;) Ponoc na wschodzie to takie popularne ale nigdy nie trafilam - tylko patrza na mnie jak na UFO. Moze to gdzies na Syberii trzeba szukac?

      Usuń
    6. Myślę że w ciągu ostatnich 1-3 pokoleń o wielu przepisach zapomniano. Tak samo się dzieje u nas. Łatwa dostępność gotowych produktów. Najlepszym przykładem jest chyba kwas chlebowy. Pomimo tego że mam trochę rodziny na białoruskim Polesiu (obwód Gomelski), i to sporo na wsiach, to już absolutnie wszyscy kupują kwas w sklepie. Jak zacząłem drążyć temat, no to mówili "no tak, kiedyś robiliśmy". Następne pokolenie już nie będzie go potrafiło zrobić. Podobnie może być z "iwan czajem".

      Usuń
  3. To na Wysokim Wierchu, (tez w rejonie, w pierwszej czesci relacji pisalam o tym miejscu) byly podobne klimaty szaszlykowo - nalewkowe! Acz chrzanowej nie bylo, raczej sie skupiali na wszelakim przetworstwie owocow. Tam tez dojezdza jakas kolejka, acz my przyszlismy gorami z przeciwnej strony, wiec nie bujalam sie na krzeselkach ;) I tam latem wszystko dzialalo. I rozne domowe pysznosci mozna bylo wyfasowac!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tamta kolejka to dwuosobowa kolej krzesełkowa o długości 2800 m i ośrodek narciarski "Zachar Berkut" .Zdecydowanie najładniejsza z całego ośrodka, jest strona internetowa zaharberkut.ua. Jako że dwuosobowe koleje działają na ogół wolniej, od jednoosobowych, pokonanie tej odległości zajmuje około 40 minut :D W weekendy tworzą się tam duże kolejki, więc czekając w kolejce można spokojnie wypić pół litry (grupka przede mną robiła "tackę szotów"), lub podyskutować o innych problemach życia. Po drodze jest stacja pośrednia, na której w godzinach szczytu bezradnie stoją ludzie, próbujący się dosiąść, co z reguły jest niemożliwe, bo z dołu wyjeżdżają wszystkie krzesełka pełne. Miejscowi znaleźli ciekawą i szybszą alternatywę na zarobek - dowożą "taxi" - skuterem 1,5 km do góry, gdzie są orczyki. Tamto miejsce jest bardziej widokowe (połonina), więc i jest sens tam wyjechać w lecie.

      Usuń