sobota, 4 kwietnia 2015

Ukraina - weekend we Lwowie (2010)

Tak, wiem... jestesmy nienormalni... Prawie kazdy kto uslyszal o naszym pomysle mial to zdanie wypisane na twarzy ;) spod Wroclawia do Lwowa na weekend? Ponad 24 godziny w pociagu aby tam spedzic ich 40?? Pewnie ze się oplacalo!! Na granicy po raz pierwszy nie dostajemy karteczek... jakos tak dziwnie- wypisywalam ja na pewno blisko trzydziesci razy, zawsze majac zacinajacy się dlugopis i mylac rubryki (do teraz nie jestem pewna czy rubryka „cel” to był „cel turystyczny” czy „cel czyli miejscowosc” ;) ) Patrzac w ciemne nocne okno dopada to nieodparte wrazenie ze cos minelo, cos bezpowrotnie odeszlo w przeszlosc... więc ogarnia mnie jakiś rodzaj melancholii.. Pociag miarowo stuka po torach, można naciagnac na glowe brazowy kraciasty kocyk – zupelnie jak z plackarty i jeszcze na godzine wpasc w sen- chyba mi nigdzie nie spi się tak dobrze jak w pociagu- zwłaszcza jak niesie on „na wyprawe” a nie spowrotem ;) Lwow o godzinie szostej wita nas ciemna noca.. Nigdzie w oddali nie widac nawet cienia łuny budzacego się dnia.. Na tablicach na dworcu wyswietlaja właśnie odchodzacy pociag do Uzhorodu- już przed oczami staja mosty, tunele i uspione wioski rozlozone na malowniczych wzgorzach...ciekawe czy on jedzie przez Sianki czy przez Mukaczewo? ciezka walke ze soba trzeba stoczyc aby pospiesznie nie pobiec na wymieniany peron ;) Jako ze Grzes będzie dopiero za parę godzin to wyruszamy na poszukiwanie jakiegos miejsca noclegowego. Przebijamy się przez apetyczny handelek pelen mleka, masla, smietany, sera i innych pysznosci prosto z podlwowskich wiosek. Tym razem są nawet swieze kurczaki, które masowo wystawiaja łapki z kraciastych siat lub rozsiadaja się okrakiem na drewnianych skrzynkach. Zaczynamy od poleconych na forum hotelikow, w których ponoc duch poprzedniego systemu jeszcze nie umarl, siedzi w scianach i drwi sobie ze zmieniajacego się wokół swiata ;) Pierwszy ogladamy hotel „Arena”- wyglada niezle- schowany za cyrkiem, w ciemnej uliczce bez latarni.. Nie ma zadnego szyldu, nawet zastanawiamy się czy wogole dziala... przez okno jednak majaczy cos na ksztalt recepcji więc dobijamy się do drzwi. Wychodzi jakas babka i przez szybe informuje „miest niet” i szybko się oddala.. coz... dlugi weekend, pewnie kupa ludzi na Cmentarz Łyczakowski przyjechala, lokalizacja niezla, nic dziwnego... Kroki więc kierujemy w strone hotelu „Elektron”. Polozony już bardziej na uboczu, w cichej dzielnicy na gorce. Po drodze dopada nas piekny wschod slonca za jakimis opuszczonymi budynkami uwiezionymi za podwojnym kordonem kolczastych zasiekow.

Dochodzimy do normalnego bloku mieszkalnego z tabliczka : „hotel Elektron, 5 pietro”. Wpelzamy więc w ciemna czelusc klatki schodowej , nie mogac zmacac wlacznika swiatla i jedno już wiemy- tu chcemy nocowac! Niestety , szczescie i tym razem nam nie dopisuje... hotelik maly i caly zajety... kurde..moze być gorzej z tymi miejscami w ten weekend niż myslelismy.. Kolejny na placu boju jest hotel „Wlasta”. Po drodze do niego mijamy kolejne targowisko za wysokim ceglanym murem oraz uniwersytet strazacki gdzie właśnie trwaja przygotowania do jakiejs uroczystosci. Gra orkiestra, zapamietale bija w bebny a cala kolumna umundurowanych chlopakow przechadza w takt muzyki krokiem defiladowym. Po czym szyk się rozpelza, wszyscy truchtem i grupkami biegna za budynek by go okrazyc i znow uroczyscie przedefilowac przy dzwiekach bum bum bum.

