niedziela, 20 listopada 2016
Czas nie goni nas cz.32 - Gruzja, Khoni
W Khoni trafiamy na stary hotelik, ktory na tyle przypada nam do gustu, ze zostajemy tu trzy dni.
Pokoje noclegowe zajmuja polowe pierwszego pietra budynku. Naprzeciw jest chyba jakas kaplica. Drzwi opatrzone sa takowym rysunkiem. Szpary w drzwiach sa niestety na tyle male ze nie udaje sie podpatrzec co skrywaja wnetrza tajemniczego pokoju.
Na parterze jest fryzjer i jakies pomieszczenie z kaflowym piecem wygladajace na kuchnie gdzie biesiaduje kilka osob. Jedna z ogromnych sal parteru jest garazem na rowery, skutery i motorynki. Drugie pietro jest opuszczone i zruinowane, puste okna , sufity czesciowo w odpadlych kasetonach i krysztalowe zyrandole, gesto oplecione zwarta warstwa pajeczyn. Hula wiatr i spiewaja ptaki licznie majace tu gniazda. Za bialymi drzwiami zamykanymi na łancuch susza sie jakies pęki ziół.
Ślimak klatki schodowej przypomina mi przybazarowy hotel "Mze" z Tbilisi.
Hotel jest otwierany na telefon, na drzwiach wisi kartka.
Dzwonimy wiec, a chwile pozniej wpuszcza nas mily dziadek, ktory zastrzega, ze jutro go nie bedzie bo jedzie zbierac orzechy (oczywiscie potem dostajemy wielki wor orzechow, ktorych nie udalo nam sie zjesc na wyjezdzie i przemycilismy go do Polski). Oprocz nas nocuje tu rowniez jedna Gruzinka w srednim wieku. Gospodarz tlumaczy nam, ze to spokojna, porzadna kobieta, wiec nie mamy sie czego obawiac (nie wiem skad wogole takie przypuszczenie, ze moglibysmy sie bac lokatora z drugiego pokoju?) Owa babka pochodzi z Poti i jedzie do pracy do Turcji, bo w Gruzji ciezko znalezc jakas sensowna robote. Na tym etapie burze uporzadkowany swiat gospodarza, bo pytam czemu ona jedzie z Poti do Turcji przez Khoni? Facet drapie sie w glowe- "Faktycznie! Przeciez to nie po drodze! Co ona u licha tu robi?" Mnie to rowniez bardzo ciekawi i probuje kilkakrotnie nawiazac kontakt ze wspołlokatorka, ale niestety babka mowi tylko po gruzinsku- albo tak udaje! :P Drugiego dnia jeden z pokoi zasiedla jakis facet, ktory wieczorem przyprowadza dwie panie, ktorych profesja nie pozostawia duzych watpliwosci. Gdy spotykam go w kuchni uspokaja mnie, ze nie beda halasowac i widze w oczach prosbe "tylko nie mow przypadkiem o tym gospodarzowi"---------------------
Pokoje maja tu chyba rozne, nam sie dostal “apartament”, ktory sklada sie z dwoch pokoikow i łazienki.
Obok jest kuchnia wyposazona w rozne potrzebne sprzety np. jest spora ilosc kieliszkow i nardy.
Tu w Khoni spelnia sie jedno z moich marzen. Ile to razy z zazdroscia patrzylam na gruzinskie czy ormianskie blokowiska cale usiane powiewajacymi na wietrze ubraniami na wysokosci roznych pieter! Wszedzie tam byly poprzeciagane sznurki- do drugiego bloku, do drzewa, do slupa, do komina. Pranie łopotalo pod niebem, nabierajac zapachu slonca i wiatru zamiast kisic sie w domu lub na niewielkim ciasnym balkonie. Za oknem naszego hoteliku jest taki wlasnie sznurek na pranie z kołowrotkiem. I jest w zasiegu moich rąk! Moze to glupie, ze mam takie przyziemne marzenia i tak bardzo sie ciesze takimi pierdołami. Piore tu prawie wszystko co mamy- uzbieralo sie przez prawie poltora miesiaca rzeczy do przepierki, zwlaszcza tych grubszych, ktore ciezko prac w strumieniu i suszyc na galezi czy w skodusi- dlugie spodnie, swetry, kabacze kocyki i spiworki. W hoteliku jest na stanie rowniez duza miednica! I szczypki do przypiecia! Mega wypas! :D Pranie schnie w okamgnieniu, powiewajac w najbardziej naslonecznionym miejscu. Nie ma deszczu, nie ma tej wilgoci w powietrzu, ktora caly czas towarzyszyla nam w tropikalnym klimacie gruzinskiego wybrzeza. Krece sobie wiec tymi sznurkami na kolku, patrze jak pranie odjezdza ze skrzypieniem ku sloncu. I snuje kolejne , juz bardziej niedoscigle marzenia- moc tak suszyc pranie w domu, moc tak przerzucic sznur do sasiedniego bloku w Oławie, do drzewa czy latarni! Ech… juz widze miny tych sąsiadow, ktorym taki widok by zaburzyl poczucie europejskosci i staneli by na glowie aby udaremnic moje starania..
Korytarz hoteliku jest pelny kwiatow. Codziennie, nawet po zbiorze orzechow, gospodarz przychodzi z konewka i je podlewa. Widac, ze kazda roslinke otacza ogromna miloscia, momentami wrecz wydaje mi sie, ze z nimi rozmawia.
Pewnym minusem hoteliku jest dosc wczesna pobudka- kolo 6 zaczynaja wydzierac sie koguty. Jest tu ich w najblizszej okolicy chyba kilkanascie sztuk i kazdy chce przekrzyczec rywala i udowodnic , ze on rzadzi na dzielnicy. Ja i toperz jakos jeszcze bysmy sobie dali z tym rade, zatkali uszy stoperami i spali dalej. Ale kabakowi nie wsadzimy jeszcze stoperow. Jest jasno, koguty pieja,wiec kabak tez rozpoczyna dzien. Wiec oprocz kogutow mamy jeszcze kazdego poranka tupoty w lozeczku i szuranie zabawkami, a to stopery juz nie zawsze skutecznie chca tlumic.
Zaraz obok hoteliku jest knajpa. Wewnatrz jest kilka pokoikow za zaslonkami, w kazdym biesiaduje jakas wesola ekipa. My siadamy na zewnatrz i pozeramy jedne z najlepszych chinkali podczas naszych gruzinskich wyjazdow. Do tego serwuja domowe wino w dzbanach.
W malej piekarni nabywam nasz ulubiony uszasty chleb. Jest sprzedawany w postaci prosto z pieca, na tyle goracej, ze podaja go na kartoniku- zeby sie nie poparzyc!
W miasteczku mozna znalezc kilka plaskorzezb, pomnikow i napisow z minionej epoki.
Ktoregos poranka idac po cos do skodusi prawie dostaje zawalu. Gdy otwieram drzwi cos wyskakuje na mnie spod dachowego bagaznika. Z łopotem skrzydel i donosnym gdakaniem. Miedzy bagaznik a dach nawłazily kury. Chyba trzy sztuki. Nie wiem czy sie tu grzały czy wlasnie przeciwnie, szukaly schronienia w cieniu. Napewno teraz sie przestraszyly, ze ktos im zaburzyl wypoczynek w tym zacisznym miejscu. Obrazone uciekaja za sasiadni budynek--------------------------------
Bloki w Khoni maja ciekawie podrzezbiane boczne sciany. By sie wydawalo, ze wielkoplytowe budownictwo jest calkowicie pozbawione jakichkolwiek zdobien - a tu prosze, komus sie chcialo!
Chyba Khoni jest moim drugim ulubionym miastem w Gruzji. Przez te kilka dni jest nam niezmiernie milo wracac tu po roznych wycieczkach. Znow osiedlac sie w zapomnianym hoteliku, wieszac pranie na skrzypiacym sznurku, odwiedzac knajpe nieopodal i o swicie wyklinac na koguty. Sa czasem takie miejsca, ktore jakos szczegolnie przypadna czlowiekowi do serca, w ktorych czuje sie jakos tak bezpiecznie, swojsko, jakos tak u siebie i na wlasciwym miejscu. Khoni jest wlasnie jednym z tych miejsc. Gdy stad w koncu odjezdzamy to robi mi sie jakos strasznie smutno. Czy jeszcze kiedys tu wroce? A gdy nawet tak- to czy czasoprzestrzen bedzie wciaz taka sama jak w upalne lipcowe dni roku 2016?
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz