środa, 10 lutego 2016

Śladem sklepików i podsklepi (Polska)

Dosyc istotne i czesto odwiedzane miejsce na naszych wedrowkach. Tam gdzie mozna (choc czesto nie wolno) napic sie piwa, cos zjesc, nawiazac znajomosc z miejscowymi, wczuc sie w lokalne klimaty.. Przy niektorych sklepikach miejsce jest przez wlasciciela lub obsluge specjalnie urzadzone i przyszykowane dla biesiadujacych, nieraz laweczki czy stoliki to oddolna i nieco konspiracyjna inicjatywa pragnacych zrzeszania sie tubylcow.

Części z tych sklepow moze juz nie byc lub wygladaja inaczej.

Podlesie na Roztoczu. Pod pustakowym sklepem czaili sie pogranicznicy a my bez dokumentow (zostawilismy pozyczajac rowery...). Ale chyba na roweracch z koszykami i w sandalach na skarpetki wygladalismy na miejscowych bo nawet nie podeszli ;)




Sklep w Wólce Horynieckiej. Szyldy jakby z innej bajki ale calosc przyjemna, wygodna, pachnaca wygrzanym drewnem altana, laweczki i slawojka





Oseredek



Sloneczna sklepowa przyzba



Gdzies na Roztoczu, sklepik to typowy komunistyczny klocek oferujacy towary spozywczo-przemyslowe + poczta. Obok mily wygrzany, sosnowy lasek. Z oponami na ktorych moze przysiasc strudzony wedrowiec




Miekisz Nowy- sklepik w starej drewnianej chalupie




W Nowym Dzikowie zaoferowano stolik gdzie mozna od razu spozyc zakupione produkty



Malutki acz przytulny sklepik w Krasnem




Dobra- z widokiem na cerkiew.



Komańcza- w lesie malw



Wola Michowa



i solidne kamienno-betonowe cos sluzace za stol



Baligrod- szyld juz nie taki, ale budynek i podsklepie jeszcze trzymaly klimat




gdzies na Pogorzu Przemyskim- sklep z duzym zapleczem biesiadnym




W tym kupilismy chleb i wino. Na drugi dzien to samo. Babka juz nie wytrzymala i skwitowala: "widze ze odżywiacie sie w stylu biblijnym"



Czeremcha. Sklep murowany, bez laweczek czy stolikow. Na scianie wypisane zlote mysli.




Eco gotuje tam upragniona kawę. Jej smak jest specyficzny i niespotykany, taki jakby landrynkowy.. Odkrywamy, ze zakupiona woda mineralna miala aromat cytrynowy!!


Policzna - tam pod sklepem spedzamy kolo 3 godzin, przysłuchujac się jak miejscowi przeplataja w rozmowach białoruska mowę z polska oraz obserwujac lokalna imprezownie pod jabłonka.



Przysiada się do nas miejsowy mysliwy, poczatkowo tłumaczac krotsza droge do Topiła. Opowiada tez o bagnach, żubrach, porożach. Poczatkowo wydaje się, ze ot, zwykly miejscowy facet.



Rozmowa schodzi na tematy dalekich podrozy. Nasz nowy znajomy opowiada o wyprawach nad Bajkał, do Murmańska, Krym Ural, Mongolia... Aby nie być gołosłownym zaprasza nas do domu i pokazuje albumy pełne zdjec.



On w tajdze z ogromna rybą, przy armenskiej knajpie, na Wołdze, w zagubionej zauralskiej wiosce.. Z dalekich wypraw przywozi nie tylko zioła, ale tez całe rosliny, które sadzi w ogrodzie. Jego dumą jest sosna syberyjska , która przyjechala w doniczce kilka tysiecy kilometrow. Grzes mial okazje widziec jego domowa kolekcje poroży, skór, zdjec i setek innych pamiatek z podrozy.Dostajemy od niego pęczek żubrówki i bukwicy- gdyż jest zapalonym zbieraczem ziół.



Topiło .Pod sklepem gawędzimy z dwoma turystkami- jedna jest z Żywca a druga z Podlasia. Jedna jezdzi rowerem a druga autem z bagazami. Rozmowy schodza na tematy gorskich schronisk i splywy kajakowe. Dziewczyny opowiadaja , ze kiedys poznaly starsza wiejska babke, taka od krów, ze skopkiem w rece i chustce na glowie. Okazalo się, ze jezdzi ona co roku z synem na długie pielgrzymki rowerowe, dziennie pokonują ponad 100km- były już w Czestochowe, Wilnie, Licheniu..



Siemianówka- miejscowi opowiadaja nam o załozeniu zbiornika siemianowskiego w latach 80 tych, o zalanych wsiach np. Łuka, gdzie na brzegu został 1 dom, krzyż i ruina sklepu. Inny wspomina, ze buduje dom, a dziś z kumplami robili wodociag. Wszystko się udalo zgodnie z planem, podłączyli, zamocowali- ale wody jak nie było, tak nie ma.. Coz robic w takim momencie? Ano trzeba się isc napic z kumplami ;-) Przy sklepie sa stoliki, parasole i sensowna odezwa




Jałówka- sam sklep taki sobie ale jajecznica wychodzi nam wyborna- z 10 jaj, z cebulka, papryka i kielbasa



Kuźnica- Zatrzymujemy sie pod sympatycznym sklepem tzn sam sklep na pierwszy rzut oka jest taki sobie, ale prowadzi go wyjatkowo miła babka. Robi nam od razu herbate, kawe, czestuje papierosami. Jako ze nie mozna kupic srajtasmy na sztuki eco dostaje w prezencie prywatna rolke. Niby to niewiele, ale kogo dzis stac na taki gest? Przed sklepem sa laweczki, jest tez w srodku pokoik biesiadny z duza kartka "zakaz picia wódki", jest kibelek... Robimy tu spore zakupy oraz spedzamy troche czasu na ich konsumpcji.



Sidra - Pytam w sklepiku czy moge zabrac nasze kapsle od piwa. Opowiadam ze zbieram bo mamy plan wylozenia calej sciany kapslami. Sprzedawca daje mi ich cale pudlo. Chwile pozniej wynosi przed sklep kolejne worki i wory kapsli.



Fajna sprawa.. Ale tym razem nasza niezawodna skodusia nie przybyla tu z nami.. Wszystko trzeba bedzie niesc na plecach.. Ale sie nie poddaje. Wsadzamy male worki do jednego duzego czarnego wora. Na oko gdzies 20 kg.



Małowista- zatrzymujemy sie przy drewnianej chałupce bedacej lokalnym sklepem i barem.



Zwraca uwage ciekawy stojak na rowery.



Na poczatku wioski Nowe Lesne Bohatery znajduje sie sklep z duza drewniana wiata pelniaca funkcje baru.





Przy sklepie sa tez laweczki wsrod krzewow oraz kibelek



Przeczekujemy tu deszcz. Widac ze zbliza sie porzadna burza. Leje i leje a my siedzimy sobie na ganeczku przygladajac sie spadajacym kroplom i gwarzac na rozne tematy...



Ostatecznie po roznych zawirowaniach czasoprzestrzeni udaje sie w tym miejscu zanocowac. Zapalamy swiece , rozpijamy winko i rozmawiamy sciszonymi glosami aby nie rozdraznic groznej tesciowej wlasciciela, ktora mieszka w domu obok i ma zwyczaj wzywac policje jak ktos zrobi tu noca za glosna impreze




Nowy Nurzec. Rozsiadamy sie pod sklepem raczac sie jadlem, napojem i blogim odpoczynkiem. Kazdy spedza czas troche inaczej

Ja

toperz

Grzes


Chwile pozniej przysiada sie do nas pan Andrzej -lokalny sympatyk napojow energetycznych. Opowiada jak to jezdzil cysterna po caluskiej Europie. Plynnosc wyrzucanych z jego ust nazw odleglych miast i krain swiadczy ze albo faktycznie byl tam naprawde albo swego czasu przykladal sie do lekcji geografii. Koles koniecznie chce nas zabrac do jakiegos zrodla wyplywajacego ze skaly gdzie tylko on jeden zna droge. Najpierw twierdzi, ze zawiezie nas tam za piwo, potem ze za flaszke i ogolnie cena rosnie, mimo ze nie wykazujemy zainteresowania jego propozycja. Zreszta on ciagle mowi tylko o pieniadzach, gdzie ile zarobil, na co wydal. Im dalej brnie w rozmowe tym bardziej astronomicznymi sumami rzuca, a zer na koncu liczb przybywa proporcjonalnie do ilosci łykow wypitego piwa.



Siemichocze. Kolejny wiejski sklepik z zapleczem imprezowym.



Okazuje sie niestety ze nie ma jajek. W sasiednim gospodarstwie tez nie. I co teraz? A jajecznica to juz tradycyjna potrawa naszych podlaskich wycieczek. Jeden z miejscowych wyczuwa powage sytuacji i obiecuje pomoc. Pakuje wiec do auta mnie i toperza i wyruszamy na poszukiwanie upragnionych jajec. Zajezdzamy do jego znajomej, ktora nie dosc ze sprzedaje nam upragnione wiktuały to jeszcze sie okazuje ze pochodzi z Radzionkowa! Chwile wiec gawedzimy o roznych okolicach i dzielnicach Bytomia np. o dolomitowej dolinie gdzie dawniej robili ogniska.

Ponownie pakujemy sie do auta i tym razem jedziemy do domku tesciowej naszego nowego znajomego. Facet obdarowuje nas sporym kawalkiem mrozonego boczku, a w szklarni urywa wielka salate, szczypior i rzodkiewke. Obladowani pysznym zarciem wracamy pod sklep.




Tam reszta ekipy nawiazala juz znajomosc z panem Józkiem i Piotrkiem. Rozsiadamy sie, gawedzimy, przyrzadzamy jajecznice oraz zaopatrujemy w plynne wyroby regionalne.



Upragniona potrawa



Klepaczewo. Na jego werandzie Grzes czestuje nas ogromna butelka borowiczki. Wielkosc naczynia powoduje ze puszczona w kolko do biednego Grzesia wraca juz zupelnie pusta.




sklepik w Łozach koło Świętoszowa



Wysoka - klimatyczny sklep i klubokawiarnia "Kalinka"



Głusko- podsklepie polaczone z barem, bar juz od lat nieczynny, ale stolik sluzy bywalcom sklepu




Wapienica- z braku ławki mozna uzyc barierki :)



A to dosyc smutne zdjecie- sklepik w Kwiatoniu po ktorym juz nie pozostal zaden slad..




Przyborów- zimno jak cholera, sklepik klimatu sredniego a imprezka wyszla przednia :)





A tu biwak w sklepie- Beskid Maly, niedaleko stamtad do chaty Trzonka, nie pamietam jak sie wies nazywala. Sniezyca sie zrobila to sprzedawczyni pozwolila nam posiedziec w srodku



ten sam sklep kilka lat pozniej



gdzies w lubuskim





Niezwykle klimatyczny sklep w miejscowości Skarbona. Atmosfery dopelnial zaparkowany maluch i reklama piwa ktore juz chyba przeszlo do historii




Żabice- podsklepie konsumpcyjne ukryte przez wscibskimi oczami przechodniow



Kościelna Wieś- miejsce gdzie wdalismy sie chyba w dwugodzinna pogawedke z wlascicielami sklepu dowiadujac sie wiele ciekawostek o otaczajacych terenach. Podsklepowa rozmowa byla inspiracja do chyba 4 kolejnych wyjazdow w ten rejon




Sielskie podsklepie gdzies w wielkopolskim





Radoszyce- cieniste podsklepie z widokiem na palacyk



W wiosce Bożnowice na Wzgórzach Strzelinskich odwiedzamy wspanialy sklep. Mozna sie tu poczuc jak w jakims wolnym kraju. Wychodzisz ze sklepu i mozesz wypic piwo przy stoliku. Nie musisz chowac butelki gdy przejezdza auto albo przechodzi ktos obcy. Sklep wraz z przybudowka jest za plotem na terenie prywatnym i wszyscy egzekutorzy durnego prawa moga wlascielom i klientom... nagwizdac :-D

Calosci klimatu dopelnia proste acz funkcjonalne wyposazenie :-D Chyba jeszcze nie raz tu zawitamy!