Hotel „Wlasta” to typowy komunistyczny moloch, ma chyba z 15 pieter i dogodne polozenie- kolo na wpol opuszczonego stadionu. Niestety i tu pech nas nie opuszcza- wolny został tylko pokoj „ljuks” za prawie 400 UAH. Ze sciany przyglada nam się rzezba strazaka w helmie i mamy coraz większe przypuszczenia kto zajal wszystkie miejsca w tym molochu ;) Trochu nieciekawie... jak tak dalej pojdzie to skonczymy w dworcowej poczekalni... dobrze mama mowila- ”nie jedzcie na wszystkich swietych- wszedzie beda tłumy”.. no i proszę... Nie pozostaje nic innego jak wracac do centrum i uderzac do dobrze znanego hotelu „lwiw” a wyzej wymienione „perełki” zostawic sobie na blizej nieokreslona przyszlosc... W hotelu „lwiw” udaje się zalapac na ostatni wolny pokoj! Ufff :) cos jest w tym powiedzieniu „miec więcej szczescia niż rozumu” :) i to jeszcze nam się trafil taki fajny- nietkniety remontem od zeszlego tysiaclecia, z tajemniczo stukajacym czymś w scianie, na ostatnim pietrze więc i przednim widokiem z okna, jest nawet drabinka na dach zaraz kolo parapetu!



Zostawiamy więc plecaki, podziwamy przy windzie kilkujezyczne zwroty do podroznych

i zmierzamy do naszej ulubionej knajpki na ul. Chmielnickiego gdzie umowilismy się z Grzesiem. Zamawiamy pielmieni, „rozliwne” piwo.Milo się gwarzy z Grzesiem o krymskich wojazach – które zly los sprawil ze odbywalismy w tym roku oddzielnie.. Kolejno pozeramy jeszcze kanapki z kotletem, rybka, jajeczka z majonem , placki ziemniaczane i wypijamy hit tego wyjazdu- polecona przez Grzesia „miedowuche gryczana”! Chyba „niemiroff z percem” już nie będzie moim ulubionym trunkiem ;)

W knajpce zachowujemy się dosyć nietypowo, siedzimy i siedzimy napawajac się wyjatkowym klimatem tego miejsca. Większość miejscowych wpada tu przed praca na kawe, kanapke czy jednego kielonka i leci dalej. Czasem zajrzy jakas babcia na sniadanie ale ogolnie rotacja ludzi jest ogromna. Nie obywa się tez bez integracji z miejscowymi- z ktorymi rozmowa jakos zaraz schodzi na nasza wspolna historie. Ojciec jednego z nich walczyl w UPA i jak widac zaszczepil w synu wielka sympatie do tej formacji i dume z partyzanckiej historii co nie przeszkadza mu jednoczesnie bardzo lubic Polakow, w koncu jego babka była Polka i spiewala mu polskie piosenki. Twierdzi ze jedyni zli to byli komunisci i ruscy, ktorym udalo się sklocic dwa bratnie narody, na tyle ze sasiedzi i kuzyni wstepowali do przeciwnych wojsk i na wspolnej ziemi walczyli przeciw sobie... jedynie nie może nam (Polakom) wybaczyc Pilsudskiego i tego „jak Ukraine w ch...zrobil” Po wyjsciu z knajpki wloczymy się po miescie, kierujac się z centrum na polnocny wschod, najwięcej uwagi poswiecajac na zagladanie w stare swojskie podworka i przydrozny handelek








Po drodze mijamy również tereny przemyslowe i poprzemyslowe. Wlaze w brame jakiegos zakladu wygladajacego na nieczynny, już przymierzam się do zdjecia a tu nagle z bocznych drzwi wyskakuje jakiś facet w moro – co ja tu robie, tu nie wolno, co ja wogole fotografuje? Robi wrazenie porzadnie wkurzonego, zaczyna cos krzyczec i domagac się odpowiedzi „co ja fotografuje”. Atmosfera robi się troche niemila, a srodkiem placyku przechadza się leniwie kot. No więc ja facetowi mowie ze chce zrobic zdjecie kota i dlaczego niby nie wolno? Zla atmosfera odlatuje w oka mgnieniu.. Straznik z blogoscia na twarzy mowi ze oczywiscie można, ze on tez kocha koty, a jego matka to ma trzy: jeden pregowany, jeden w bialych skarpetkach, a kotka jak się w zeszlym roku okocila.... facet wola „kici kici” coby mi futrzak ladniej zapozowal do zdjecia , zyczy nam zdrowia i udanego wypoczynku. Ufff, znowu się udalo ;) Zdjecie z kotem ktoremu jestem winna wielka wdziecznosc

oraz to które poczatkowo planowalam zrobic ;)

Tak dochodzimy w okolice ulicy Promyslowej i Janusza. Konczy się asfalt,


a parking przed jakimis magazynami wyglada wrecz jak moja wspaniala kolekcja „awtolegend CCCP” :)

są tez bardzo precyzyjne kierunkowskazy do knajpy, gdzie zjadamy obiad.

Wedrujac dalej bocznymi uliczkami natrafiamy na kolejna klimatyczna knajpke gdzie w zapadajacym zmroku wypijamy lwiwskie w towarzystwie puszystego bywalca



Wieczorem suniemy na Cmentarz Łyczakowski, wstepny plan jest taki aby porobic troche nocnych fotek przy swietle zniczy, pewnie wiele ludzi się zjechalo na swieto zmarlych co nawet widac po nabitych hotelach. Parę lat temu np. Cmentarz Rakowicki w Krakowie wygladal niesamowicie, łuna biła jak od pozaru, a wsrod rzezbionych pomnikow było jasno jak w dzien! http://picasaweb.google.com/slimak.mimimomi/2008_11_krakow_cmentarz_rakowicki# Tu czeka nas jednak niemaly szok! Cmentarz ciemny, pusty i zamkniety! Wprawdzie wchodzilismy już kiedys w nocy przez plot ale probujemy szczescia przy glownym wejsciu. Kilku straznikow imprezuje w strozowce, mowia ze zamkniete, ale jak damy takie (i tu pomachal pięciohrywnowka) to nas pusci.. Więc sobie chodzimy po ciemnym totalnie cmentarzu. Nie jestesmy sami, gdzies wsrod pomnikow widac blysk flesza i jakieś dwa cienie, które na nasz widok szybko ukrywaja się w lesie krzyzy. Pewnie wlezli przez plot jak my kiedys- i widzac trzy postacie,( z czego dwie w kurtkach moro) paradujace glowna aleja- jak nic maja nas za straznikow ;)




Wracajac wbijamy się w okolice ulicy Lipkiwskoho, gdzie można mieć wrazenie ze się trafilo w srodek jakiejs karpackiej wioski, przez która koleiniasta droga prowadzi ku gorom :)

Wieczorem dlugo siedzimy jeszcze z Grzesiem nad jakas butelczyna dobrego trunku i zagryzajac zoltym serem wspominamy minione wyjazdy , snujemy plany na kolejne a na korytarzu slychac wrzaski i tupoty jakiejs mlodziezowej polskiej wycieczki

poranek zaczynamy od wizyty w ulubionej knajpce

dziś zmierzamy na polnocny-zachod, oczywiscie nie pomijajac po drodze zadnego podworka :)





zastanawia nas czy ta plytka podlogowa pochodzi jeszcze z polskich czasow?

Na jednym z podworek uwage zwraca stary samochód przykryty brezentowymi plandekami. Przechodzaca babka , widzac nasze zaniteresowanie z duma wyznaje ze to mercedes konstrukcji jeszcze przedwojennej.


W okolicach hotelu „wlasta” zostajemy upolowani przez kolejna mila knajpke


a następnie malą uliczka bez nazwy (przynajmniej na naszej mapie) skracamy sobie droge pomiedzy ul. Klepariwska a Janiwskim cmentarzem. Droga wiedzie przez stary stadion, gdzie na mozaikach usmiechaja się do nas sportsmeny i kosmonauci ;)






czestotliwosc wystepowania milych knajpek jest dzisiaj jakas zabojcza- ale jak odpuscic sobie obiekt do którego prowadzi taki zasypany lisciem chodnik?

Za stadionem glownosc naszej drogi drastycznie spada, pniemy się pod jakas gore, wchodzimy w zagajniki. Przy drodze coraz więcej zruinowanych magazynow, bedacych chyba ulubionym miejscem schadzek miejscowej mlodziezy. Mimo ze już pozna jesien to napotykamy spora ilosc „zakochanych parek”

Grzes odnajduje nawet iscie karpacki wiatrolom ;)

Na ulice Jewroszenka wychodzimy przez jakas magazynowa brame- dobrze zesmy nie przemierzali tej trasy w odwrotna strone- nigdy bysmy nie trafili!! Następnie przez tereny zielono-przemyslowe postanawiamy dotrzec do ul. Kupczinskoho. Po drodze mijamy kilka biwakow miejscowych, którzy pala ogniska, grzeja sobie kielbaski. Widac mielismy jednak zbyt malo wyglodnialy wzrok bo nikt nas nie zaprosil do kompanii :( Na zalesionej gorce napotykamy dziwne jakby dawno porzucone ogrodki dzialkowe. Jak lubie niezmiernie miejsca opuszczone to to ma w sobie jakiś dziwny dojmujacy smutek.. Drewniane rozpadajace się budzinki, często wyposazone w srodku jeszcze w wiadro, konewke , grabki czy stara kapote.



Gdzieniegdzie slady dawnych grzadek lub jesienne kwiatki , które na przekor losowi wciąż pieknie zakwitaja, jak za minionych czasow , gdy jeszcze ktos je pielegnowal i dogladal. Dlaczego ludzie porzucili to miejsce? Tak ladnie polozone na gorce, w lesie, wsrod wawozow, a z drugiej strony blisko miasta, wrecz by się prosilo aby zagladac tu popoludniem czy odpoczywac w letni dzien.. Atmosfere miejsce poteguje pozna pora i slonce które właśnie schowalo się za drzewa. Przyspieszamy kroku bo w ciemnosci zle się chodzi w takich okolicach ;)

gdzies na peryferiach miasta

Wracamy do centrum, pociag mamy dopiero o polnocy więc idziemy gdzies jeszcze zaszyc się w knajpce. Gdy pozeramy czanahy podchodzi jakiś facet i przepraszajac kilka razy moich wspoltowarzyszy wrecza mi czekolade, ze dla „pieknej dziewczyny” czy jakos tak ;) Szczerze to mi się zdaje ze uslyszal ze rozmiawiamy po polsku i poczul do nas z tego powodu nagly przyplyw sympatii :) Kolo 22 ze wszystkich knajp już nas wyrzucili ;) więc kierujemy się w strone dworcowej poczekalni. Uwage przykuwa jednak ten budynek:

Wyglada zupelnie jak barakobar! Wprawdzie nie az tak udany jak te z kinburnskiej kosy ale jak na wielkomiejskie warunki jest niczego sobie. I co wazniejsze- calodobowy! W srodku już na dobre trwa impreza! Przy jednym stoliku urzeduje kilka dziewczat, o makijazu rownie ostrym jak rozmazanym, w jaskrawych kurtkach i lakierowanych kozaczkach-szpilkach , co do których profesji nie mamy cienia watpliwosci ;) towarzyszy im kilku ,chyba dopiero co odłowionych facetow ,więc z kacika dochadza radosne piski i okrzyki. Przy drugim stoliku bawi dwoch mlodych i mocno już podchmielonych chlopakow oraz dwie babki, na oko mogace być spokojnie ich matkami. Acz krotka obserwacja pozwala dostrzec ze ich wzajemne stosunki są co najmniej kolezenskie ;) ow stolik co chwile ochoczo zrywa się do tanca, lub przynajmniej do glosnych spiewow, które to zwykle szybko ucisza barmanka. Wogole wielki podziw dla tej kobiety, ze potrafi jakos utrzymac w ryzach ten caly rozszalaly zywiol i ze jej jeszcze calkiem tej knajpy nie rozniesli w pyl! Predyspozycje fizyczne jednak babka musi mieć na tym stanowisku, co dobitnie oddaje komentarz toperza „nie chcialbym się z nia bic”. Ale mimo wszystko to ponoc wczoraj była taka impreza ze wszystkie kieliszki wytlukli ;) Wsrod tego wszystkiego siedzi sobie cicho starsza babinka, zajadajac pierozki, popijajac herbata i usmiechajac się do nas niezmiernie sympatycznie. Jak się pozniej okazuje, Walentyna, bo tak się nam przedstawia, codziennie przychodzi tu na kolacje, ma niedaleko no i ma znizki bo barmanka to jej znajoma. Kiedys w mlodosci była sportsmenka, jezdzila na mistrzostwa w narciarstwie, ponoc w domu ma mnostwo zapomnianych i zakurzonych od lat pucharow... Mimo ze jej ojciec był Rosjaninem a matka Ukrainką, to Walentyna domaga się aby mówić do niej po polsku, jakos wyjatkowo darzy sympatia Polakow ,ponoc dlatego ze wychowala się w kamienicy gdzie zyly prawie same polskie rodziny. Umawiamy się ze będziemy do siebie pisac listy, wymieniamy się adresami i oczywiscie robimy pamiatkowe zdjecie.

I nie wiem kiedy przelecialo poltorej godziny w owym barakobarze

wrecz na ostatnia chwile biegniemy na dworzec.... a turkoczacy pociag kolysze do snu glowy pelne lwowskich wspomnien...

1 komentarz: