wtorek, 24 marca 2015

Mołdawia - Studnie, wino i skalne klasztory (2012) cz.1

O Mołdawii mowi sie stosunkowo rzadko. Czasem nazwa tego kraju przewinie sie na etykiecie jakiegos dobrego wina. Czasem wroca wspomnienia "Wiadomosci" z lat 90 tych gdzie mowili troche o naddniestrzanskim konflikcie.. Nawet w przewodniku pisza, ze w Mołdawii pozornie nic nie ma.. Nie ma gor, nie ma morza, jeziora chyba sa dwa lub jedno i nie za czyste, nie ma jakis swiatowo sławnych zabytków.. Nie ma zbyt wielu hoteli, pensjonatopodobnych schronisk i ekskluzywnych knajp. Jesli wogole sa- to wystepuja w wiekszych miastach, na prowincji nie ma nic.. Jest tylko monotonna rownina, poprzecinana w polnocnej czesci kraju głebokimi jarami naddniestrzanskich wąwozow. Sa kilometry pylistych drog, prawdziwe wsie pelne przydomowego inwentarza, sa przydrozne studnie gdzie wedrowiec moze sie napic i opłukac, sa mili ludzie , domasznie wino i dowolnosc w stawianiu namiotow.. Mapa i przewodnik sa dostepne w ksiegarni tylko na zamowienia. No bo przeciez nikt normalny tego nie kupuje.. Tak.. Wlasnie tam chcemy pojechac!! :-) W dniu wyjazdu znajomi strasza nas smsami, zebysmy, jak juz musimy, jechali przez Słowacje i Rumunie bo w Dniepropietrowsku wybuchly jakies bomby, to napewno terrorysci, wprowadza na Ukrainie stan wyjatkowy i nie wpuszcza nas przez granice.. Juz chyba zaczynamy sie przyzwyczajac, ze jak jedziemy na wschod to albo sie pociag pod Buskiem wykoleja z jakims swinstwem, albo jest swinska grypa w Tarnopolu albo epidemia cholery nad Morzem Azowskim... Nie przejmujac sie zbytnio bombami pakujemy sie w skodusie i suniemy na wschod.. Na wysokosci Trzebini cos dziwnego dzieje sie z hamulcem.. Tzn działa, hamuje ale nie chce odbijac- jak sie nacisnie to pedał zostaje wcisniety, trzeba dodac gazu albo podniesc go nogą.. Jako ze hamulec to rzecz bardzo istotna troche nas to martwi i zaraz w Trzebini uderzamy do pierwszego z brzegu mechanika. Koles wsadza łeb pod maske i pod auto, maca koła i cos pod nimi, wsiada i wysiada z auta, po czym twierdzi, ze wszystko w porzadku z hamulcami. On , jako ze jest pedantem, by cos wyczyscil, wypolerowal , wypiaskowal i polakierowal bo jest brudne, ale nie teraz bo teraz on jedzie na majówke.. Oglada tez skodusie dookoła, krzywi sie i wyraza wątpliwosc "to cos ma dojechac do Mołdawii???". Wiec albo sie nie zna na skodusiach albo jest cienki z geografii i pomylił Mołdawie np. z Australia. Wtedy sie zgodze- skodusia do Australii zdecydowanie nie dojedzie! Spod dworca kolejowego zabieramy Grzesia., Gdzies na wysokosci Szczurowej gasnie nam dzien i suniemy dalej pustymi,bocznymi drogami przez ciemne wioski. Jak sie robi chlodniej hamulec sie naprawia. Kolo polnocy dojezdzamy do Skołyszyna, gdzie mieszka Tomek i Beata. Czeka juz ognicho, kielbaski, piwo, ukrainski bimberek i inne specyfiki wychodowane i przyrzadzone przez Tomka i Beate. Pozna noca dojezdza reszta ekipy. Do snu czesc układa sie w domu, czesc w garazu.

Rano, jako ze te hamulce nie daja nam spokoju odwiedzamy kolejnego mechanika, tym razem poleconego przez Tomka. Facet wygladajacy na kumatego oglada wszystko dokladnie i mowi ze nie widzi usterek. Dla pewnosci wysyla nas na przejazdzke by rozgrzac hamulce i wtedy obejrzy je po raz kolejny. Jezdzimy wiec po okolicy tam i spowrotem jak jakies naćpane dresy, rozpedzamy sie mocno i ostro hamujemy a woń palonej gumy ciagnie sie daleko za nami. Zapach jest na tyle przekonujacy, ze jakis koles jadacy za nami zatrzymuje sie, zjezdza na pobocze i z troska na twarzy zaczyna ogladac i obwąchiwac swoje auto :-) Mechanicy wsadzaja skodusie na podnosnik, dokladnie ogladaja i wychodzi, ze wszystko w porzadku. Na droge dostajemy od Beaty dwa pudełka pysznych plackow z jabłkami i bardzo duzo wiejskich jaj. Juz kompletna ekipa jedziemy dalej. Jest nas 9 osob: buba, topeerz, Piotrek, Grzes, Tomek, Krzysiek zwany Młodym, Ada, Abam i Lilka- lat dwa. Lilka jest wyjatkowo sympatycznym, radosnym i towarzyskim dzieckiem. W niczym nie przypomina tych rozkapryszonych, rozwrzeszczanych, wiecznie wyjących bachorów, ktore czesto spotyka sie na ulicy i w sklepie. Czy to kwestia wychowania i zabierania w dalekie podroze juz w wieku kilku miesiecy? A moze dobre, "bunkrowe" geny? ;) Po drodze zwiedzamy imponujacy cmentarz wojskowy w Woli Cieklinskiej.

Na granicy w Krościenku korek prawie od ronda. Stoimy koło 5 godzin. Przed nami kolumna aut terenowych jadacych na jakis mega zlot offroadowy w Karpatach gdzie ponoc ma byc kolo setki pojazdow. Kreca sie tez motocyklisci , ktorzy wpychaja sie w korek bez kolejki wykorzystujac zwinnosc swoich maszyn. Az sie dziwie ze nikt z miejscowych mrówek nie obil im ryja.. Ukrainskie samochody uginaja sie pod ciezarem towaru- pralki, lodowki, jakis inny tajemny sprzet zawiniety w folie i styropian. Wielkie rolki gabki ktore wystaja nawet z busa.


Lubie atmosfere przejsc granicznych.. Atmosfere zawieszenia w pustce, w niebycie, innego wymiaru czasu, naglego wymuszenia braku pospiechu i spokojna obserwacja ludzkich emocji i zachowan... Pogoda sprzyja.. Jest slonecznie i wyjatkowo goraco- az dziwnie jak na koniec kwietnia- bo temperatury wrecz lipcowe. Kolejka posuwa sie w slimaczym tempie wiec wyciagam sie na goracym asfalcie albo na masce skodusi.. Zapach topionej smoły i ukrainskiej benzyny miesza sie z zapachem apetycznego jabłkowego placka. Lilka biega miedzy autami goniac piłeczke albo ciagnac za soba drewnianego motylka. Wyglada na to ze tylko dwie osoby z tej przydlugasnej kolejki sie nie wkurzaja na zły, pograniczny los ;)


Po przekroczeniu granicy jest juz tak pozno, ze postanawiamy postawic namioty za sklepem w Smylnicy. Jest rowna trawka, studnia, kibelek, nawet biesiadna wiata. I po zaopatrzenie blisko bo sklep jest calodobowy ;) Rano odkrywamy, ze wiadro przy studni ma przewiercona malenka dziurke, ktora bardzo dogodnie pozwala wykorzystac go w w funkcji lazienki

Babka w sklepie mowi, ze my jestesmy wyjatkowo grzeczni i dobrzy ludzie. Byl spokoj w nocy, nic nie zostalo zniszczone. "Bo kiedys juz tu za sklepem spali Polacy, co tu sie dzialo..." i przyslania reka oczy.. Nie dopytuję sie kim byli i co zmalowali ale troche mi wstyd za rodakow.. Tlumacze tylko babce, ze u nas nie wszyscy tacy.. No bo co mam powiedziec innego? Gubimy sie w Samborze i dobry kawalek jedziemy na Lwow jakas pylista droga pelna kolein. Przed Tarnopolem znajdujemy przydrozna knajpke z dobrym zarciem wiec opychamy sie bez miary solianka, pielmieniami ze smietana, salatkami z kapusty, warenikami i innymi specjalami, za ktorymi przez cala zime zdazylismy juz bardzo zatesknic. Lilka probuje zaprzyjaznic sie z miejscowymi dziecmi i wymienic swojego misia na karabin puszczajacy banki mydlane :) W Złoczowie podjezdzamy pod zamek. Jest strasznie zatłoczony, przystrojony zdechlymi sarnami a wokól lansuja sie rozne panienki ktorym sie wydaje ze sa bardziej ponętne jak stoja na jednej nodze.

Za Chmielnickim mijamy dziwne skrzyzowanie, gdzie jest zjazd na lotnisko. Jest jakos dziwnie oznaczone wiec wszyscy jedziemy kawalek pod prąd. My jakos przejezdzamy niezauwazeni ale Tomek z Młodym jada kawalek za nami ,łapie ich policja i wlepia strasznie wysoki mandat. Czekamy na nich na parkingu pod barakobarem.

Tu nas zastaje zachod slonca, wiec dzis noclegu szukamy po ciemku co wcale nie jest takie proste. Wjezdzamy do Międzyborza ale o tej porze nie bardzo jest kogo zapytac o nocleg- po miescie włocza sie tylko pijane nastolatki i wyzywajaco ubrane kobiety. Po polgodzinnym jezdzeniu w labiryncie ciemnych i wyboistych miejskich ulic wyjezdzamy na rozlegle pola. W tle majaczy zbiornik wodny i graja w nim chóry zab. Czasem odezwie sie ptak- bąk dmuchajac w swoja butelke.. Stawiamy namioty i auta na wąskim pasie trawy miedzy drzewami a polem uprawnym. Dosyc jest ciasno wiec uzyskujemy zageszczenie iscie woodstockowe- tzn odciag namiotu mamy w przedsionku Ady ;)

Tomek opowiada o zyrafach i sloniach spod Warszawy, ktore wypuszczono z cyrku oraz o festiwalach reggae w Czechach gdzie kolesie spia z workiem marihuany pod glowa zamiast poduszki. Piotrek odkrywa ze ma spiwor zalany olejem silnikowym.. Ranek wita nas spokojem, unoszacymi sie mglami nad pobliskiego zalewu.. i spadajacymi chrabąszczami. Ile tu jest owadów! Sa wielkie i spadaja z drzew tlukac sie w namiot jak dorodny grad. I jeszcze jedno- ludowe porzekadla mowia, ze nietoperze wplatuja sie we wlosy! Nietoperze zdecydowanie tego nie robia! We wlosy wplatuja sie chrabaszcze!! Ogolnie spadaja mi na glowe trzy osobniki i naprawde musze sie strasznie namęczyc zeby je wyplatac.

Konczymy wlasnie rybne sniadanie jak zaczynaja sie pojawiac maszyny rolnicze. Na pole wjezdzaja kolejne, wielkie skladane konstrukcje, wygladajace jak wielkie radary. "Oko Moskwy" w miniaturze ciagniete za traktorem ;) Jest juz ich kilkanascie a wjezdzaja kolejne beczkowozy, jakies grube spychacze.. Ale na tym etapie jeszcze nie wiemy, ze bohater dnia wjedzie jako ostatni... Rolnicy wyłaza ze swoich maszyn i sugeruja nam, zebysmy sie juz zbierali bo planuja rozpylac jakies swinstwo i nie chca zebysmy to wdychali (albo nie chca miec swiadkow ;) ).


Wyjezdzamy wiec z pola, my niestety jako ostatni.. Kilkunastometrowy odcinek polnej drogi dzieli nas od asfaltu. Z glownej drogi w pole nagle odbija koparka, z wielka łychą na przodzie. Droga wąska.. jedna koleina z pasem zieleni na srodku.. Ale koles z koparki na pewno nas widzi, przeciez jedziemy na wprost siebie. Jemu na tych wielkich kołach łatwiej zjechac w bok na gliniaste pole.. Na pewno nas omina.. Na pewno zjada gdzies w bok.. Widza nas przeciez.. Koles z koparki nawet lekko przyhamowal.. Nie uciekamy w bok, teraz nas napewno ominie.. W tej chwili koparka dodaje gazu.. juz nie ma jak uciekac!! wali wprost na skodusie!! widzimy tylko wielka łopate i rozlega sie "jebuuuuttt" i nieprzyjemny dzwiek gietych blach.. Skodusia odskakuje gdzies z metr do tylu... No to zesmy sobie k**** pojechali na Mołdawie... Trzeba bylo za dnia szukac noclegu a nie po nocy sie rozkladac na jakims pier**** polu uprawnym.. Wyskakujemy z auta.. Huk byl na tyle duzy ze zbiega sie reszta naszej ekipy i czesc rolnikow.. Zderzak troche pogiety, odpadaja z niego kawalki, ale reflektory w calosci.. Zagladamy pod maske.. Chlodnica sie troche przesunela od uderzenia ale nie cieknie... I silnik o dziwo nie gasnie.. Kolejne osoby wsadzaja glowe pod maske w celu oceny strat ale wydaje sie byc wszystko w porzadku.. Ciekawe czy właczy sie chlodzacy wiatraczek?? Kazdy rolnik tez chce zajrzec pod maske.. "Kriepkaja maszyna" - rzuca ktorys w przelocie.. Pojawia sie tez winowajca.. Kierowca felernej koparki to mlody chlopak. Roztrzesiony tlumaczy ze ma nowa prace i teraz na pewno go wyleja.. A dzis pierwszy raz jechal ta koparka.. twierdzi ze nas widzial.. Staram sie obwąchac go dokladnie- nie jest pijany.. Wszystko na to wskazuje ze koles pomylil gaz z hamulcem.. Chlopak pyta jak oceniamy straty, ze moze nam dac pieniadze.. Jakos jestesmy tak zakreceni ze ostatecznie nic od niego nie bierzemy. W koncu wyglada ze wszytsko w porzadku, a czy silnik oberwal to wyjdzie dopiero na trasie. Wiatrak sie włacza, chlodnica dziala.. Zbieramy kawalki zderzaka i kleimy tasma odpadajace elementy.. Kurde, mielismy szczescie ze nie mial tej łopaty 5 cm wyzej, masakra by byla... Ale uraz do maszyn rolniczych pozostal do konca wyjazdu...


Jedziemy do Międzyborza. Zwiedzamy ruiny kosciola przepelnione spiewem ptakow.

Potem odwiedzamy zamek. Najciekawsza jest oczywiscie ta czesc zamku gdzie nie wolno wchodzic. Na jednej ze scian jest zatrzesienie jaskółczych gniazd! Mozna by godzinami patrzec jak karmia swoje młode.




Dalej zatrzymujemy sie na chwile przy pozostalosciach zamku w Latyczowie

Przed Winnica ide w przydrozny las w celu znalezienia krzaczka na kibelek.. Po drodze mini wysypisko smieci.. Nagle wzrok przykuwaja kartony i wysypujace sie sie z nich zdechle psy- glownie szczenieta.. Jest ich tu z kilkadziesiat , na bardzo nieduzym obszarze... W zyciu czegos podobnego nie widzialam... Zwloki sa dosyc swieze, acz łaza juz po nich muchy ogromnymi stadami.. W duzej czesci to male ladne puszyste pieski.. Nie nosza zadnych sladow podpalenia, zastrzelenia czy innych ran.. nie wiem czy otrute, utopione czy zdechly z innego powodu.. Ale miejsce przerazajace... Slyszalam kiedys ze przed Euro jest akcja na Ukrainie eliminowania bezpanskich psow, ze powstaja mobilne krematoria.. Czy tam, w lasach pod Winnica, mialam wątpliwa przyjemnosc zobaczenia fragmentu tej akcji??

Na kolejnym skrzyzowaniu policja łapie Tomka i Adama, ze nie staneli przezd znakiem "stop". Mysmy chyba spotkaniem z koparka wyczerpali limit nieszczesc na dzisiejszy dzien bo skodusi nie zatrzymuja.. Poczatkowo chca po 520 hrywni, juz biora sie za wypisywanie mandatu.. Pokazuja jakies ceny w taryfikatorze.. Udaje sie stargowac do 200 UAH, tlumacze im ze nam papier niepotrzebny, a im jeszcze sie kiedys przyda i szkoda drzew. Stroze porzadku chyba na to czekali bo szybko chowaja kwitki. Nawiazuje sie calkiem przyjacielska rozmowa o celu naszej podrozy. Brzuchaty policjant chwali sie, ze ma zone Mołdawianke. W Bracławiu rzuca sie w oczy ciekawy pomnik- wynalazcy kuchni polowej: Anton Fedorowicz Turczanowicz

W Tulczynie odwiedzamy zespoł palacowy. Czesc jest odremontowana, a jeden budynek jest w ruinie. Wejscie do niego zagradzajac spore drewniane drzwi. Własnie probuje ocenic czy dam rade wejsc przez szpare, gdy okazuje sie ze drzwi bynajmniej na zawiasach nie siedza i nagle spadaja na mnie przygniatajac do ziemi. Reszta ekipy nadchodzi jak juz probuje sie wygramolic spod drzwi. Dobrze ze spadly ta strona- druga strona drzwi jest cala najezona ogromnymi gwozdziami!



W centrum spotykamy bardzo uczynna babke, ktora za wszelka cene chce nam ułatwic i uprzyjemnic przebywanie w regionie. Sama za bardzo nie orientuje sie w atrakcjach turystycznych okolicy wiec dzwoni do kolezanki, krotko wyjasnia, ze "przyjechali do nas polscy turysci" i podaje mi telefon.. Ja , jak zwykle, mam duzy problem zrozumiec co mowia do mnie przez telefon, ale z potoku słow udaje sie wyodrebnic , ze najciekawszym miejscem jest tu "hajdamacki jar" kolo wioski Busza.Jest tam ponoc czysta rzeka, skaly, jaskinie i dogodne miejsca na biwak, ale niestety miejscowosc ta jest nam dosyc nie po drodze. Od jakiegos czasu bezskutecznie probujemy znalezc cos do jedzenia, jakas knajpke zeby dawali tam cos cieplego. Nie ma nic takiego w Bracławiu, nie ma w Tulczynie, Wapniarce ani Tomaszpolu. W wiosce Gnatkiw zagladam do kolejnej knajpki. Mila babka ze smutkiem w glosie tłumaczy ze "w naszej wiosce to sie pije nie je.." Dopiero w Jampolu wpadamy na knajpe gdzie obiecuja nam dac pielmieni w bulionie. Rozsiadamy sie pod plastikowym daszkiem i mamy saune za darmo. Barmanka twierdzi, ze ostatni raz zagranicznych turystow widziala tu 7 lat temu.

Jest 19:30, prom na mołdawska strone juz nie pływa. Musimy czekac do rana. Cieć pilnujacy przejscia pozwala nam sie rozbic nad rzeka. Stawiamy namioty i ide negocjowac zakup mleka z kobietami pracujacymi w polu. Mleka nie udaje sie nabyc ale za to doksztalcam sie z historii jampolskich fabryk i kołchozow. Niedlugo przed zmrokiem przychodzi do nas pograniczniczka zebysmy przeniesli nasz oboz do pobliskiego parku bo tu kolo przejscia nie wolno biwakowac. Nietrudno zauwazyc , ze wystepuja tu jakies znaczne animozje miedzy pogranicznikami a celnikami. Pograniczniczka wypowiada sie z duza pogarda o celniku ktory pozwolil nam tu postawic namioty.. Wszystko ok, do parku jest okolo kilometra, ale wszyscy juz cos tam wypili, a tu nie ma gdzie aut zostawic.. bedzie cyrk jak tam za rogiem gliny stoja... Inny pogranicznik tlumaczy nam jak dojechac do innego przejscia granicznego otwartego calodobowo.. Coz.. bardzo ciezko im zrozumiec ze niektorzy kochaja promy... :) Park miejski jest wyraznie miejscem wypoczynku mieszkancow. Co krok stoi jakies auto, rozlozony kocyk, zarcie, picie a z magnetofonu rozlega sie umck umck bum bum. Gdzies w oddali slychac zaloty mlodziezy charakteryzujace sie donosnymi piskami panienek i porykiwaniem chlopcow. Ale przed polnoca park pustoszeje.. Zostajemy tylko my, betonowe ławki dawnego amfiteatru, smaczne kahory i szumiacy Dniestr przeplywajacy pod wysoka skarpa. Po drugiej stronie widac juz pełgajace swiatełka w mołdawskich chałupach. Jutro i my tam bedziemy!! :) Budzi nas o 7:30 łupanie muzyki z auta Ady I Abama, ktorzy znalezli taki oto niezbyt mily acz skuteczny sposob na wywabienie nas ze spiworow.

Suniemy w strone promu. Na granicy pusto- pare samochodow i kilka babuszek w kolorowych chusteczkach. Prom jest potezny, duzo wszedzie roznorakiego zardzewialego zelastwa, jakies korby, kotwice, liny. Obok drewniana budka i ławeczki. Na granicy mile, usmiechniete chlopaki, wogole klimat kameralny. Ot male przejscie, zagubione gdzies na koncu swiata, z rodzinna atmosfera i spokojem zakletym w miarowe zgrzyty promowej korby. Pachna wodorosty, chlupie woda, dogrzewa slonko a na wietrze łopoce mołdawska flaga. A niedaleko pasą sie spokojnie krowy na nadrzecznych łąkach





Jakis Mołdawianin zamieszkały na stale we Włoszech dopytuje sie nas jak ma ubezpieczyc swoj nowy samochod zakupiony w Polsce. I czy musi to zrobic osobiscie czy moze załatwic to jego niemiecki przyjaciel? Ostatecznie nie uzyskawszy od nas miarodajnej odpowiedzi wsiada w samochod na rosyjskich blachach i odjezdza gdzies w dal. Dokad niewiadomo, bo wszystko przyslania tuman pyłu podnoszacy sie z rozgrzanej , wysuszonej nawierzchni drogi.. Po stronie mołdawskiej trzeba najpierw wejsc po schodkach do straznicy i dostac karteczke. Potem zanosi sie ja do baraku oddalonego o kilkadziesiat metrow, uiszcza niewielka oplate i babka przy dzwiekach skocznej muzyki podbija pieczatke. Podbity papierek odnosi sie spowrotem do straznicy, ale nie oddaje sie go, tylko pokazuje i chowa do paszportu. Ponoc jest potrzebny przy kontaktach z miejscowa policja- acz cale szczescie ta watpliwa przyjemnosc nas w Moldawii ominela. Pierwsza mołdawska wioska ktora ukazuje sie naszym oczom jest Coseuti. Znana jest z obrobki piaskowca wydobywanego w pobliskich kamieniolomach. Istnieje tu sporo kamieniarskich zakladow, ktore jak przed laty wyrabiaja krzyze, pomniki i płyty. Dzwiek szlifierek i pył przesiany sloncem dlugo bedzie sie nam kojarzyl z ta miejscowoscia.


Od pierwszego wejrzenia Mołdawia jawi sie nam jako kraj tysiecy studni. Wystepuja one wszedzie i stadami. I zupelnie inaczej niz w Polsce czy na Ukrainie gdzie studnia stoi za plotem, w obejsciu. Tu studnie stoja przy drodze, kazdy strudzony wedrowiec moze sie napic czy ochlodzic. Wiele z nich jest bogato zdobionych, niektore przypominaja wrecz cerkwie czy kapliczki, wisza na nich swiete obrazy czy wogole sa zamkniete w mini domkach ozdobionych przez miejscowych twórcow ludowych. Do konca wyjazdu studnia jest elementem codziennego krajobrazu.






Nawet na glownych szosach taki znak drogowy ,informujacy o obecnosci studni przy drodze, nie jest rzadkoscia.

W miescie Soroki odnajdujemy twierdze. Zamek jest pelen rozwrzeszczanych szkolnych wycieczek. Jakas dziewczynka prosi by zrobic sobie z nia zdjecie.. Noz coz... Bede wystepowac na mołdawskim facebooku w charakterze bialego niedzwiedzia ;) Upał powoduje ze sporo czasu spedzamy przy zamkowej studni.


Zamku pilnuje nawet sympatyczny facet, ktory cieszy sie, ze przyjechalismy, mowi ze lubi Polakow, podkresla ze za polskich rzadow powstalo na Ukrainie wiele pieknych twierdz. Gosc ma tez jakas nieprzebrana ochote wywolania ostrej dyskusji historycznej bo przyprowadza dwie młode Ukrainki z Zaporoża i dalej opowiada cos ze dawniej Polska konczyla sie za Dnieprem i rzadzili tam magnaci wiec panowal porzadek i ład. I ze nawet za Dnieprem sa polskie ziemie. Jedna z Ukrainek zaczyna sie burzyc, ze przeciez niejeden ukrainski magnat byl ponoc bogatszy od polskiego krola. Nie mam ochoty brac udzialu w tej dziwnej rozmowie.. Chetnie bym im powiedziala ze wcale nie identyfikuje sie z zadnymi magnatami, niezaleznie z jakiego kraju pochodza.. Zagladamy tez do dzielnicy cyganskiej. Wokol stoi sporo niedokonczonych willi, niektore wielkie i wystawne jak palace. Bogato zdobione domy i bramy przeplataja sie z pylistymi drogami, rozrzuconym zlomem i platanina drutów. W cieniu zloconych kopul stoja drewniane sławojki.



Zagladamy z Grzesiem do knajpki ktora z zewnatrz przypomina lokalna spelunke, ale w srodku nie ma piwa ani jedzenia- tylko miejscowe dzieciaki graja na automatach. Spotykamy tez dziewczynke z kurczetami w pudelku

W Orhei probujemy znalezc jakas knajpe. Wszyscy miejscowi polecaja paskudnie wyremontowana i ociekająca nowoscia pizzerie.. Malo sympatyczny wyglad miejsca szybko zostaje zrekompensowany miła obsluga i smacznym zarciem. Zjadamy m.in. pizze z bryndza i prawdziwa mołdawska mamałyge ktora przypomina mi w smaku kasze jaglaną. Jest tez moje ulubione piwo Stary Mielnik. Kolejnego dnia gdy tu zagladamy to dostajemy od wlasciciela w prezencie miske marynowanych pomidorow. Nigdy nie jadlam czegos podobnego, ale bylo wyjatkowo pyszne! Po zjezdzie na Rybnice wreszcie zaczynaja sie wlasciwe drogi- żuzlowe, kamieniste, piaszczyste. Teren robi sie lekko falisty, wjezdzamy na kolejne gorki z ktorych rozciaga sie widok na pocieta wąwozami rownine. Pylistoscia drogi mozna sie dopiero w pelni nacieszyc podrozujac za oknem- cieply powiew wiatru, rozwiane wlosy, piasek chrzęszczący w zębach i poczucie wolnosci w sercu. Suniemy wiec w strone Tipowej, a wszystko pokrywa sie warstwa płowego pyłu..


W gasnacym swietle podjezdzamy pod klasztor w Tipovej. Przed nami piekny wąwoz Dniestru..


Ale tutejsi mnisi chyba nie za bardzo lubia gosci i turystow- zwlaszcza tych zmotoryzowanych. Przyklasztorne drogi obstawili znakami zakazu postoju i zakazu wjazdu. Zatem wracamy kawalek i stawiamy namioty na rozleglej łące przy ruinach. Wygląda na to ze byl tu dawniej jakis obóz pionierski. Swiadcza o tym dobrze zachowane komunistyczne malowidla wewnatrz opuszczonego budynku. Wyjatkowo szczuple i wysokie dzieci w czerwonych chustach na szyi pomagaja w pracach kołchozowych. Jezdza rózowym traktorkiem, zbieraja winogrona i jabłka. Ochoczo tez biorą udział w apelach i ich oprawie muzycznej. Jak sie pozniej dowiadujemy - bylo tutaj 18 takich budykow i wypoczywaly tu dzieci z calego Sajuza. Za czasow wolnej Mołdawii miejsce stało sie niepotrzebne, popadlo w ruine, czesc budynków spłonela, czesc zostala rozebrana..





Na polanie pasie sie koń wiec mamy podejrzenia ze ktos nas dzisiaj jeszcze odwiedzi. Nie mija nawet godzina gdy przychodzi po konia miejscowy emerytowany leśnik. On wlasnie opowiada nam o pionierskim miasteczku, którego niegdys pilnowal. Przynosi nam domowe wino- biale i czerwone. Mi bardziej smakuje czerwone- jest takie pyszne, kwaskowate. Podaje nam je mocno schlodzone, w krysztalowym kieliszku. Tomek idzie z nim po wiecej wina a przy okazji jako jedyny z naszej ekipy ma okazje zobaczyc gospodarstwo. Ponoc rzuca sie w oczy przede wszystkim obszerna piwniczka- spizarnia pelna dóbr wszelakich. Jest ta sporo debowych omszałych beczek z winem oraz sloiki z przetworami- np. chyba bardzo popularne w regionie marynowane pomidory. Leśnik opowiada, ze wszystko co maja do jedzenia jest naturalne, samodzielnie wychodowane i przyrzadzone. W sklepie kupuje tylko sól i cukier. Nasz lesnik ma 64 lata. Pochodzi z dlugowiecznej rodziny- jego ojciec Michaił Strugula jest najstarszym mieszkancem Tipovej. Nadal jest zdrowy, sprawny i zajmuje sie gospodarstwem. Lesnictwo jest zawodem rodzinnym, od 150 lat przechodzi z ojca na syna. Acz on jest chyba ostatnim z tej dynastii. Corka wyjechala do Kiszyniowa, syn do Monachium. Nie chca wracac na mołdawska wioske, mimo ze nigdy nie zaznali tu biedy a w obejsciu czeka na nich mercedes, żiguli i nowy traktor. Antagonizmy z Naddniestrzem sa wciaz wsrod miejscowych bardzo silne. Leśnik przestrzega nas bysmy tam nie jechali- bo ludzie niemili, niegoscinni, nie lubiacy obcych. Na poparcie swoich tez opowiada o pobliskich wioskach leżacych za "wielka rzeka" - Zazulanach i Popienkach. Ponoc to "wsie skazańcow"- dawniej osiedlano tu kryminalistow, a teraz zyja tam ich potomkowie , kultywujac przestepcze "tradycje ojców". Lesnik opowiada tez o okolicznych mysliwych, kłusownikach i swoim trojnogim psie, ktory kiedys zima wpadl we wnyki i mu łapa odmarzla. Wspomina tez wojsko- trafil do Eupatorii a dokladnie do tajnej bazy marynarki wojennej nad jeziorem Donuzław. Jezioro to zostalo połaczone sztucznym przesmykiem z morzem aby mogly do niego wpływac morskie statki i łodzie podwodne. Lesnik dziwi sie tez bardzo, ze Ada z Abamem nie zgadzaja sie na poczestowanie Lilki winem. Jego wnuki od najmlodszych lat zawsze kapkę wina dostawaly!! Uczymy sie tez od nowego znajomego roznych mołdawskich słow typu "bune diminace", "mulcu miesk". Oczywiscie najlepiej wychodzi to Lilce, my wszyscy łamiemy sobie jezyki a za chwile znow wszystko zapominamy ;)


2 komentarze:

  1. Byliśmy w Soroce. Ten facet, o którym wspominasz, jest czymś w rodzaju kustosza. Był to rok 2010 i twierdził on, że jesteśmy pierwszymi, żywymi Polakami, których widzi w Soroce. Faktycznie dał kilka ciekawych namiarów na poloniki, między innymi miejsce, gdzie Turcy zabili Stanisława Żółkiewskiego. Fajnie się z nim gadało. Pozdrawiam Leon.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa czyli wczesniej widywał tylko nieżywych Polaków?? ;) Czyzby duch Żółkiewskiego go nawiedzal??? :)

      Usuń