Janówka- przy sklepiku, pod drzewem, stolik z laweczkami gdzie mozna spozyc zakupione wiktualy z widokiem na stary palac i staw




Niedamirów



Bardo Przyłęk



Stolec- sklepik sezonowy- czynny tylko latem. Nawet nie sklep a "kiosk" o czym informuje tabliczka



Na trasie Oława Strzelin- zawsze kupujemy tu musztarde :P Raz ze maja dobra a dwa ze czesto przejezdzamy jadac na wycieczke, ognisko i nie zawsze sie pamieta zeby zabrac. Babka juz dziwnie patrzy jak wchodzimy, niemiejscowi i o nietypowych upodobaniach ;)



Wilków Średzki- sklepik w czesciowo opuszczonym budynku





Wojcieszów



Kopaniec



Sławięcice- zaciszny dziedziniec za sklepem




Zielęcice- sklepik. Tu sobie zjadam loda i wdaje sie w miła pogawędke ze sprzedawczynia na temat powojennych przesiedlen i pierwszych lat zycia na opustoszalych ziemiach odzyskanych. Ponoc wszystko sie tu zmienilo od tamtych lat- oprocz tego malutkiego przysklepowego zakątka...



Ciche zasklepie.. Siadam sobie w cieniu drzew i zagapiam w dal myslac o roznych smiesznych, strasznych oraz zupelnie zwyczajnych historiach opowiedzianych przez pania sklepowa.


Pieszyce- zaraz przy palacu i rzezbach uwiezionych w klatkach.



Kolce. Gdy bardzo spragnieni dowlekamy sie do tego miejsca - okazuje sie ze sklepik jest zamkniety. Mozna tylko zaplakac z rozpaczy. Na szczescie napatocza sie miejscowy pijaczek i szybko biegnie po wlasciciela sklepu.



Dzien jest upalny, duszny, zbiera sie jakby na burze. Wnetrze korytarza prowadzacego m.in. do sklepu, strazy pozarnej i prywatnych mieszkan jest chlodny, lekko piwniczny, wypelniony brzekiem owadow i taka lekko zastygla, spokojna atmosfera jaka potrafi miec tylko cieple letnie popoludnie na zapadlej prowincji..




Raszów



Atmosfery dopelnialo oprawianie swini odbywajace sie zaraz za sklepem



ten sam sklepik w odslonie zimowej- swini brak



Podobny z wygladu i klimatu w Miszkowicach



Miodnica, woj. lubuskie. Sklepik a obok knajpa. Boczna sciane zdobią ciekawe dekoracje.


Szymiszów- sklepik z zabytkowymi napisami




Pomocne- wygrzane schody i zapach kwiatow



Pobiedna. Nie siadamy pod samym sklepem bo tam jest cien. Fajniej jest po przeciwleglej stronie placu. Chodnik jest goracy , tak jak i mur ktory mamy za plecami. Kwiatki rosna w szczelinie pęknietego betonu, kolo kraweznika. Tu na szczescie jeszcze nie wpadli na to aby takie miejsca polewac chemia zabijajaca wszelkie zycie



Podgórki



Błażejów- drewniany barakosklep



Paprotki- sklepik objazdowy




tez objazdowy sklepik ale dla odmiany odziezowy- Miechowa



Wozławki- do sklepu wchodzi sie z klatki schodowej starej kamienicy. W niepogode schody te sluza za bar



gdzies miedzy Lutrami a Reszlem



Burdajny. Sprzedawczyni widzac nietutejsza gebe pyta czy przypadkiem nie przyjechalam w gosci do jakiegos tajemniczego domu w niedalekim przysiolku. Ponoc zasiedlili go jacys dziwni ludzie, ktorych nikt nie zna. Czesto zajezdzaja do nich stada gosci, ktorzy przemykaja przez wies jak duchy. Miejscowi chyba sie ich troche boja a jednoczesnie zzera ich ciekawosc co za jedni. I czy dom kupiony, wydzierzawiony czy zasiedlony na dziko. Mieszkancy tego domu zwykle chodza grupa i miejscowi nie moga zlapac z nimi kontaktu. Sprzedawczyni jest bardzo zmartwiona gdy mowie ze nie mam nic wspolnego z dziwnym domem. I mam troche wrazenie ze nie do konca uwierzyla.. bo na odchodnym rzuca- “do naszej wsi obcy i turysci nie zagladaja - poza nimi…”



Akurat byla niedziela i wszystkie sklepiki zamkniete- ale jakos sam budynek mi sie wyjatkowo spodobal



Rudawka na Podlasiu


gdzies na Dolnym Ślasku



Konary


Wierzbno


Lesica


Janow Podlaski. Sklep z gatunku "dom towarowy" z dawnych lat


Bukowsko. Tez duzy, wielobranzowy sklep piętrowy


Krzelków- drzwi do sklepiku


Lubiatów- sklepik na parterze kamienicy


Mściwojów. Bylismy niestety zimą, ale oczyma wyobrazni widzielismy letnie uroki tego podsklepia :)



Budków


Becejły

Spimy niedaleko wioski. Wieczorem idziemy jeszcze odwiedzic tutejszy sklep, ktory jest chyba najsymptyczniejszym tego typu obiektem na naszej tegorocznej, suwalskiej trasie. Nie jakas “Zabka”,”Lewiatan”, czy ”ABC”. Po prostu normalny, wiejski sklep. “Spozywczo- przemyslowy”.

W srodku sprzedaje przemiła babka. Opowiada nam o jakims gosciu, ktory szedł z plecakiem dookoła Polski. Ale nie tak jak my- rekreacyjnie. On to potraktowal wrecz sportowo. Starał sie isc jak najblizej granicznych słupkow i zbierał pieczatki od pogranicznikow, ze sklepow, z plebani. I do tego sklepu tez zajrzał. (My akurat nie po pieczatki przyszlismy a po piwo). Sprzedawczyni opowiada tez o jakis festiwalach, ktore odbywały sie w Becejłach rokrocznie, ostatni raz kilka lat temu. Zjezdzalo sie okolo 200 ludzi. Spali po kwaterach, w szkole, w namiotach. Palily sie ogniska, grały amatorskie zespoły i gitarowe grupki obsiadały brzegi obu jezior. Cała wies bawiła sie z nimi. A potem sie skonczylo..

Rano znow wędrujemy pod sklep. Dac wyraz kolejnej tradycji naszych przygranicznych włóczęg. Podsklepowa JAJECZNICA! Z cebulką, boczkiem i paryką. Pełen wypas i smakowa rozpusta. Jest tez kawa i bączki Łomża.


Sklepik w kamienicy w Karczowiskach (Dolny Śląsk)


Przejazdem gdzies w północnej Polsce....


Lokalny sklepik we Wronińcu ma dość nietypową nazwe.


Początkowo myslelismy, ze to moze jego adres, ale adresowy numer jest inny. Jestesmy bardzo ciekawi czy ta nazwa ma jakąs historie, czy po prostu komus w duszy zagrało? Juz po powrocie do domu udaje sie nam wykopac w internecie odpowiedz - nazwa sklepu pochodzi od słupka drogowego (15 kilometr 4 setka) stojącego przy sklepie. Nawet był ogloszony konkurs pt. “Skad ta nazwa”, wiec widac nie tylko nas to intrygowało. Fajna sprawa! Lubimy takie smaczki spotykac na naszych sciezkach!

Proszkowa, Dolny Śląsk. I taki sklep, ktory mocno zbliza sie do ideału. Ceglany budynek, przed nim oczywiscie sloneczna ławeczka, z wygrzewajacym sie inwentarzem.


Za sklepem są kolejne ławeczki, lekko juz chybotliwe, nadgryzione zębem czasu i mchoporostami. Zakątek biesiadny jest juz na terenie prywatnym, co przy obecnej modzie zaglądania ludziom do talerzy i żołądków jest informacją bardzo istotną. Miejscowi nam opowiadali, ze kilkukrotnie przewijali sie tu rowerzysci - kapusie, ktorym sie wydawało, ze zbawiają świat na własna modłe, ale skonczyli z przysłowiową ręką w nocniku a raz nawet z mandatem na “nieuzasadnione wezwanie”.

Za płotem gdakają kury, roznoszą sie pierwsze wiosenne zapachy - impregnowanego drewna, rozmiękłej ziemi, przyrzadzanego gdzies niedaleko zupy ogórkowej. I smaru pomieszanego z benzyną...




Zaraz obok jest kibelek.


Taki z gatunku dosyc specyficznych - miedzy dwoma “kabinami” jest okienko, na wysokosci glowy. Zeby mozna porozmawiac ze wspoluzytkownikami, patrzac sobie głęboko w oczy? ;)



Jeden z klientów sklepu podjezdza furmanką. Nie ma opcji aby nie podejsc i sie nie wdac w pogawędke. Koniki tez musza zostac pogłaskane małymi łapkami! Kabaczę bliskie spotkanie z “iha” przezywa jeszcze pół dnia!




Wierzowice Wielkie. Sklepik jest zamkniety - przerwa obiadowa.


Na szczescie wlascicielka nie mieszka daleko i chetnie nam otwiera. Zaraz obok jest ogrodek dla spozywajacych zakupione dary. Znaczy - nie trzeba piwa w skarpecie trzymac!




A to chyba prowizoryczny, przysklepowy kibelek? Wysypany żwirkiem jak kuweta dla kota? ;)



Gdy docieramy do Lubowa jest w miare wczesnie, wiec pod sklepem nikogo jeszcze nie ma. Zasiedlamy wiec podsklepową wiate. Fajne miejsce, obok stoi nawet murowany grill jakby kto lubił zakąszać na ciepło ;) Nie wiem czy nasza mieszanka lody + piwo + oranżada nie jest wybuchowa, ale w razie czego bedziemy miec duzo krzakow po drodze to damy rade ;)



W miare upływu czasu dołączaja do wiaty miejscowi. I fajnie, ze nie jakies bełkoczące żule, ale goście przynoszacy ze sobą rozne ciekawe opowiesci. Imiona delikwentow mogą byc pomieszane. Często nie mam pamieci aby dobrze zakodowac gdy ktos mi sie przedstawia…

Franek wlasnie wrocil z Góry i jest nieco roztrzesiony i rozżalony. Kiedys pracował w tym miescie opiekujac sie ogrodami i tzw. zielenią miejską. Sadził kwitnące krzewy, zakładał i nawoził rabatki i klomby. Jego tereny działania były i przy szkole, i przy urzędzie, i gdzies na rondzie. Facet sypie z rękawa specjalistycznymi nazwami jakis egzotycznych roslin. Kilka lat temu podziekowano Frankowi za wspolprace - ponoc brak funduszy na utrzymywanie “miejskiego, etatowego ogrodnika”. W momencie gdy zaproponowal, ze moze dalej robic to społecznie - uslyszał, ze “nie i koniec”. Czyli nie chodzi tylko o pieniadze, widac kwiaty i krzewy nie sa w miescie mile widziane. Ma byc trawa i beton. Wiekszosc sadzonych niegdys przez Franka krzewow celowo wycieto. Inne ktos ukradł lub połamał. Przy jednym z rond, ktorym sie kiedys opiekował, dojrzewają jedynie łany psich kup. Franek niechetnie wiec jezdzi “do powiatu”. Woli czas spedzac w lesie. Z wyksztalcenia nie jest ogrodnikiem, jest biologiem, specjalizujacym sie głownie w ptakach. Zna ich zwyczaje i leśne kryjówki. W okolicach tu ponoc nawet orły mieszkają. W rozmowie pada tyle nazw gatunków ptactwa, ze wstyd mi jak cholera, bo połowy nie tyle, ze nie kojarze z rodzajem osobnika, ale nigdy nie slyszalam. Z lubuskiego przywedrowały tez wilki i mozna je spotkac w tutejszych lasach. Ale miejscowi niechetnie zdradzają ich kryjówki. “Po co miastowi mają przyjezdzac na safari?”.
Jest tez Zbyszek, ktory w okolicznych lasach zamiast ptaków i wilkow odnalazl chyba zrodlo młodosci. Twierdzi, ze ma 70 lat a wyglada na góra 50! Jakos schodzi nam temat na górskie wedrowki, wiec Zbyszek wspomina rajdy w Bieszczady w latach 60 tych. Ponoc skrzykiwali sie po 20 chłopakow z wioski, pakowali plecaki i torby, i jechali wedrowac poloninami i blotnistym, bieszczadzkim lasem. Niektorzy szli w trampkach albo gumiakach, inni z torbą na ramie, mało kto miał śpiwór zamiast koca. Ale co drugi miał gitare i flaszke i bimbru. Ponoc najładniejsze dziewczyny przyjezdzały z Rzeszowa.
Jurek niby siedzi z Frankiem i Zbyszkeim pod jedna wiatą, niby popijają podobne zestawy trunków, ale jego mysli wirują w innych wymiarach. Jurek wspomina jak kilka razy byl we Wrocławiu - i tam były one, te z jego marzen i snów - galerie handlowe. Zwiedził wszystkie, a przynajmniej sporą część tych najblizej dworca. Ponoc sztuk 7. Opowiada o roznicach miedzy nimi, ze kazda ma inną dusze. Opowiada o rozłozeniu sklepów, wystroju czy zroznicowaniu tamtejszych knajp. Ciezko mi zweryfikowac jego opowiesci bo na wrocławskich galeriach znam sie nie lepiej niz na orłach i wilkach znad srodkowej Odry. Staram sie wiec głownie słuchac opowiesci trzech panów, ktore płyną prawie rownoczesnie, ale jakby totalnie roznymi kanałami.
Jest tez Marian. Marian nic nie mówi tylko sie uśmiecha, kiwa głową i pociaga z butelki. Marian pewnie tez ma swoją opowiesc, ale moze nie jest dzis jego dzien...

Luboszyce. Jak tu nie zasiąść pod sklepem z takim miłym zapleczem? A burze caly czas nam gdzies w tle graja…





Uniejowice. W wiosce szukamy sklepu. Trafiamy pod jeden, niezwykle uroczy, ale sprawiający wrazenie opuszczonego i nieuzywanego od lat. Pusto, okna zatkane pustakami…


Juz nam żal, zesmy nie zdązyli, ze znow jakis kawałek klimatycznych dawnych czasow odszedł bezpowrotnie w przeszłosc. Żwirowa droga, w tle zabudowania dawnego młyna, ławeczki w otoczeniu starych bzów trzęsących sie od śpiewu ptactwa.. Ech… znalezc kiedys taki sklep tylko otwarty… Obchodzimy budynek dookoła… I… marzenia sie czasem spelniaja! Natychmiastowo! Sklep dziala i ma sie dobrze! Poczyniamy wiec odpowiednie zakupy i rozsiadamy sie w cieniu wysokich krzakow.




Chwile pozniej przybywaja spragnieni miejscowi. Trzech z nich wygladem przypomina bieszczadzkich zakapiorow z dawnych fotografii. Jeden mieszka w lesie, gdzies przy trasie na zamek Grodziec. Często tez tam pracuje, najmujac sie do dorywczych prac. Zamek jest jego wielką fascynacją od prawie 50 lat. Biegał tam jako dzieciak, pomagał przy remontach, pełnil funkcje stroza. Najbardziej lubi turnieje rycerskie i inne festyny. Twierdzi, ze nie oddal by swojego lesnego koczowiska za zaden dom w miescie. Zwlaszcza latem. Bo zimą czasem pizga w stare kosci. Koledzy kiwają głowami. “ O tak… to juz nie to zdrowie co dawniej.. Czlowiek juz tyle nie wypije co kiedys” i oprozniają duszkiem 4 butelke tatry mocnej.. ;)

Wszystkiemu przygląda sie i świdruje błekitem kot - owca :)


Świerże. Z wyglądu sklep nie rokuje specjalnie klimatycznością i nic nie zapowiada długich godzin jakie tu spędzimy!


Na podsklepiu sie roi! Zrobiona jest w celach biesiadnych wygodna i szczelna weranda. Jak widac, nie mozna sie od razu zniechecac po ujrzeniu szyldu sieciówki. Ławeczki obsiadło chyba z dwudziestu "dżentelmenów, szczesliwie posiadających nadmiar wolnego czasu". Najbardziej z ekipy wyróżnia sie Bartek. On nas najbardziej bierze pod opieke i bawi najciekawszą rozmową. Chłopak jest przypakowany solidnie, z tatuazami, modnie ubrany. Elokwentny, wesoły, pewny siebie. Zupełnie nie pasuje miedzy wioskowych żulików. Nie pije dużo, jakis jeden czy drugi browarek wciągnie, ale raczej symbolicznie. Wyglada na to, ze stad pochodzi, ale sporo życia spedza gdzie indziej, pewnie w krainach gdzie lepiej sie robi interesy.

Jest kilku pogodnych dziadków, dla ktorych podsklepie jest miejscem spokoju i ucieczki od gderających żon. “W domu nie posiedzisz. Zawsze znajdą ci cos do roboty”. “Na ławeczce w ogrodku byloby milej, ale juz 20 lat nie mialem szansy tam usiąść w spokoju”. “Ja ryby tez łowie, z tego samego powodu”.

Jest tez totalnie zamroczony żulik z rozbitym nosem, o ktorym reszta wypowiada sie dosc pogardliwie, ze “to alkoholik”.

Jest koleś, ktory 28 lat mieszkał w Żorach i nienawidzi Ślązaków. W Bytomiu kładł kanalizacje i chełpi sie tym, ze specjalnie ją spieprzył, “zeby tych ch… Hanysów zalało g…”. Mimo to - wiedząc o pochodzeniu naszej ekipy, zaprasza nas do domu, kusząc prysznicem i wygodnymi łóżkami. Czy ma podobne plany jak w stosunku do bytomskiej kanalizacji? Szlag go wie.. Bardzo mi sie koleś nie podoba. Pod kiblem mnie zaczepia, śmiejąc sie, ze moim kumplom trzeba spuścic wpier*** (a przed chwilą wchodził im w tyłek bez wazeliny - taki był slodki i gościnny.)

Jest tez jeden bardzo miły chłopaczek, ktory opowiada, ze chciał sie wyrwac z wioski i wyjechac do miasta. Zacząć zyc bez alkoholu, kumpli i historii rodzinnych, ktore sie za nim ciągną. Pojechał do Lublina, wynajął gdzies pokoj i znalazł rewelacyjna prace. Pracował po 14 h na dobe i dostawał na reke 2 tys. Niestety po paru miesiacach przestal dawac rade kondycyjnie, z mieszkania go wywalili, bo woleli wynajac studentom. Wrocil wiec na wies, gdzies wszyscy go znają, roboty nie ma, ale jest sklep. Siedzi wiec, pije i marzy o alternatywnej rzeczywistosci, ktora postanowila sie nie wydarzyc.

Bartek bardzo nam chce znalezc nocleg we wsi, ale nalezy do tej grupy ludzi, ktorzy ochoczo zapraszają ale raczej nie do siebie. Początkowo zaprasza nas do alkoholika, ale tamten nie jest zainteresowany. Twierdzi, ze ma złe psy. Jest tez mowa o jakiejs łące na obrzezach wsi, ktora chyba teoretycznie nalezy do Bartka, ale nawet nie jest ogrodzona, wiec odwiedzi nas tam nocą kto bedzie chciał. Chyba wolimy lesne krzaki - zapaść w nie tak, zeby nikt nie widział.

Nie mozemy wyjsc ze sklepu, godziny płyną, a Bartek kupuje nam kolejne smaki cydrów. Na tak życzliwych i hojnych lokalsow to naprawde jeszcze nigdy nie trafilismy. Jest to przemiłe acz tez czasem jest problem w takich sytuacjach. Jak sie zachowac aby nie obrazic miejscowych, skoro chca byc mili i goscinni? Ale zeby jednoczesnie zachowac jakies minimum asertywnosci? Po dwoch godzinach juz chetnie bym poszła dalej, ale chłopaki twierdzą, ze nie wypada, ze nie mozna miejscowych urazić. Zresztą - chłopakom chyba ten trunek naprawde smakuje! Eco chwali wiec napoje zwane “Dzikim Sadem”, chwali pod niebiosa, ze u nas takich nie ma, ze smak niepowtarzalny, ze co kolejne jego odsłony to lepsze. Bartek wiec bierze wszystko za dobrą monete i juz ciagnie ze sklepu trzy kolejne smaki. Ratunku! W moje gusta nie trafia to totalnie, probuje grzecznie napominac, ze “ja juz podziękuje”, ale tutaj owa metoda w zupelnosci nie działa. Próbuje wiec chowac butelki pod ławke, odstawiac na drugi koniec stołu albo chowac do plecaka - wszystkie te akcje nie są chyba zbyt dobrze widziane przez lokalna spolecznosc. Moje jedyne szczescie, ze babie w takich sytuacjach wiecej wypada, wiec za arbuzowy "Dziki Sad" wcisniety potajemnie w karimate w morde nikt nie zbiera ;)

Zdjecie na podsklepiu w mocno przetrzebionym składzie - wiekszosc miejscowych nie chcialo sie fotografowac. ech... takie dziwne czasy nastały..

zdjecie z aparatu eco

W koncu paleta smaków na zapleczu sklepu szczesliwie sie konczy. Jestesmy wolni. Plecaki mamy solidnie dociążone baterią lokalnej gościnności :)

zdjecie autorstwa eco

Chłopaki przy kazdym kroku bulgoczą jak bukłaki na wode - tyle litrów tej dziwnej, szampanopodobnej cieczy zostało w nich wpojone. Żegnamy świerżańskie podsklepie i jego bywalców. Dziekujemy n-ty raz za mozliwosc noclegu u zacierającego łapki Antyhanysa, u Alkoholika ze złymi psami oraz na bartkowej łace, gdzie zapewne odwiedzili by nas jedni, drudzy i pewnie wszyscy inni z wioski, ktorzy poki co o nas jeszcze nie uslyszeli. Mówimy, ze na dzis mamy jeszcze solidne kilometry zaplanowanej trasy. Co najmniej do Dorohuska. A kto wie? Moze i dalej.

Uffff… Lubie podsklepia, lubie ich klimat, lubie smak browara w wiejskie letnie popoludnie, ale nie 3 godziny w jednym miejscu! Niby tu bylo bardzo miło ale z czasem jakos atmosfera dziwnie gęstniała.

Turka. Z przodu juz sprawa wygląda rokująco. Jakas jakby rampa do wyładunku? Jakby dawniej był tu jakis punkt skupu, magazyny albo miejsce przeładunkowe? I moja ukochana trylinka! Jest trylinka - bedzie dobrze! To sie zawsze sprawdza!


A zasklepie jest jeszcze lepsze! Ławeczki, kibel, zarośla. Palety, kontenerki po napojach, pokruszony beton schodów zaplecza. I my! Znów nas zasysa na dłuzej… ;)



zdjecie z aparatu eco

Husynne. A na sam koniec miejscowosci wspaniała niespodzianka! Sklepik! Nie spodziewałam sie, ze w tak małej miejscowosci bedzie takowy! A tu prosze - i to jeszcze taaaaki klimatyczny, utopiony w zieleni! Oczywiscie zasiadamy w jego pobliżu.



Pod sklepem przysiada sie do nas dwoch braci - Janek, gadający calkiem sensownie i Staszek, ktory sie strasznie mota w opowiesciach, niekoniecznie odpowiada na zadane pytania, cała jego paplanina jest zbiorem jakis rozłażących sie dygresji. Rozmowa jest wiec bardzo uciążliwa i jako ze początkowo probuje śledzic jego tok myślenia - juz po chwili zaczyna mi sie kręcic w głowie..

zdjecie z aparatu eco

Sklejając do kupy opowieści mozna sie domyślic, ze był kolejarzem, jezdzil tez na delegacje po całej Polsce. Najbardziej podobały mu sie Mazury bo mozna było tanio pozyskac rozne gatunki ryb. Gór sie zawsze bał. Jeden z jego kumpli poszedł kiedys na zakładową, darmową wycieczke nad Morskie Oko i dostał zawału. Wniosek - góry sa zdradliwe i niebezpieczne. Rodzina Janka pochodzi z terenów dzisiejszej Ukrainy, z wioski Rymacze - o tu, za miedzą. Po wojnie trafili na Pomorze. Jednak spora część braci, stryjków, kumów i pociotków wrócila na wschod aby byc jak najblizej ziemi dziadów (tu nastepuje około 20 minutowe motanie sie w nazwiskach, koligacjach, wieku osobników, ich zainteresowaniach i paragrafach na mocy, ktorych trafiali do pierdla lub szczesliwie nie)..

Janek, ten drugi brat gadający bardziej składnie, idzie z Pudlem i eco pokazac im dawny dworski park. Ja zostaje pod sklepem - boli mnie noga - juz kiedys wspominałam, nie? Gdy tylko sie da to daje jej odpocząc. Troche rzuciło sie to cieniem na cały wyjazd, ale super, ze w ogole udało sie w nim uczestniczyc i dotrzymywac kroku chłopakom.

Staszek próbuje tez nam wcisnąc jakies wielkie słoje z przetworami. Niestety musimy odmówic - plecaki i tak mamy ciezkie jak cholera!

Dubienka. Ciężko juz nieraz znaleźć w Polsce wiejskie sklepiki bez szyldów sieciówki. Czasem to tylko napis a reszta pozostaje bez zmian. Często jednak ma to juz wpływ na cały wygląd sklepu. Tu jest wlasnie tak. Dobrze, ze choc ławeczki zostały...


Inni sympatycy ławeczkowego spozywania napojów patrzą na nas wilkiem. Chyba ich podsiedlismy. Gromadzą sie wiec na sąsiedniej posesji i tam oddają kolektywnej konsumpcji, zerkając czasem spode łba na zajęte przez obcych podsklepie.


Po nadwyraz skromnym, porannym śniadaniu - biesiada jest solidna!

zdjecie z aparatu eco

zdjecie z aparatu Pudelka

Matcze.

Sklep na wygląd jest średni, ale zapach podnosi jego klimat o 200%. Pachnie w środku dawną chatką studencką, schroniskiem z minionych lat, jakich obecnie chyba próżno juz szukac w polskich górach. Ni to zapach dymu, ni impregnatu do drewna. A moze wiatru albo ludzi strudzonych drogą? Kilkoro miejscowych siedzi na ławeczce, cos do nas zagadują. Jeden opowiada jakies wojenne wspomnienia swojego dziadka - jak lokalnego ksiedza pokrojono piłą spalinową na 3 części. Ja jakos zwracam uwage i zastanawiam sie - czy wtedy byly juz piły spalinowe? Ktos sie śmieje, ze akurat dokladnie zostało zapamietane, ze ukrojone części byly trzy. Staje na tym, ze zarówno ze mna jak i z autorem opowiesci jest cos nie tak - bo tu niby taka masakra a ci o szczegółach ;)

Mam jakies dziwne przebitki z rajdu świetokrzyskiego.. Te same schodki, ta sama poręcz, ten sam zapach..I takie identycznie jak wtedy chmurki na niebie, podświetlone promieniami poznego popoludnia.. I ten sam Grześ z browarem w ręku.. Tyle kilometrow … tyle czasu (15 lat) dzieli te dwa miejsca.. A jakby wczoraj, a jakby obok.. Dziwne czasem sa przebitki myśli, wspomnien, nakładajacych sie obrazów, gdzie czas i przestrzen traci na znaczeniu…

Kawalek dalej jest drugi sklep. Rownie miły ale juz sie nie zatrzymujemy, wieczor za pasem, trzeba miejsce na biwak jeszcze wyczaić.


Za Grabowem nad Prosną napotykamy miły sklep. Zamość? Albo Zamoście?





Zaopatrujemy sie tu w bułki z rabarbarem. Uwielbiam rabarbar! Jest zawsze dla mnie symbolem wczesnego lata, momentu rozpoczynających sie wakacji, biwakow i kąpieli we wszelakich bajorach. Siadamy na lekko nadpróchniałych ławach na zasklepiu. Przy innym stoliku obok zasiadło przy żubrze i harnasiu dwoch młodych miejscowych, ktorzy nad piwopodobnym trunkiem snują opowiesci z zagranicznych wojaży. Kazdy z nich kilka razy wyjazdzał na saksy gdzies na zachod. Jakas Anglia, Niemcy, Holandia przewijają sie we wspomnieniach chłopaków. Pierwszy z nich prawie zarykuje sie ze śmiechu na wspomnienie betoniarki, ktorą przewrócił bo sie o nią oparł odpalając papierosa. Naczynie było chyba dosc pojemne bo jak chlusneło na stojących/siedzących nieopodał kumpli to zalało ich totalnie. Reszte dnia juz nie pracowali, tylko czyscili z betonu podłoge i siebie. Niektorzy z włosow wydrapywali zaprawe jeszcze miesiac pozniej, albo musieli je obciąc. Drugi za to miał sukcesy przy wprawianiu okien. Nigdy tego nie robil ale wpisał sobie w CV - zeby ladnie wygladalo. Dobrze, ze nie doszlo do montazu tych okien w budynkach - przynajmniej nikt postronny nie ucierpiał. Koleś wiózł okna na przyczepce za swoim autem i na zakrecie zapomnial, ze ma przyczepke…. Nigdy nie jezdzil z przyczepą to i z glowy wypadło. A tam był słup… Ale i tak obydwaj z szacunkiem kiwają głowami nad Leszkiem. Nie dorastają mu do pięt. Leszek jest bohaterem ich wsi. Jest na ustach wszystkich. Leszek wypierdzielił dzwig. Do wody. Cos nim wyciągał z morza i stracił rownowage. Nic mu sie nie stało ale nie wrocil do domu. Ponoc za swoje wyczyny siedzi w zagranicznym pierdlu…

Troche smutno słuchac tych opowiesci, zwlaszcza opowiadanych z taką dumą i samozadowoleniem… Jakos od razu przypomniał mi sie pewien dowcip.. A moze to nie dowcip? Moze historia oparta na faktach?

“Diabeł złapał Polaka, Niemca i Francuza. Dał im po dwie metalowe kule i zamknal na dobe w kamiennej celi 2 na 2 metry. Obiecał, że ich wypuści, jeśli zrobią z tymi kulkami coś, co go zadziwi.
Niemiec za pomocą swojej skarpetki tak wypucował obie kulki, ze lśniły jak lustro.
Francuz nauczyl nimi żonglowac.
Polak jedną kulę zgubił, a drugą zepsuł…”


W wiosce Rabież Gruduski (a moze to byl Wiksin?) znow zasiadamy pod sklepem. Miejscowe żuliki znoszą kabakowi podarki. Jeden caluje ją w reke i opowiada, ze chcialby z nia ożenic swojego wnuka (wnuk ma 8 miesiecy). Zostajemy obdarowani lizakami, obrzydliwie niebiesko - fluoryzujacymi cukierkami i chrupkami z kartonu… A kabak oczywiscie wszystko chce od razu zjesc - no bo przeciez dostała! Co tu zrobic?? Na poczatek lody. No bo sie stopią. Ten argument kabak rozumie. Dla mnie tu jest wyraj! Mają moje ulubione lody Panda!!!!!!! Wokol gdakają kury i zazywaja piaskowych kąpieli. Jest bardzo przyjemnie.



Gruszki. I te metalowe stoliki na podsklepiu!




Roztoka.





Te juz sklepiki niestety nieczynne :( Nie zdazylismy.... (Jagielno)


Piotrowek- z palacem w tle. Jedno i drugie opuszczone

Stanisławów

Dąbrowa (kolo Namysłowa)

w lubuskim

Domaszków

gdzies na Podlasiu
zachodniopomorskie
Wiejski Dom Towarowy w Sicinach

4 komentarze:

  1. Znam świetne sklepy nad Wisłą w okolicach Janowca. Gdyby Cię to interesowało zapewniam przewodnika i nocleg. To nie może przepaść ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dobrze wiedziec! :D Jak bede sie wybierac w ten rejon to sie odezwe... a pod jaki namiar sie odzywac jakby co?

      Usuń
  2. "W tym kupilismy chleb i wino. Na drugi dzien to samo. Babka juz nie wytrzymala i skwitowala: "widze ze odzywiacie sie w stylu biblijnym"" - cudowne ;D

    Uwielbiam takie wiejskie i małomiasteczkowe sklepiki... Jądro miejscowego życia. ;)
    Klimat nie do podrobienia.
    Wspaniały ten Twój wpis o sklepach... Oglądałam zdjęcia z przyjemnością...:)

    Takie sklepiki dobrze znam z bieskidzkich mieścin i zakupów przed wyjściem w góry. I tych wszystkich małych miasteczek gdzie dobrze przyjechać i popatrzeć...
    Gdy jechaliśmy rowerami wzdłuż wschodniej granicy Polski dużo takich obrazków widzieliśmy.
    Sklep z miejscowości Bór, czerwiec 2017 ;) :

    ""50 m" od głównej drogi, po której rzadko coś przejeżdża. Zaraz za prawdziwym leśnym borem. Oj, co to był za sklep... Gdy Bartek kupował jedyny żółty ser i przedostatni sok w kartonie pani sprzedająca oglądała serial w telewizji, a pod oknem w sklepie pan popijał piwko. Za oknem smutnie wciśnięta za kraty przekrzywiona tabliczka "Zakaz spożywania alkoholu w obrębie...".
    Po naszym polowym posiłku za jakieś pół godziny wróciliśmy pod sklep. Tym razem ja kupowałam gorzką czekoladę. Kuśtykający panowie o doświadczonych życiem twarzach wchodzili z butlami z syfonem i wychodzili z żółtymi oranżadami pod pachą. Pod oknem w sklepie trzech panów popijało piwko. Kupiłam gorzką czekoladę, a za mną dialog:
    – Poproszę dwie.
    – Ale czego dwie?
    – Dwie wody rozmowne.
    – To wino czy flaszki?"

    OdpowiedzUsuń