Oprocz dalekich odglosow burzy w nocy slychac takze gitare. Jej dzwieki dobiegaja z drugiej strony jeziora. W ciemnosci widac tam tez jakies ognisko i jakby scene. Troche zalujemy ze nie rozbilismy sie tam, latwiej byloby sie dolaczyc do imprezy albo chocby przyjsc posluchac.
Rano widac tam calkiem sporo namiotow, slychac odlosy rąbania drewna i innych popularnych obozowych prac. Wpadaja w ucho tez rozne piosenki, poczatkowo nie umiemy okreslic czy spiewa ktos na zywo czy leci z magnetofonu. Slychac tez dwa razy jedna z moich ulubionych piosenek “Milaja maja”.
Potem robi sie bardziej patriotycznie- sa jakies dwa utwory o roznych czesciach Ukrainy ktore stanowia nierozerwalna calosc. Byla tam mowa m.in. o Karpatach, Wołyniu, terenach nad Dnieprem i Odessie. O Krymie chyba nie bylo ;) Potem jakas babcia przemawia a dzieciaki (ktore stanowia wiekszosc stada zgromadzonego w nadjeziornym lasku) ustawiaja sie grupkami w szeregach. Okazuje sie ze jest to chyba jakis zlot turystycznych kol mlodziezowych- kolejno sa odczytywane rozne druzyny z roznych miast. Czyli wychodzi ze impreza zamknieta i to nie z naszego przekroju wiekowego.. No coz, szkoda. Juz sie nastawialismy na jakis festyn, koncerty i integracje..
Za Ljubohyni konczy sie asfalt i zaczyna sie bruk, a co gorsza momentami nie ma jego objazdow. Ciekawe jak sie jedzie po tym bruku pojazdom zaprzegowym bez opon, tzn na takich zelaznych kolach obreczowych? To dopiero musi byc jazda!!
Ciezko oprzec sie pokusie wstapienia do takiego sklepu!
Na polach obrodzily tego roku maki! Normalnie czerwono w oczach. Ich zagony czasem sa przeplecione jakas niewielka iloscia zboza.
Mijamy wies Zabolotja z milymi sklepikami ale akurat trafilismy w moment gdzie we wszystkich jest przerwa obiadowa.
Droga Zabolotja- Nudiże zdecydowanie moze stanac w konkursie na najbardziej dziurawa droge jaka widzialam w zyciu. Szanse na podium ma stuprocentowe. Dawna trasa z Kroscienka na Chyrow odpada w przedbiegach!
W Nudiżu siedzimy troche pod barakosklepem, obserwujac jego bywalcow zajezdzajacych furmankami. To chyba najlepszy srodek transportu zeby przyjechac na popijawe z kumplami. Kon pozostanie trzezwy i zna droge do domu! Nie udalo nam sie rozszyfrowac jakie funkcje pelni drugi, zamkniety kontener..
Przysklepowe okolice:
W Holownym dla odmiany cerkiew pomalowali na zielono! Coz za orginalnosc i wyjscie przed szereg ;)
Na dzisiejszej trasie kilkakrotnie spotykamy bardzo smutny widok- wyciete w pien aleje starych grubych drzew.. Zapewne wiele z nich mialo sporo ponad sto lat.. Nie wiem napewno co bylo przyczyna tego masowego procederu.. Acz kilka razy slyszalam od roznych miejscowych o rabunkowej wycince drzew zeszlej zimy z racji na problemy grzewcze.. Wojna na wschodzie, zerwanie dostaw wegla z Donbasu, znaczny skok cen gazu i spadek jego nieskrepowanej dostepnosci spowodowal ze ludziska zaczely marznac… Mowili ze powstaly cale mafie drzewne zajmujace sie kontrola nad wycinka i handlem drewnem w ilosciach ogromnych.. Pewnie jakby mi bylo zimno w kuper to sama bym poszla z siekiera i wyrabala nawet najladniejsze drzewo… ale mimo wszystko zal jakos patrzec na pustynie ktora jeszcze niedawno byla cienista szumiaca aleja.. Raczej nie wydaje mi sie zeby tu przyczyna wycinki bylo “rzucanie sie drzew na kierowcow” albo to ze drzewa smieca.. Ludziska tutaj maja skrajnie praktyczne podejscie do zycia. Wiec chyba z tym opalem cos musi byc na rzeczy..
Tak pewnie wygladalo tu kiedys...
W Zhoriani przemily sklep z jeszcze milsza babuszka w srodku handlujaca miedzy innymi mlekiem od wlasnej krowy!
Dalej w lasach siedzi jezioro Welyke Zhorianskie. Wokol rosna pachnace sosny, a piaszczyste drogi zlewaja sie z wydma plynnie przechodzaca w plaze.
Teren lezy juz poza parkiem narodowym wiec w biwakowaniu panuje pelna wolnosc! Jedynym ograniczeniem jest chyba prosba o nieparkowanie aut blizej niz 100 metrow od jeziora, co w obliczu lokalnej mody na mycie samochodow w rzekach oraz nagminnego wyciekania benzyny, olejow i smarow z lokalnych ład i zaporozcow- nie jest calkowicie pozbawione sensu.
W lesie na drzewach sa przybite jakies kartki. Co mi podpowiada pierwsza mysl przywykla do chorej polskiej policyjnej rzeczywistosci? Pewnie czegos nie wolno- rozbijac sie, albo palic ognisk? Ide poczytac… Ktos oferuje sprzedaz pieczonej kaczki- domowej, z jablkami.
Na drugiej kartce- wypozycze łodke, pytac o Jaroslawa. Trzecia- Marija wynajmuje kwatery.. Podane numery telefonow… Az mi glupio przed sama soba ze czlowiek tak latwo daje sie zmanipulowac, tak latwo zaczyna sie bac wlasnego cienia i odwyka od normalnosci…
Slonce chyli sie ku zachodowi, a my siedzimy na piachu, wsrod szumu trzcin, zapachu sosen, obserwujac podswietlone falki jeziora w ktorych co chwile nurkuje perkoz lub przeplywa dostojnie rodzina labedzi.. Na brzegach widac kapiacych sie ludzi, namioty stojace na plazach, snuja sie dymy ognisk pachnace szaszlykiem. Tam gdzie piasek zarasta troche trawa pasa sie krowy, ktorych donosne muczenie niesie sie po wodzie. Jezioro sluzy ludziom i dostarcza im radosci z wypoczynku “na przyrodzie”. O dziwo woda wciaz jest czysta i nie wymarly ryby i ptaki. Woda sluzy do kapania dla wszystkich a nie tylko do patrzenia w nia jak w obrazek. Nikt nie pogrodzil brzegow, nie obrosly stadami dacz i tabliczek z zakazami. W linii prostej do polskiej granicy jest 20 km. Tak blisko, a tak daleko….
Noc na piaszczystej wydmie mija sympatycznie.. Acz troche to smutna noc.. Smutna bo ostatnia noc na Polesiu…
Rano przez kraine mozaikowych przystankow autobusowych suniemy do Szacka na bazar.
Zaopatrujemy sie w wedzone ryby i sało. Dzis zmieniamy sie z milych i grzecznych turystow w groznych przestepcow- przemytnikow. Pojedzie z nami grozna kontrabanda, gorsza od nadprogramowego alkoholu czy fajek. Ba! Moze nawet gorsza od broni, narkotykow i dziel sztuki. Ryby, sało i nabial. Dla nas, naszych rodzin i przyjaciol. Artykuly zakazane bo nienafaszerowane chemia i konserwantami, i nie zaspawane w prozniowy worek. Mozemy latwo sprowadzic zgube na cala Unie Europejska, wwozac ze zlowrogiego wschodu nieznane choroby i zarazki! Apetyczny wegorz i sum z naszego plecaka moze zagrozic calemu sterylnemu zachodowi! Strach sie bac jak straszna odpowiedzialnosc spoczywa na naszych barkach!
Suniemy juz w strone granicy. Chcemy jeszcze na koniec wykapac sie w ostatnim jeziorze- Jagodinskim w wiosce Rymaczi. Niestety, mimo kilku prob, nie udaje sie znalezc zadnego sensownego zejscia do wody. Wszedzie tylko trzciny i młaka. Widac taki to typ jeziora. Nakrecilismy wiec tylko polnymi drogami, łakowym bezdrozem wsrod pasacych sie koni i zarosnietych gierojow.
Na pocieche w cieniu starego kolchozu zjadamy miske poziomek.
Zjezdzamy na droge w strone granicy. Pojawia sie gladki asfalt, plastikowe stacje benzynowe. Nagle zderzenie swiatow lezacych kilometr od siebie…
Na granicy kolejka niewielka- aut zaledwie kilkadziesiat. Wszystkie stoja na prawym pasie, lewy jest pusty. Czasem tylko cos nim przemknie na pelnym gazie i zniknie w oddali. Co ciekawe kolejka wogole sie nie porusza, stoi bez ruchu jak zakleta. Pol godziny i nie drgnie nawet. Ludzie wogole nie wysiadaja z aut, nie rozmawiaja ze soba, zero integracji mimo sytuacji ktora zdawalaby sie łaczyc ten minitlumek ze sznura aut… Cisza, spokoj, anonimowosc, bezruch i marazm. Czegos podobnego nie spotkalam jeszcze na ukrainskiej granicy od lat prawie dwudziestu..Probujemy zatem lewego pasa i zbajerowania pogranicznikow zeby nas puscili bez kolejki, majac w rekawie rozne argumenty na poparcie naszych teorii. Udaje sie ich przekonac i omijamy dwie kolejki. Ciekawe jest to ze o waznosci danego urzednika w hierarchi nie decyduje wiek czy rodzaj munduru ale kałach na plecach. Kto ma kałacha ten ma wladze -jest wazniejszy i pozostali polecaja kierowac sie do niego z prosbami i informacjami. Raz dostrzegam goscia z dwoma karabinami- to chyba musi byc general!!! ;) Mimo ze puszczaja nas bokiem to grzezniemy na godzine przed samymi budkami bo wszyscy pogranicznicy nagle jak na komende postanawiaja wyparowac. Ostatecznie po 4 godzinach lądujemy po polskiej stronie.
Wołynska obłast zegna nas calkiem milo
Szackie Jeziora pozostana nam w pamieci jako teren sloneczny, upalny, spokojny i sielski. Gdzie moze nie ma jakis spektakularnych, niezapomnianych przygod i zwrotow akcji... Gdzie moze nie ma zapierajacych dech w piersiach widokow czy rozkladajacych na łopatki zabytkow. Nie ma tam nic nadzwyczajnego i moze wlasnie to jest najpiekniejsze... Jedno jest pewne- na pylistych drogach, gdzies wsrod poleskich bagien i piachow- czas przestaje miec znaczenie i wyznaczaja go jedynie plynace po niebie obloki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz