środa, 8 lipca 2015

Ukraina - Błekit i zieleń - Szackie Jeziora, poleskie wioski nad Prypecią (2015) cz.3

Rano plywamy w Pisocznym w towarzystwie stada krow. Madre bydlatka tez postanowily sie ochlodzic na upale. Taki park narodowy to ja rozumiem- zawsze blisko przyrody!


Jedziemy do Świtazi porozgladac sie za rakami, po slupach wisialo sporo ogloszen. Jedno takowe z numerem telefonu wisi przed sklepem wiec i tam pytamy. Sprzedawczyni nie jest zbyt chetna do pomocy- mowi tam jest numer to zadzwoncie. No slepi nie jestesmy, ale telefon z polskiej karty bedzie kosztowal wiecej jak kilo rakow. Sytuacje ratuje miejscowy zulik Wasia, ktory twierdzi ze nas zaprowadzi do odpowiedniego domu. Okazuje sie ze raki mozna nabyc albo zywe albo gotowane. I ze te poleskie sa duzo mniejsze od tych np. z Armenii. Tu na kilogram wychodzi ich okolo 40 sztuk. Zgadujemy sie wiec na te gotowane bo za cholere nie wiemy jak to przyrzadzic i idziemy czekac pod sklep, nawiazujac znajomosc z czworka miejscowych. Opowiadaja ze w okolicznych jeziorach jest malo rakow. Troche jest jedynie w jeziorze Krymne ktore jest dosyc trudno dostepne i jeszcze nie wszystko wylowili. A najwieksza ich obfitosc to jest na Bialorusi! Tam to w kazdym jeziorze az sie roi, mozna rekami wybierac co dorodniejsze osobniki. Tylko ta granica, ktorej nie wiedziec czemu tak pilnuja.. Tu tak samo, tam tak samo, tu bagna tam bagna a po drodze zolnierz z kałachem! Kto to widzial taki debilizm? 30 lat temu tak nie bywalo, czlowiek jechal lasami, lowil gdzie chcial! Jeden koles zwany Kostką opowiada ze widzial kiedys zachodnia Polske z pociagu, ba! wiec moze nawet przez Olawe przejezdzal? Jechali do wojska do NRD. Sam pobyt w armii wspomina niezbyt cieplo. Bardzo ich pilnowali zeby nie wychodzili na miasto, nie mieli kontaktu z Niemcami. Ani wiec popic na przepustce, ani lokalnych dziewczyn zapoznac. Dwa lata wiezienia. Bardzo zazdroscil kumplowi ktory sluzyl w Polsce- tez zachod , tez egzotyka a pelny luz! Wasia ktory kombinowal nam raki w miare wypijania kolejnych łykow jakiejs metnej cieczy z butelki schowanej w kieszeni zaczyna coraz bedziej belkotac. Na stole stoi normalna wodka a Wasia przepija to jeszcze jakims bełtem, ktorym nie dzieli sie z kolegami. My nie rozumiemy go juz wcale, a i koledzy zaczynaja sie smiac “Waśka teraz to ty chyba mowisz po niemiecku”. Poznajemy tez lokalna zagryche pod wodke- szczaw z sasiedniego ogrodka. Chlopaki twierdza ze woleli by sało, ale jak sie nie ma co sie lubi…. Chwile pozniej przyjezdzaja nasze raki, solone, z koperkiem. Mniam! Jakbysmy je pichcili w menazce to by takie dobre nie wyszly! acz nie wszyscy biesiadnicy z podsklepia chca sie nimi czestowac. Niektorzy zostaja przy szczawiu- moze i tu sa wegetarianie? ;)




Ktos opowiada o popularnej miejscowej zabawie- bierze sie raka i wrzuca go do wodki. Rak sie robi czerwony, wyglada jak ugotowany ale dalej lazi, acz czasem slalomem. Dziwne sa niespojnosci miejscowych w opowiesciach o rybach. Kostka twierdzi ze jeziora sa tak pelne ryb ze wystarczy wedke zarzucic i juz sie ma cale wiadro wspanialych karasi. A z trzcin to juz pozna rekami wybierac i czesto na takie łowisko chodzi z wnuczkiem, bo maly do wedki sie nie pali ale łapac ryby za ogony to go bardzo cieszy. Wasia natomiast twierdzi ze z rybami bida, ciezko cos zlowic. Z rakami tez bida. Tylko szczaw obrodzil w ogrodzie kumpla w tym roku. I wogole ciezko jest zyc. Pyta tez czy w Polsce ludzie tak pija jak on i czy tez ich potem tak boli glowa… Na obrzezach Switezi zaopatrujemy sie w wedzona rybe- dzis sum.

Mijamy jezioro Lucymer lezace na obrzezach Szacka, ale jakos nam one do gustu nie przypada. Jakies takie brudne, metne, o brazowych grzywach fal podobnych jak Moze Azowskie w zatokach pod Mariupolem…

Jako ze tu w rejonie jest park narodowy to czasem po lasach wystepuja szlabany. Tak wyglada szlaban po ukrainsku :)


Dalej suniemy do wioski Wilicja i wpadamy w jakas petle czasoprzestrzeni. Wedlu mapy to 10 km. Jest bruk na drodze, jest las po obu stronach. Jest czasem jakis zakret. Jedziemy, jedziemy, jedziemy. Nic sie nie zmienia. Jakby tasma zwijala sie spod kol a wokol byla rozwieszona fototapeta. Dziwne uczucie. Licznik niby cos sie kreci ale z nim tez roznie bywa. Aby wprowadzic jakies urozmaicenie i przerwac ten dziwny stan postanawiamy zjesc po gruszce. W koncu dojezdzamy do jakiejs wsi. Ale czy to jest nasza Wilicja- oto jest pytanie ;)

Wokolo piach. I zywi i martwi mieszkaja na wydmach. Po smierci malo sie zmienia. Tez piach i niebiesko malowany domek.


Dalej jest Prypjat. Ale nie ta powszechnie znana. Tzn chyba nie ta… Chyba ze zakret czasoprzestrzeni na brukowanej drodze byl naprawde porzadniejszy niz nam sie wydawalo ;)

Acz mamy tu wies a nie miasto i wyraznie nieopuszczone. Wioska jest dosyc duza, stoi w centrum kilka wiekszych murowanych budynkow


A poza tym to klasycznie- siano, rozlewiska...




Mijamy jezioro Biłe do ktorego wogole nie mozemy podejsc tak jest zarosle sitowiem i zabezpieczone bagnami. Na drodze trwaja wyscigi wozow. Ostatecznie jestesmy z siebie bardzo dumni bo wygrywamy- udaje sie oba wyprzedzic.


We wsi Ljubohyni witaja nas myszki miki i inne usmiechniete postacie z kreskowek ktore daly drugie zycie starym oponom. Chyba taka opona jest szczesliwsza niz taka co lezy w lesnym rowie albo splonie na jakims majdanie…


Za wsia jezioro o znanej nam juz nazwie Pisoczne. Nazwa widac zobowiazuje bo jeziorko znow bardzo sympatyczne! Tu postanawiamy zostac na nocleg i rozpoczynamy wedrowke miedzy trzcinami.




Wystepuja tu w ogromnej ilosci zielone kuliste “meduzy”. W wiekszosci leza na dnie, czasem plywaja w toni wodnej. Jak sie udalo pozniej dowiedziec sa to wyjatkowo dorodne kolonie orzeskow z rodzaju Ophrydium.


Ptactwo miedzytrzcinowe patrzy na nas zdumione acz niekoniecznie sie boi. Raczej wyraza zdziwienie i oburzenie. Wieczor mija nam na zapoznawaniu sie z sumem, sluchaniu jak bąk dmucha w butelke, rybacy wyplywaja na wieczorny polow a slonce chowa sie za drzewa, trzciny i w koncu za horyzont..





Oprocz nas nad jeziorem zostaje jeszcze jakas ekipa miejscowych. Zachowuja sie dziwnie. Wieczorem sie pakuja, odjezdzaja a potem wracaja, jezdza swiecac nam reflektorami w oczy. Widac ich ciekawimy ale nie zatrzymaja sie pogadac. W nocy kilka razy wstaje do kibelka i zawsze przypadkiem widze przynajmniej jedno auto jezdzace w kolko po lace. Rano ich juz nie ma.. Pobudke mamy wczesnie- slonce tak prazy w namiot ze mozna sie udusic.

Jedziemy do wioski Krymne. Jezioro Domasznie przedstawia sie srednio, jakies takie zaglonione.

Szukajac malutkiej cerkiewki wbijamy sie w korek- krowy.


Dziwne ze laza po wsi tak w poludnie, zwykle takie stada spotyka sie rano i wieczorem w drodze na pastwisko. Te zamiast wciagac trawe z koniczyna łaza na upale pylistymi drogami. Widac im sie to zbytnio nie podoba. Sa knabrne i rozlaza sie po rowach. Zaganiajacy je pasterz wykazuje sie dosyc patriotycznym usposobieniem i wita nas slowami “ Slawa Ukraini” . Oczywiscie wiem jaka jest prawidlowa odpowiedz, ale z powodow roznych zaszlosci zarowno historycznych jak i wspolczesnych niezbyt mam ochote jej uzywac. No i jako obcokrajowiec nie musze jej znac. Mowie wiec grzecznie “Dobryj den” czekajac na rozwoj wydarzen, a moze jakas ciekawa rozmowa sie rozwinie. Pasterz zerka na blachy, kiwa glowa i mowi co powinnismy odpowiedziec "hierojam slawa". Po czym z wielkim zadowoleniem ,ze dzieki niemu turysci sie cos nauczyli i rozszerzyli swe horyzonty, oddala sie z krowisiami. Na koncu jezyka mam pytanie o jakich “gierojow” chodzi. Czy moze o tych co stoja na pomnikach w kazdej wsi? czy moze o jakis innych? Ale ostatecznie gryze sie w jezyk, facet byl mily, zyczyl szczesliwej drogi, po co go denerwowac? jako ze troche krazymy po wsi z jego stadem mijamy sie jeszcze kilkakrotnie. (my szukamy cerkwi i sklepow, ale mam wrazenie ze oni tez łaza w kolko) . Kolejne razy pozdrawiamy sie jedynie gestami. Acz ogolnien cos w tym jest ze na calym odwiedzonym przez nas kawalku Polesia widac pewna roznice od tego co bylo 4 lata temu. Trudno przeoczyc rozne przejawy patriotyzmu, glownie polegajace na malowaniu czego popadnie w narodowe barwy. A wiec rozne dziwne rzeczy zmieniaja kolorek- mosty, latarnie, ploty, przystanki autobusowe a nawet strony odwrotne znakow drogowych!




Przy drogach czy na szybach aut pojawiaja sie tez odezwy “Slawa bohaterom”, “Ukraina naprzod” albo bilbordy zachecajace do wstapienia do wojska, obrony swojej małej i duzej ojczyzny, chwalace dzielnosc roznych formacji mundurowych itp. Kiedys tego tu nie bylo. Widac jakies dalekie echa wielkiej polityki dotarly i tu na zabite dechami malenkie wioski utopione w bagnach i piachach…



Jest tez w Krymnie duza cerkiew w kolorze bardzo orginalnym.

Suniemy sobie na polnoc w strone Jarowiszcza,

wioski ladnie wygladajacej z mapy bo otoczonej bagnami i rozlewiskami.

Cerkwi nie mozemy znalezc ale trafiamy na bardzo sympatyczny sklepik, gdzie parkujemy kolo pojazdu zaprzegowego i motoru z boczna przyczepka. Mam wrazenie ze skodusia swietnie sie czuje w takim towarzystwie!



Wdajemy sie w mila pogawedke ze sprzedawczynia , ktora nam bardzo zazdrosci ze mozemy podrozowac. Ją trzyma w domu chudoba- nie moze zostawic krow na wiecej niz dzien. Ubolewa tez bardzo nad tym ze ma dorosle dzieci i zadne z nich nie chce jej choc czasem zastapic przy tych obowiazkach. Panowie we wiatce pija wodke szklankami mimo ze jest prawie 40 stopni. Jakos zawsze mi sie wydawalo ze na taki skwar lepiej wchodzi zimne piwo ale ja sie pewnie nie znam… Dowiadujemy sie ze nasze poszukiwania cerkwi byly z gory skazane na porazke- w Jarowiszczu nie wystepuje ona klasycznie w centrum wsi a stoi sobie zupelnie na uboczu, przy piaszczystej drodze gdzies pod lasem, na wygrzanych wydmach zasypanych igliwiem i szyszkami,



Piach poteguje wrazenie upalu, zwlaszcza ten ktory masowo nalazi mi do dziurawego buta i parzy w stope. Staram sie go regularnie wytrzasac ale jak polowa podeszwy juz przestala dawno istniec to nie na dlugo to wystarcza. Dziwnie jest teraz patrzec na zdjecia wiszace w podcieniach cerkwi, z jakis uroczystosci w zimnejsze miesiace. Ludzie ukutani w chustki, plaszcze, dzieci w welnianych czapach opadnietych na oczy.


Kolejna odwiedzona wies to Ljutka z ciekawa cerkiewka bo czesciowo ceglana.

Tu robimy sie glodni wiec zawijamy pod sklep na pielmieni.

Tu tez przydarza mi sie nieszczescie. W pobliskim uroczym lasku szukam kibelka. Jak widac nie jako pierwsza. Gapie sie w niebo i na szumiace brzozy zamiast pod nogi i wdeptuje w kupe.. Nie bylaby to rzecz godna opisania gdyby nie specyfika kupy. Jest bialo-zolta i cuchnie tak potwornie ze od razu robi mi sie slabo,ciemno przed oczami i jakos duszno. Wycieram but jak moge w trawe, w liscie, w zwir na drodze. Wizualnie pomaga ale smrod nie odpuszcza. I to wydarzenie spod sklepu w Ljutce to taka “kropka nad i”. Trampki laduja w koszu, tam gdzie powinny byc od tygodnia. Decyzje podejmuje natychmiast. Przebieram buty toperza. Sa wprawdzie o 6 numerow za duze ale przynajmniej nie cuchna! Wygladam jak kot w butach i cud bedzie jak sie w nich nie zabije ;) Sytuacja daje tez do myslenia na temat szczescia, losu i aniola stroza ;) Wdepnelam w kupe tym niedziurawym butem, tym ktory mial podeszwe. Mialam 50% szans a jednak ktos nade mna czuwal… W innym wypadku chyba bym musiala noge w ognisku wypalac… W Krasce przy cerkwi duza studnia i dluga lawka.

Jest tez srodlesny cmentarzyk. Ide pozagladac w oczy dawnym mieszkancom wioski...







A przed sama cerkwia, za plotem, na jej terenie pomnik Wielkiej Wojny Ojczyznaniej. Sierp i mlot na jednej tablicy z prawoslawnym krzyzem. Wszystko obwiazane niebiesko-zolta wstazka. Towarzysz Lenin oraz jego nastepcy i pobratymcy chyba jakby jakby wstali z grobu i to zobaczyli to by sie zaraz polozyli spowrotem ;)

Cerkiew w Dubecznym tez na swoim terenie zawiera ciekawen wyposazenie. Tu dla odmiany jest to plac zabaw. Nie wiem czy jego celem jest zblizenie dzieciarni do Boga czy zapewnienie rodzicom spokoju podczas mszy. Ale juz slysze te spiewy popa “hospody pomyłuj” mieszajace sie z kwikami rozbawionych dzieciakow skaczacych z hustawek.

Cerkiew jest dosc spora i jakby sklejona z dwoch czesci. Zlote kopuly lsnia w sloncu a w cieniu monumentalnej jak na mala wioske budowli przechadzaja sie kaczki, co chwile wsadzajac kupry w przycerkiewny stawek.




Na nocleg zawijamy nad pobliskie jezioro Luki… cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz