Do Sanoka jedziemy autkiem z Kuba i Grzesiem, troche sie krecimy po Sanoku zeby znalezc skodusi dogodne mieszkanie na najblizsze dwa tygodnie, ale sprawa nielatwa.. albo zakaz, albo platne albo jakies dzwigi jezdza..W koncu stawiamy ja na jakims blokowisku, komisyjnie wpisujemy w telefony i notesy ulice i numer bloku, osiedle do osiedla podobne, coby ja potem odnalezc ;)
O 23 jestesmy juz na pkp, a dluga noc przed nami. Przygotowujemy sobie laweczki do snu na peronie.
Smiejemy sie ze powinnismy wyryc na lawkach swoje imiona i za kazdym kolejnym noclegiem dorysowywac kolejna kreske- byloby juz z 4-5 kresek. Spi sie rewelacyjnie, ale krotko, kolo 4 wjezdza nasz chyrowski pociag. Jak zwykle obserwujemy 3 krotne rozkrecanie skladu- raz gdy
"mrowki" pakuja towar w sciany, dwa gdy straz graniczna na przejsciu przeszukuje wszystkie katy i trzeci raz gdy juz na ukrainie towar jest wyjmowany. Widok to juz dla nas powszedni ale zawsze jakos milo sie patrzy na to przedstawienie :)
Z Chyrowa mykamy marszrutka na Stary Sambor, potem elektriczka do Turki, marszrutka do Kostriny i autobusem do Ljuty. Trafiamy akurat na Zielone Światki wiec wszystko jest umajone galazkami- domy,auta, pociagi, nawet karetki pogotowia.
Dojazd poszedl nam wyjatkowo sprawnie wiec w Ljucie odwiedzamy jeszcze nasz ulubiony sklep.
Tu wlasnie rok temu zakonczylismy nasza wschodniobieszczadzka wyprawe, obiecujac sobie powrot za rok. Teraz mamy dwa tygodnie wloczegi przed soba, jest czerwiec, kwitna łąki, do 23 jest tu jasno- no wogole szczescie nie zna granic!!! :) Czy sa jakies minusy? No zycie to nie raj...leje... Wieczorem sie zbieramy i stawiamy namioty za Ljuta- na poroslej firletkami łące
Rano pogoda jakby ciut lepsza wiec zmierzamy na Polonine Rowna. Po drodze mijamy dogodne na nocleg chatki, raczymy sie cytrynowka grzesia i oczywiscie sie gubimy.
Sciezki nie ma, uksztaltowanie terenu nie pasuje nam ani do mapy ani do wskazan kompasu, decydujemy sie isc na czuja gdzies w prawo. Mijamy jakies male olesione szczyty a naszej poloniny wciaz niet.. Na pocieche wypijamy reszte cytrynowki i mozolnie pniemy sie pod kolejna gore..Po chwili las sie przerzedza, wychodzimy wreszcie na łąki. Obok widzimy charakterystyczny wierzcholek ostrej hory-wiec wyglada na to zesmy dobrze trafili i jestesmy na Rownej :)
Pogoda ladna, stawiamy namioty a ja biegam w kolko z aparatem.
Rano budzi nas ulewny deszcz tlukacy sie w dach namiotu..Wokol mgla, obrzydliwie zimno, gory sie schowaly..
Godziny mijaja, pogoda sie "ustabilizowala", siedzimy w spiworach. Wreszcie mozna sie wyspac do woli ;) Problem mamy jeden- trzeba by pojsc po wode, brakuje chetnych a jesc i pic sie chce.. Ale ze szkoda by umrzec z pragnienia w ulewe , wymyslam zeby nalapac deszczowki w menazki, podstawiam je pod bok namiotu i szybko sie napelnia. Moze deszczowka jest brudna, moze wszystkie grzyby i impregnaty z namiotu mamy teraz w zupce i herbacie ale mozna przynajmniej trzymac kuper w cieplym i suchym spiworku
Pogoda poprawia sie kolo 19, zbieramy majdan (bo to grzech spedzic dwa noclegi w jednym miejscu) i ruszamy dalej pod gore, sa nawet jakies widoki.
Idziemy do 22, dluzej nam sie nie chce.. Stawiamy namioty- smiejemy sie ze my dzis prawie jak SKPB- szlismy nieprzerwanie od 8 do 22 ;)))) wieczor nam mija na graniu na gitarce i degustacji trunku ktory Hose przywiozl z Nepalu.
Rano znow deszcz i mgla..ale i tak decydujemy sie isc bo ile mozna siedziec w namiocie na tej zasranej , tfu zamglonej poloninie. Ochoczo zwiedzamy ruiny bazy rakietowej na szczycie (przyczyny radosci sa rozne- niektorzy uwielbiaja miejsca opuszczone, niektorzy sie ciesza ze wreszcie im na leb nie leje ;) )
Odnajdujemy rowniez betonke by zejsc do Lipowca. Po drodze spotykamy stado dzikich koni
a i pogoda im nizej tym lepsza.
Gdzies na granicy lasu spotykamy spora gromadke Czechow. Jako ze to pierwsi napotkani turysci od 4 dni to uciecha jest ogromna. Czesi wyciagaja swoj bimber, recznie robione fajki, gitare w ksztalcie wiosla, a my ser, kielbase. rozkladamy sie na betonce i ogolnie jest nam bardzo dobrze :) Warto bylo ruszyc d.. z tej zamglonej poloniny!!
Po jakis dwoch godzinach aprowizacja sie konczy wiec decydujemy sie kontynuowac droge do Lipowca.
Niestety ekipa dzieli sie na dwie grupy- Kuba z trojka Czechow wyrywa do przodu i znikaja nam z oczu. My z reszta docieramy do wsi i kontynuujemy impreze pod sklepem, liczac ze tamci jak zauwaza ze nas nie ma to zawroca..
Poznajemy milego miejscowego ktory proponuje nam ognicho, nocleg w stodole itp..Niestety musimy odmowic bo nie ma zasiegu, nie mamy kontaktu z Kuba, a on pewnie juz w Turiczkach z Czechami..Klnac na czym swiat stoi wyruszamy w ponad 10km droge asfaltem na poszukiwanie Kuby. Szlag nas trafia bo ani te Turiczki nie leza na naszej trasie, totalnie nam z drogi i jeszcze ten nocleg w stodole..:( Ale jak nie pojdziemy teraz to potem sie nie poznajdujemy. Do Turiczek docieramy mocno po zmroku. Kuba i Czesi rozpalili nawet jakies ognisko, ale po tych dwudziestu paru kilometrach trasy (z czego polowa nieplanowana i asfaltem) mam tak dosyc ze zaraz padam spac, a gdzies tam w tle slychac spiewy Czechow...
Nasz nocleg widziany rano
Nastepnego dnia lapiemy stopa do Likicar, zwiedzamy cerkiew,
Przycerkiewny kibelek
Przezywamy traume pod sklepem (maja tylko paskudne piwo "Rohan") i dopytujemy o droge do Łumszor. Na mapie z 42 roku mamy znaczona sciezke, ale serio to jej niema.. tzn gorzej jest 50 sciezek rozlazacych sie na wszystkie strony. Wybieramy na chybil trafil kolejne sciezki, bladzimy najpierw w lesie, potem na oszalamiajaco pachnacych łakach i nad strumykami.
Po jakis 4 godz. dochodzimy do planowanych Łumszor (z Likicar w linii prostej jakies 3km)
Wylazimy prosto na turbaze wiec pakujemy sie do srodka w poszukiwaniu jakiegos cieplego zarcia. I zrodla ładowania bateryjek. Znajdujemy stolowke co nakarmi i nas i nasze aparaty i telefony.
Mily pan oferuje nam przedziwne dania ktorych nazwy nic nam nie mowia. W koncu kazdy zamawia co innego, ale i tak wszyscy dostaja gulaszopodobne mieso z kluskami. Porcje roznia sie jedynie wielkoscia kawalkow miesa, ksztaltem klusek i kolorem sosu. W czasie posilku ogladamy rosyjskie filmy gangsterskie, gdzie oprocz chaotycznego strzelania we wszystkie mozliwe strony, dominuja sceny wzajemnego odpalania sobie papierosow, przygryzania cygar, dlugich rozmow sciszonym glosem przez lsniace komorki. A wokol przechadzaja sie atrakcyjne (tzn mocno rozebrane i umalowanie) kobiety...Gospodarz obiektu probuje nas namowic na nocleg w pokoju , prysznic itp (za oplata oczywiscie) ale odmawiamy i stawiamy namioty nad rzeczka. Spotykamy tam pare Slowakow-Sonia i Jano. Nasi nowi znajomi wlasnie rzucili prace i wyruszyli na 3 miesieczna wyprawe przez ukraiskie i rumunskie Karpaty. A za rok chce jechac na Krym na motorkach-komarkach. Wieczorem ognicho i impreza.
Rankiem zegnamy Slowakow wyprawiajacych sie na zalana sloncem Polonine Rowna( grrrrrr...) a my tuptamy dalej. Cudem łapiemy autobus do Wilszinek (inaczej bysmy musieli zapychac serpentynami pod gore) W Wilszinkach wypijamy piwko z kierowca autobusu (ktory nie przejmuje sie ze to srodek jego dnia pracy- ale jest upal a okoliczni policjanci to jego kumple),
i ruszamy malowniczymi drogami w strone Smerekowej. Po drodze kapliczki, krowki, sianokosy, rozmowy z babuszkami i drwalami, wogole sielanka na maxa!! nocleg tez w sielankowej atmosferze, otoczeniu i nastrojach :)
W Smerekowej tradycyjnie pod sklepik, wygrzewanie w milym sloneczku (ja) i przeczekiwanie tego upiornego upalu w cieniu (reszta ekipy) ;) potem decydujemy sie na przejscie gorami do Bukiwcewa, choc miejscowi sugeruja droge okrezna asfaltem bo gorami "sciezki nie ma,nikt nie chodzi, a ostatni raz to tamtedy szla chyba armia czerwona w latach czterdziestych".. Faktycznie nasz mapa gdzie mamy sciezke jest z 42 roku...;)
Najpierw natrafiamy na bagno, zapadami sie powyzej kostek wiec probujemy je ominac. Nadkladamy drogi w zupelnie przeciwna strone niz chcemy isc. Potem trafiamy na las paprociowy zupelnie jak z ery dinozaurow, łąki z kwiatami po szyje a w koncu gorskie pasmo porosle bukowym lasem.
Tylko skad bedziemy wiedziec ze jestesmy juz na wysokosci Bukiwcewa zeby zaczac schodzic? jak miniemy wioske to wpakujemy sie w pasmo Holic i nie wyleziemy przez tydzien.. Zapada wieczor wiec rozkladamy sie na uroczej polance
i przy ognichu podejmujemy trudna decyzje- wracamy do Smerekowej i za rada miejscowych idziemy do Bukiwcewa droga.
Faktycznie wariant okazuje sie szybszy i prostszy, a Bukiwcewo jest tak malutkie i niesamowicie utopione w zaroslach ze nie bylo najmniejszyh szans zebysmy je znalezli. Zwiedzamy cerkiew,
Wypijamy 5 litrow mleka (jak nie dostaniemy sraczki to bedzie cud ;)
Wracajac spotykamy weekendowiczow z Uzhorodu, ktorzy pokazuja nam swietne miejsce na biwak kolo mineralnego zrodla. Nigdy bysmy nie wpadli ze w takim miejscu wyplywa taka smaczna woda!
Acz dobra do wypicia zaraz po nabraniu- nie nadaje sie ani do przechowywania ani do gotowania- jest slonawa, zelazista, mocno gazowana, jakas taka wogole bardzo aromatyczna. Miejscowi maja jakas mode picia tej wody z octem- fuuuuj!!!
Namioty rozbijamy za rzeczka zeby w nocy zaden zblakany kibelkowicz nie zanieczyscil zrodelka ;)
Rano do Czornoholowy. Po drodze ciekawostka jest dziura w drodze, dosyc gleboka nawet jak na standardy ukrainskie ;)
We wsi jak przystalo ładna cerkiew,
Wieczorem suniemy boczna dolina w strone wsi Kostewa Pastil. Nadciaga burza, jest chyba 40 stopni, powietrze sie nie rusza, duszno, lepko, pot zalewa oczy jak pelzniemy pod ta gore.. Taki zaduch to chyba pierwszy raz w zyciu spotkalam! jak zaczyna padac to nie wiemy czy ubierac kurtki bo sie w nich zagotujemy!
Chlopaki wymyslaja dogodne rozwiazanie- jak nie zamoczyc ciuchow w deszczu i nie zapocic sie pod kurtka :)
Stawiamy namioty na widokowej polanie, skad obserwujemy jak ogromne burze przetaczaja sie przez okoliczne szczyty. W koncu i burza i nam nie odpuszcza.. Wali gradem, wiatr taki ze kladzie namiot a tyczki trzeszcza, sledzie wyrywa i jest zupelnie czarno wokol.. Nagle z toperzem zaczynamy sie czuc jak na lozku wodnym i przemaka podloga.. Kurde...mamy jezioro pod namiotem...Biegamy wiec wsrod piorunow, boso po gradzie i przestawiamy namiot w inne miejsce by uniknac totalnego potopu. Ciekawe co z Grzesiem ktory sie wybral samotnie w ta burze do wsi po jakies trunki...
Noc mija spokojnie, Grzes wrocil, czasem gdzies walnie blisko jakis piorun, ale do tego juz przywyklismy
Nazajutrz pogoda srednia..We wsi nawet kury chowaja sie przed deszczem.
Grzes kupuje wino "Żemczużina Kryma" (perla krymu) . Polskie jabole za 3zl to rarytas dla wyzszych sfer w porownaniu z nim.. Jakby pomyje poddac fermentacji to chyba osiagnelyby podobny bukiet smaku.. Ja bym to zaraz wylala , ale Grzes mowi ze go w domu nauczono ze chleba i alkoholu sie nie wyrzuca, wiec caly dzien meczy po lyczku ow specyfik a mnie sam zapach odbiera apetyt ;)
Na kolacje zachodzimy do sklepu we wsi Roztocka Pastil, pijemy kahora, jemy niemilosiernie tlusta kielbase i ruszamy szukac sciezki na Ruski Moczar.
Nocleg wypada na lakowym wzgorzu. Wieczorem toperza i Kube nachodzi by potarzac sie w trawie wiec mamy pokaz roznych sztuk walki, glownie konfrontacje taekwondo z boksem.
W nocy mamy odwiedziny. Przylazi trzech zamaskowanych gosci, w panterkach i kominiarkach na twarzach. Chca sprawdzic dokumenty. Najpierw mowia ze tu jest szlak przemytu ludzi z Azji a my jestesmy terrorystami i oni nas aresztuja i mamy zejsc do wioski na przesluchanie. Potem mowia ze sa straza ktora pilnuje tu porzadku bo rozbilismy sie w rezerwacie gdzie zyja jakies robaczki z czerwonej ksiegi a wogole to teren prywatny a ich wynajeto do ochrony. A taka ekipe jak my, z plecakami to widza tu poraz pierwszy, popularne marszruty przez gory przebiegaja inaczej wiec wogole jestesmy podejrzani. Caly czas odgrywaja scenki z rosyjskich filmow gangsterskich- strzelaja z wiatrowki w powietrze, i musze sie hamowac by sie nie rozesmiac--odpalaja sobie na wzajem fajki i gadaja , cholera wie z kim przez komorke.. Jaki tytul mial ten film co ogladalismy w Łumszorach?? ;)
Najpierw strasza nas wiezieniem a potem domagaja sie mandatu 500hr od osoby za niszczenie przyrody. Mimo ze maja caly czas maski na twarzach to mamy wrazenie ze dwoch z nich to totalne malolaty- moze z 15 lat maja max. Trzeci jest starszy. Jak rozmowy nie przynosza skutku, to wszystkim nam przechodzi przez mysl, ze najlepiej to by sie postawic sila, odebrac im wiatrowke, spuscic łomot i zmykac w przeciwna strone.. Ale kto wie ile kumpli siedzi w lesie...
Godziny mijaja, my gawedzimy..Cena "mandatu" nie spada wiec trzeba cos dzialac. Nurkuje w namiocie i wyciagam wodke. Nasi partyzanci sobie z checia pociagaja, wznosza rozniste toasty, ktorys rzuca haslo "moze i terrorysci ale tacy ludzcy", ogolnie sytuacja sie rozluznia.. Opowiadaja ze "komandir" ich przyslal, ze oni nic do nas nie maja, ale ze na namiot to wybralismy najgorsze miejsce w okolicy.. Najstraszy opowiada ze chcialby sie ozenic ale nie ma kasy na huczne wesele. Chwali sie tez nowa komorka z kolorowym wyswietlaczem. Mija kolejna godzina... W miedzyczasie zjawia sie "komandir"- duze spasle bydle, tez w masce na twarzy, nie chce z nami gadac tylko na nich cos krzyczy i wraca w las.. To jednak jest obstawa lesna...
W koncu zbliza sie swit, nam sie juz nie chce z nimi gadac, im chyba tez nie... Dogadujemy sie ze im damy od naszej czworki rownowartosc 50zl i zabierzemy sie stad. Co mnie niesamowicie dziwi- gdy namiotu mamy juz zlozone i odchodzimy to zostaja takie zgniecione placki trawy- jak to po namiotach.. A nasi partyzanci rzucaja sie na nie i rozczesuja trawe rekami przez kilka minut, coby wstala i nie bylo sladu po namiotach.. Zasypuja tez starannie slad po starym ognisku nieopodal (nawet nie nasz..starszy) Dostali kase, chyba o to im chodzilo?? Od poczatku mialam ich za wiejskich opryszkow co przyszli zlupic glupich turystow...Ale takie maskowanie terenu?? Jaki to mialo cel?? Moje zdziwienie jest na tyle wielkie , ze w polaczeniu z totalnym niewyspaniem trace glowe i zapominam zaproponowac wspolnego zdjecia :/
Juz swit- schodzimy w strone Ruskiego Moczaru. Rozkladamy karimaty pod wielkim stogiem i ukladamy sie spac. Spimy gdzies do 10. Budzimy sie otoczeni stadkiem krowek i dzieci. Zarowno bydleta jak i pastuszki patrza na nas z rownym niepokojem jak i ciekawoscia. Jedna, najodwazniejsza dziewczynka podchodzi i kladzie mi na plecaku cukierka i szybko ucieka...Moze to rzeczywiscie jakis nieturystyczny rejon???
Schodzimy do wioski Ruski Moczar. Znajdujemy tu sklep ktory zdaje sie byc zamkniety, zagladamy do srodka- faktycznie prawie puste polki. Ale jakos nagle sie zjawia babka i nam otwiera. Chlopaki zostaja pod sklepem popijajac z zakurzonych kartonikow gruszkow-winogronowy soczek (termin waznosci 04.2004) ale nawet bardzo dobry :)
Ja ide po wsi w poszukiwaniu mleka. Mleko pozyskuje bardzo szybko oraz zaprzyjazniam sie z pania Irina ktora zaprasza mnie do domu. Przyjezdza tu codziennie z Wielkiego Bereznego i opiekuje sie swoja 103 letnia babcia. Aby nie byc goloslowna pokazuje mi babciny dokument. Staruszka jest bardzo zwawa, jednak porzadkowac dom i zajmowac sie stadkiem kurek juz nie bardzo ma sily. Pani Irina opowiada mi o swoim zyciu, o mezu ktory wyjechal do pracy do Rosji i juz nie wrocil, o synu ktory bierze slub, oczywiscie wszystko dokumentuje zdjeciami i czestuje mnie pysznym ciastem z poziomkami. Trudno sie wyrwac tej przemilej babce ale jakos mi sie w koncu udaje.
Chlopaki sa troche na mnie zle, jak wracam po poltorej godziny i to jeszcze z butelka mleka wypita do polowy. W koncu sie zbieramy i idziemy na Jawornik- szeroka bita droga wijaca sie serpentynami. Ja oczywiscie zdycham na podejsciu, przeklinajac swoj marny los i jak zwykle obiecujac sobie ze juz nigdy nie pojade w gory, marzac o tym by usiasc i nic nie musiec..
Chlopaki wyrywaja do przodu a ja zostaje sam na sam z dusznym lasem i droga bez konca wijaca sie to w prawo to w lewo. Do marszu motywuje mnie jedynie fakt ze toperz ma nasza cala wode a ja nie mam nic przy sobie do picia.. W koncu wylaze na szczyt gdzie toperz kuba i grzes juz od dluzszego czasu wygrzewaja sie w sloneczku. Pare zdjec na szczycie i idziemy do miejsca oznaczonego na mapie jako 'dom turystow"
Na pierwszy rzut oka miejsce wita nas malo przyjaznie,
ale po chwili okazuje sie ze chatkowy jest przemily a miejsce klimatyczne.
Oprocz nas jest jeszcze malomowny turysta z Kijowa z synkiem i pracownicy budowlani ktorzy buduja druga chatke nieopodal- ktora ma byc wieksza i bardziej komfortowa- bedzie np. ruska bania i taras. Ale pradu rowniez nie bedzie.
Wieczorem robimy impreze do ktorej najpierw dolacza chatkowy Michal opowiadajc ciekawostki o okolicznych gorach i kupuje od niego ksiazke "Na sciezkach ukrainskich Karpat" ktorej jest wspolautorem. Pozniej idzie do swoich spraw a do imprezy dolacza Kalman- Cygan z Uzhorodu. W chatce pracuje jako pomoc bo zna sie na koniach, sprzata, ale z chatkowym i budowlancami nie bardzo sie lubi. Jest bardzo gadatliwy, opowiada nam o taborze z Wielkiego Bereznego gdzie sie wychowal, o chorej matce w szpitalu, o nietolerancji wielu ludzi w Uzhorodzie wobec Cyganow, o bylej pracy na stacji benzynowej, i o nalogach hazardu wsrod chlopcow z Uzhorodu grajacych namietnie na "gralnych awtomatach". Wieczor mija bardzo sympatycznie, choc w nocy Cygana trzeba prawie zaniesc na stryszek.
Rano zbieramy sie do powrotu, Michal tlumaczy nam jak zejs do Soli zanikajacymi sciezkami, a Kalman deklaruje sie ze nas zaprowadzi na stacje. Michal jest troche zly ze Cygan zamiast pracowac bedzie sie wloczyc..i na koniec wola mnie do siebie i mowi zebysmy uwazali na Kalmana bo jest "mocno niepewny". Ja jak zwykle sie zagaduje i musze gonic grupe ktora juz wyruszyla w dol. Cygan zabral jeden plecak coby "diewoczka nosic nie musiala" a mnie tylko w to graj :)
Schodzimy w dol robiac co 2.5 min postoje bo Kalman musi zapalic.
Pali jakies bezfiltrowe wynalazki o czarnym gryzacych w oczy dymie, wiec idziemy przez pachnacy lasach jak we mgle. Po drodze Kalman oczywiscie gada bez przerwy, tym razem o tym ze w Soli jest niebezbiecznie, ze tam kryminalisci i narkomanie, ze nie lubia tam Polakow i na pewno nas ktos zaczepi albo napadnie, ale on nas obroni.. A mi coraz bardziej dzwonia wglowie ostatnie slowa Michala...
Podchodzimy do Soli, wies jak wies, kryminalistow na razie nie widac..Mijamy rzeke Uz, widzimy na wysepce dwoch mlodych wedkarzy ktorzy cos do nas pokrzykuja.
Kalman, jako nas samozwanczy przewodnik biegnie do nich pogadac. Wracajac po chwili nas informuje, ze to zli ludzie, ze chcieli nas napasc i okrasc ale on ich nastraszyl taborem z Wielkiego Bereznego i juz jestesmy bezpieczni. Gdy robimy odpoczynek przy torach, ja pod pretekstem ze ide na "kupa-time" do lasu, zbiegam z gorki, sciagam buty i przedzieram sie przez rzeke do naszych kryminalistow. Z poczatku sa jacys nieufni, nie chca ze mna gadac, po chwili jednak dowiaduje sie ze chcieli sie z nami zapoznac, ale Cygan ich nastraszyl taborem a tu we wsi faktycznie sie troche Cyganow boja..
Wracam na tory i kierujemy sie na stacje. Kalman za wszelka cene chce nas wyciagnac do jakiejs knajpy na piwo, ale nam zalezy na tym aby zdazyc na pociag do sianek o 14. Wchodzac na dworzec dostrzegamy stojacy juz pociag, wiec biegniemy, wpadamy zziajani z toperzem i Kuba do pierwszego wagonu. A Grzes i Kalman noga za noga sie wleka gdzies w tyle, i gadaja cos zywo machajac rekami. Maszynista juz sie denerwuje, gwizda, kreci sie.. Cos jest nie tak.. Kuba z toperzem wybiegaja z wagonu, dobiegaja do Grzesia, prawie sila odbieraja Kalmanowi moj plecak, wskakuja wraz z Grzesiem do wagonu i odjezdzamy.
Jak sie okazuje Kalman za wszelka cene sie wlokl zebysmy sie spoznili na pociag i poszli z nim do knajpy. Odmowil biegu do pociagu i zazadal od Grzesia 100 dolarow bo inaczej nie odda plecaka.. Tak sobie to skurwiel wykalkulowal!! Ciekawe czy jakbysmy z nim poszli do rzeczonej knajpy to bysmy sie zapoznali z calym taborem z Wielkiego Bereznego..;)
Tymczasem jedziemy sobie elektriczka, miejscowi dopytuja sie o co chodzilo ze pociag nas tyle czekal z odjazdem, opowiadaja jakies swoje niemile zajscia z Cyganami. W Siankach prawie na styk zdazamy na pociag na Stary Sambor- to chyba napiekniejsza trasa jaka jechalam!! mosty, tunele i te widoki. Biegam wiec po pociagu robiac zdjecia zarowno widokow na zewnatrz jak i wewnatrz
Podroz do Sanoka idzie nam sprawnie, odnajdujemy bez problemu pozostawiona na osiedlu skodusie i jedziemy z Grzesiem w Beskid Niski. Kuba decyduje sie rao wracac do domu wiec idzie na dworzec na swoja niesmiertelna lawke (bylaby juz 6 wyryta kreska?? :) ) Spimy na polu w Stasianem a rano idziemy na Polany Surowiczne gdzie spotykamy sie z Tomkiem z Mielca, ktory byl z nami na Ukrainie rok temu. Opowiesci, spiewy- jak to w chatce :)
A rano juz w strone domu :( buuuu, jak to zlecialo...
Marzą mi się takie wyrypy. To jest kwintesencja i ideał górskiego łazęgowania dla mnie. Szacuneczek!
OdpowiedzUsuńdzieki za mile slowa! pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuń