sobota, 12 listopada 2016

Wzdłuż wschodnich granic cz.5 (Stary Brus- Pieszowola- Chełm)

Z Włodawy jedziemy do Starego Brusa. Jak na zyczenie podjezdza autosan, taki stary, przestronny, z drzwiami zamykanymi na klamke. Taki jak powinien byc PKS! Kierowca tez jest klimatyczny, rozpieta koszula, unoszacy sie zapach jakis bezfiltrowych cygaretow, od razu czuc, ze jestesmy gdzies na bocznych traktach :) W Starym Brusie mijamy sporo drewnianych domkow. Nie wiem czemu ale jest taka zasada, ze jak stary domek to i ogrodek jest fajny- pelny rabatek, ozdobnych pnaczy, kwitnacych krzewow, owocowych drzewek i zapachu. Jak czesto spotyka sie takie ogrodki przy nowych, wypasnych willach? Widac, ze jakos stan majatkowy idzie w parze z odrebnym poczuciem estetyki i krancowo innymi gustami…
W tej wsi zdobywamy kolejne podsklepie. Stolik biesiadny polozony jest na placyku okolonym krzewami a do kibelka podaza sie piaszczysta, wygrzana droga. Maja tu na stanie Lezajsk pszeniczny, ktorego wykupujemy caly nakład.
Miejscowosc ta jest dla mnie szczegolna z tego wzgledu, ze w tutejszym PTSMie 11 lat temu spedzilam kilka milych dni z moimi rodzicami. Bylo to jeden z przyjemniejszych schronisk na naszych wschodnich trasach wedrowkowych! Teraz noclegowni juz tam ponoc nie ma. Acz budynek szkoly stoi nadal- i z wielkim zainteresowaniem wypatruje go miedzy zabudowaniami. Wracaja rozne wspomnienia owczesnych wycieczek. Wokol dawniej byly plowe łąki, teraz pobudowalo sie duzo nowych domow… 07.2005
2016
Kolejny autobus mamy do Pieszowoli. Przystanek maja tu mało klimatyczny, choc po rozwloczeniu plecakow i zasiedleniu przez tak miła i sympatyczna ekipe jako tako daje rade :P
W Pieszowoli znow sklepik, z umulnym żulem Leszkiem na stanie. Gosc twierdzi, ze sie ze we mnie zakochal, chce sie umowic na randke, snuje jakies sprosne fantazje i ogolnie pierdzieli bez sensu. Na jego durne gadki nie pomaga nawet jak eco mowi, ze jest moim narzeczonym i koles ma sie odczepic. To chyba taki gatunek, ze poki nie zbierze w ryj to nie zrozumie delikatniejszej aluzji. Leszek opowiada tez rozne historie, ktore dobitnie wskazuja, ze jest uciazliwy nie tylko dla nas ale tez dla mieszkancow swojej wioski np. kosi trawe o 5 rano, majac gdzies ze przeszkadza tym sasiadom, ktorzy chcieli by pospac. Ba! Jest wrecz z tego zadowolony, ze ich budzi- bo kto widzial spac dluzej niz do switu. Po kolejnych browarach zaczyna bełkotac i wogole jego gadka przestaje miec jakakolwiek logike. Przez to, ze gosc siedzi z nami, nie przysiada sie nikt inny. Pozostali krecacy sie lokalsi wygladaja duzo sympatyczniej, wiec szkoda, ze nie ma jak nawiazac z nimi kontaktu. Oczywiscie znow nie mowimy gdzie idziemy na nocleg. Zapewne podsklepowemu oszołomowi nie chcialoby sie tak daleko isc ale nie ma co ryzykowac, ze przewidywalnie mily wieczor moglby zmienic sie w jakas uzeranie sie z debilem.
Ciekawa odezwa wypatrzona na piwie. Teraz pytanie- co to znaczy “czesto”? Raz w miesiacu czy co dwie godziny?
Lokalne klimaty wioski na polnocnych obrzezach Poleskiego PN.
Z nietypowych budynkow wpada w oczy jakis palacyk, dworek, chyba pozniej uzytkowany jako szkola, a teraz opuszczony. Wisi na nim tabliczka “punkt filialny” i orzelek jak na budynkach uzytecznosci publicznej.
Dobrze ukryty dom- idealny dla wampira! Nie bedzie mial problemu ze sloncem, nawet w poludnie!
Idziemy polazic troche po okolicach w poszukiwaniu poleskich bagien. Jest troche jeziorek, mokradel, torfowisk, rozlewisk, grobli i podmokłych łąk. Teren przypomina mi Stawy Milickie, gdzie nieraz nocowalismy w czatowniach. Tu pewnie by sie ktos czepial jako ze to park narodowy.
Miajamy budki drzewne przeznaczone chyba dla jakis ptasich gigantow.
Sa tez domki dla pszczol, ktore maja je zachecac do osiedlania sie i chronic przed wyginieciem. W naszych czasach maja jakies rozdwojenie jazni- najpierw sie polewa łąki i pola chemią zeby wytłuc owady a potem buduje im domki, zeby czuly sie zaopiekowane i jednak nie zdechły calkiem…
Duzym plusem tego parku narodowego jest to, ze maja tu chyba 3 miejsca gdzie mozna legalnie biwakowac, spac, rozbic namiot, palic ognisko. Jednym z nich jest wielka wypasna wiata kolo Pieszowoli. Chyba to jedno tutejsze biwakowisko jest dostepne rowniez dla zmotoryzowanych. Stoi wychodek, jest przygotowane porabane drewno, omurowane miejsce na ognisko, kominek, trawa z rolki, takie luksusy ze az dziwnie. Ciekawe jak wyglada tu w wakacje, czy przewalaja sie tlumy. W ten czerwcowy wieczor jestesmy tu sami. Teoretycznie nocleg tu jest platny, chyba cos kolo 5 zl za osobe. Problemem jest jedynie sposob platnosci- trzeba albo wysylkowo albo w biurze w miejscowosci po drugiej stronie rezerwatu, gdzie sie nie wybieramy. Udaje sie jednak uzgodnic przez telefon z dyrekcja parku, ze przyjedzie do nas lesniczy aby pobrac te oplaty. Ostatecznie nikt sie nie zjawia, wiec nocleg mamy gratisowy.
Dzis ostatnie ognisko na tym wyjezdzie.
Rano rozpoczynamy odwrot z Pieszowoli, gdzie najpierw ucieka nam autobus, a potem trafiamy znow na upierdliwego Leszka, ktory chyba pod sklepem ma dyzur calodobowy. Potem suniemy do Chełma gdzie eco zaklepal nocleg w PTSMie. Schronisko zaskakuje mnie bardzo pozytywnie. Polozone jest w starym cienistym parku, obok liceum ktore chyba kiedys bylo palacem. Domek, ktory jest obecnie nasza noclegownia ma wysokie stropy, stare drewniane drzwi. Gdzies spotykamy informacje, ze rowniez swego czasu Piłsudski wybral to miejsce szukajac noclegu w Chełmie.
Na jednych drzwiach wyryty jest maly krzyzyk, nigdy wczesniej na takowy nie wpadlam. Jakby tu byla niegdys jakas kaplica, plebania albo co? Ogladam dokladnie wszystkie drzwi. Taki znaczek jest tylko na tych jednych.
Szafeczka znowy przywodzi na mysl jakies klimaty szpitalne lub wiezienne.
Glownym celem naszego postoju w Chełmie jest pojscie do knajpy i ogladanie tam meczu na otwarcie mistrzostw. Ja sie piłka nie interesuje ale reszta bardzo wiec idziemy. Siadamy w barze gdzie jest dobra serowa pizza ale kiepskie zaopatrzenie w alkohol- tylko jakies wodniste piwopodobne szczyny i czysta wodka o aromacie wody kolonskiej. Dzis gra Francja z Rumunia. Nie wiem czy to mistrzostwa Europy czy Afryki ale ¾ druzyny francuskiej jest czarnoskora. Pierwsza czesc meczu jest nudna jak flaki z olejem, nic sie nie dzieje tylko biegaja za ta pilka tam i spowrotem. Az sie zastanawiam jak im sie tak chce ale potem sobie przypominam, ze im za to placa i to słono! W drugiej polowie zaczyna byc ciekawiej, wpadaja trzy bramki, przepychaja sie , kopia, jakies faule, kolorowe kartki, zaczyna sie jakies zycie, jakies emocje, zarowno tam w telewizorze jak rowniez w naszej knajpie (tzn kopia sie tylko na ekranie :P). Koles, ktory komentuje mecz powinien chyba byc bezstronny ale ten dzis wyraznie taki nie jest, dokladnie widac jego profrancuskie sympatie. Ja bym sie chyba nie mogla interesowac piłka nozna. Chyba zbytnio bym sie denerwowala gdyby nie wygrywali moi faworyci. W knajpie mozna tez posluchac roznych opowiesci o innych, minionych juz meczach. Na boiskach nieraz bywa goraco. Ostatnio w eliminacjach byl ponoc dym na meczu Serbia- Albania, byly jakies prowokacje, pobili sie zawodnicy.(no bo jak tylko kibice sie bija to nikogo nie dziwi, dzien jak codzien ;) ) Komisja rozstrzygajaca zamiast wywalic na zbity pysk obie druzyny, oczywiscie wziela strone Albanii. Jak i w normalnym zyciu, za boiskiem. Smutne, ze ten futbol to zaden sport, to sama polityka.. Z tego powodu podobno nie dopuszcza sie aby Armenia grała mecz z Azerbejdzanem czy Turcja. Bo pewnie by pilka lezala z boku, nikt sie nia nie interesowal a na boisku nie byloby nudy! ;) Ciekawe czy jakies inne kraje tez maja odgorny zakaz nie spotykania sie na meczu? Fontanna niedaleko naszego schroniska nocna pora blyska kolorowymi swiatelkami.
Rano idziemy na pociag. Po drodze zagladamy jeszcze na cmentarz zydowski. Wiekszosc nagrobkow jest tu nowa i ma charakter symboliczny. Gdzieniegdzie tylko zostaly wmurowane fragmenty dawnych, porozłupywanych plyt.
Dzielnica, przez ktora idziemy, jest pelna starych domow o ciekawych ksztaltach, z roznymi daszkami, przybudowkami i wszelakimi zaburzeniami symetrii.
Na pociag oczekujemy na schodach jakiegos opuszczonego domu przy torach
Przy trasie do Lublina czasem sie trafi jakas drewniana stacyjka o zdobionym daszku.
Na dzisiejszej trasie wystepuje kilka tablic pamiatkowych poswieconych kolejarzom. Sa nowsze, starsze, powolujace sie na rozne wartosci i autorytety. Upamietniaja rozmaite wydarzenia, poleglych, poszkodowanych, wspominaja bojownikow o rzeczy rozne. Łączy je kolej… i wytłoczony orzełek. Orzełki sa rozne- w koronie, bez korony i z korona przykrecana, przystrojona koralikami.
W Lublinie zapoznajemy sie jeszcze z miłą speluną “Perełka”.
Wszystko co dobre kiedys sie konczy. Tydzien minał jak z bicza strzelil, a wraz z nim wyjazd spod znaku piwa pod wiejskimi sklepami, drewnianych chat, skrecikow odpalanych ogniskiem, pylistych drog i spotkan ze straza graniczna. Na kolejna włóczege w tym skladzie, w tym klimacie i w przygranicznym terenie wschodniej Polski znow przyjdzie czekac caly rok.. KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz