wtorek, 24 marca 2015

Litwa, Łotwa - Morze, szuter i poradzieckie bazy (2013) cz.1

Pomysł wyjazdu na Łotwe powstał jakos pod koniec zeszłego roku. Początkowo planowałam ze moze na majowke wybierzemy sie na Białorus, przewodnik nawet kupiłam.. Ale lenistwo wygrało... Nie chcialo mi sie użerac z wizami. Kilka osób slyszac o planach ostrzegalo albo nawet odradzało mi wyjazd w tamte strony. Mowili, ze sie rozczaruje, ze prozno w bałtyckich krajach szukac moich ulubionych klimatów, ze tam jest bardzo "zachodnio", nowoczesnie, drogo i predzej mozna odnalezc skandynawski porzadek niz wschodni bardak. Wiele ogladanych w necie relacji potwierdzalo, ze oni jednak moga miec racje.. I moze dobrze ze z takim nastawieniem pojechałam.. Bo moze wlasnie dlatego- przez kontrast z wyobrazeniami- kraj zachwycil mnie az tak bardzo a "oddech wschodu" dopadł juz na Litwie, jakies 30 km od granicy, po zjezdzie z glownej drogi Via Baltica, na boczne puste trakty.. A potem bylo juz tylko lepiej :-D Wyruszamy juz w piatek po poludniu. Musze wytrzymac w pracy od 9 do 14, co wcale nie jest takie latwe bo myslami zmierzam juz ku pólnocy... W Oławie czekaja Grześ i Piotrek- w barze oczywiscie. Dzis planujemy dotrzec pod Warszawe gdzie nocujemy u Wojtka. Na trasie spotykamy rozne atrakcje, np. traktory orajace asfalt, szeroko rozlane rzeki zabierajace boiska i słupy energetyczne, pasące sie w rowach bociany a przede wszystkim potworne korki w kazdym nawet najmniejszym miasteczku i niekonczace sie sznury tirów.. Około 22 dojezdzamy do planowanego miejsca gdzie czekaja na nas juz Wojtek i Tomek ze stołem zastawionym po brzegi, pelnym wszelakiego jadła a przede wszystkim napitku. Gruzinska "supra" moze sie schowac! Wogole u Wojtka w obejsciu mozna odnalezc prawie wszystko- staw, monitorowane kurki i kaczki wodne, opuszczona fabryke, dom z labiryntem stu zakretów oraz stworzenie nazywane psem a rzeczywistosci będace skrzyzowaniem niedzwiedzia z cielakiem gigantem! Rano juz w szescioro wyruszamy w dalsza trase. Po drodze zawijamy do wulkanizatora bo w skodusi cos dziwnie "bije" na kierownicy. Diagnoza jednak jest taka ze obecnie nic sie nie da zrobic. Trzeba czekac az sie bardziej zepsuje- wiec jest szansa ze gdzies w centralnej Łotwie czeka na nas kolejna przygoda! :-D Z reszta łotewskiej ekipy spotykamy sie przy bunkrach w Bakałarzewie. Po wyjsciu z autka uderza nas lodowaty wiatr, para leci z ust a chmury ciagna ciezkie brzuchy bardzo nisko.. Dostaje smsa od mamy "na Ślasku 28 stopni i duchota". Odpisuje: "na Suwalszczyznie +7 i baaaardzo rzesko!" A tu my wszyscy w komplecie.

To ten moment ktory najbardziej kocham na kazdym wyjezdzie. Sam samiuśki poczatek. Jeszcze wszystko przed nami, jeszcze nic nie minelo. Przed nami wielka niewiadoma, nie wiemy gdzie w najblizsze dni wypadnie nam spac, gdzie jesc, kogo spotkamy na swojej drodze. Ale wiemy ze wokól pachnie wolnoscia i przygoda a jakas niewidzialna siła pcha nas w nieznana dal Zatrzymujemy sie jeszcze w Suwałkach aby odwiedzic jakis kantor i znalezc knajpe na obiad. (Knajpy nie beda mocna strona tego wyjazdu ;) ) W tej w Suwałkach barmanka jest troche stropiona ze chce sie u niej stołowac az 9 osób, mowi ze musi sprawdzic w lodowce czy ma tyle porcji. Tu zapala nam sie czerwona lampka- zaczyna sie zupełnie jak nad Dunajem w "Sybiraczce" gdzie dostalismy na glowe po 4 pielmieni... Nie szukamy dalej, troche czas nas goni, moze znajdziemy jakies zarcie na Litwie? Na tym etapie toperz dostrzega napis "Gofry" i oblizujac sie, pospiesznie podąza w obranym kierunku. Ja sie tez łatwo kusze wiec zamawiamy dwa gofry.. Zwykle czas dostania gofra oscyluje w pomiedzy 10 sekund a minuta.. Tu jest jednak inaczej... Pani kasuje pieniazki i znika na zapleczu. Przez lekko uchylone drzwi widac ze miota sie miedzy lodowka a szafkami. Nosi jakies miski, cos miesza, przelewa. Buchaja jakies pary. Mija dziesiec minut, dwadziescia. Reszta ekipy juz pochrzakuje przy autach zastanawiajac sie w jaka czarna dziure tym razem wpadlismy. Mija pol godziny. Ja wiem, gofry mialy byc bardzo zlozone z owocami, polewa i smietana. Wyglada na to ze babka nie tyle doi krowe zeby zrobic smietane co poszla zasadzic drzewka owocowe!!! W koncu zwyciestwo. Gofry sa nawet calkiem smaczne ale chyba nie doceniamy ich na tyle co powinnismy gdy z umazanymi buziami pakujemy sie do skodusi. Od dzis powiedzenie "czekajac na gofra" staje sie symbolem ;) Od Tomka pozyczamy CB radio. Mimo napchanej po brzegi skodusi udaje sie go jakos upchac. Podstawiamy pod spód rolke srajtasmy, oklejami dookola kilkoma warstwami tasmy klejacej. Siedzi. Fajnie. Bedziemy mogli gadac miedzy autami jak sie gdzies pogubimy albo co. No i w koncu granica, znaczona tylko tablica i opuszczonym porosłym trawa terminalem. Jakos tak dziwnie, jakos tak nieswojo. Nie ma paszportow, pieczatek, sznurow aut. Nikt nas nie zatrzymuje i nie zaglada do plecaka. Ale granice, mimo jej braku, widac namacalnie. Nagle staje sie jakos tak szeroko. Pusto. Niknie las bilbordów, ruch słabnie, z kazdym kilometrem okolica pustoszeje. Zjezdzamy z szosy bałtyckiej na boczne trakty. Droga szeroka i prosta. Mijamy malutkie wioseczki. Domunuje drewniana stara zabudowa.

Sporo jest tez opuszczonych chat i kołchozów. Wioski calkiem inne jak u nas, wogole to ciezko je wioskami nazwac. Bardziej pasuje słowo "chutor" albo "siedlisko". To nie ulicowki czy skupiska zwartej zabudowy. Pola, pola a na nich chalupki ze stajniami, stodolami i komórkami ustawionymi w prostokąt, kwadrat albo kolo. A wokol zabudowan szpaler starych drzew. Zartujemy ze szukajac noclegu w Polsce patrzy sie za kępa drzew na polu. A tu niespodzianka! Raz ze kęp jest niewiele i w kazdej takowej siedzi gospodarstwo! Okolica przytłacza spokojem i pustka. Wrazenie poteguja brzuchate chmury i droga niknaca na horyzoncie. Aha! I calkowicie milknie rozgadane w Polsce CB radio. Cicho na wszystkich kanalach. Tylko my, droga i te dziwne pola.. Na nocleg planujemy sie dostac do ruin bazy kolo Viesvile. Udaje sie tam dojechac ale kreca sie tam jacys ludzie prowadzacy prace rozbiorkowe. Nie wyglada zbyt przytulnie. Zatrzymujemy sie wiec na pobliskim lesnym parkingu. Stoi tu tez spora wiata, stoliki, smietnik, przygotowane jest drewno na ognisko.


Biesiadujemy przy iskrach i opowiesciach wszelakich, wspominamy rozne imprezy, wyprawy i zastanawiajac sie co nam przyniosa kolejne dni wspolnej włoczegi ku polnocy.

Ognisko sie dopala, wszyscy powoli rozchodza sie do namiotow. Nocne ptaki skrzecza jakos dziwnie. Pewnie po litewsku. W nocy jest tak zimno ze nie moge usnac mimo zapatulenia sie w dwa puchowe spiwory. Krece sie z godzine lub dwie prawie przygryzajac sobie język. Nie da rady! Ide do skodusi po kolejne cieple gacie. Jest chyba 2 w nocy. Wszyscy juz spia. Miedzy czarnymi sylwetkami aut dostrzegam jakas postac. Gosc na moj widok tez sie troche wystraszyl. "Czy masz papierosa?"- pada pytanie. Wszystkiego bym sie spodziewala ale nie spragnionego palenia w srodku litewskiego lasu grubo po polnocy! Gosc jest jakis dziwny, ubrany na krotki rekaw, troche sie mota w zeznaniach opowiadajac skad sie tu wzial. Twierdzi ze wraca z imprezy, przyjechal tu stopem i ma 12 km do swojej wsi ale jej nazwy jakos nie chce wymienic. Dwa razy tez pokazuje kierunek gdzie mieszka.. i za kazdym razem inny. Pyta mnie ile nas jest i czy ktos spi w autach. Choc nie jest to zgodne z prawda mowie ze w kazdym aucie ktos spi. . Gadamy jeszcze chwile o naszym wyjezdzie a on poleca nam nadmorskie kurorty obwodu kalingradzkiego i zbieranie tam bursztynów na sprzedaz. Opowiada tez ze jego marzeniem jest wyjazd do Anglii i praca tam na budowie. Wyjechal tam jego daleki kuzyn i ponoc jest zadowolony. Gosc dopytuje sie tez czy nie mamy na zbyciu jakiegos spiwora albo swetra bo jest mu zimno. Moze nawet bym mu dała jakis polar gdyby nie to ze wszystkie mam na sobie i nadal mna telepie! Gosc wzdycha smutno i mowi ze zdrzemnie sie w wacie Wracam do namiotu. Jakos sprawa nie daje mi spokoju. Kto to do licha jest? Skad sie tu wział? Dlaczego nie wraca do domu? Nawet jakbym byla bardzo zmeczona to wolalabym isc kolejne 12 km do cieplego domu niz przy temperaturze kolo zera spac w przewiewnej wiacie w koszulce z ktotkim rekawem! Dlaczego widzac namioty nie zagadal tylko bezszelestnie krecil sie kolo aut? Siedze wpatruje sie w ciemny las i zarys wiaty...i wkrecam sobie spiskowa teorie dziejów. Obwod kaliningradzki zaczyna sie 2-3 km stad.. O tam w lesie, po drugiej stronie szosy. Pewnie koles czmychnal noca przez granice i gdzies postanowil przenocowac. Dlatego nie zna nazw okolicznych wsi i nie powiedzial ani pol slowa po litewsku. I nie wraca do domu. I tedy blizej mu do Anglii. Nie zebym nie ufała ludziom ale budze toperza i zabieramy plecaki ze skodusi do namiotu. Rano kolesia w wiacie juz nie ma. Poczatkowo reszta ekipy sie ze mnie nabija jak opowiadam swoja nocna historie. Pytaja czy przybysz byl zielony i czy mial czułki. I co brałam wieczorem i dlaczego sie nie podzieliłam z innymi ;) Sytuacje ratuje Grzes i Tomek ktorzy slyszeli ze noca ktos gada w obozowisku ale nie chcialo im sie wyłazic z cieplych spiworow Rano pogoda niezaciekawa, zimno i pochmurno. Acz nie narzekamy, mama mi wlasnie napisala ze w Polsce leje. Pakujemy sie wiec w nasze autka i suniemy dalej ku Łotwie. Okolica obfituje w bociany. Na co drugim domu jest gniazdo. Oprocz tego ogniazdowane sa takze slupy, kominy minifabryczek i samotnie stojace drzewa. Bociany tez biegaja za traktorami i cos wyzeraja ze spulchnionej ziemi.

Na Litwie przy drogach wystepuje sporo drewnianych, rzezbionych słupów. W drewnie wyobrazone sa rozne napisy i postacie. Nikt z nas nie wie jakie funkcje pełnia.

Przejezdzamy przez Palange gdzie po raz pierwszy moczymy nogi w lodowatym Bałtyku (tzn niektorzy moczą - ja nie!!! )

I bezskutecznie szukamy jakiegos otwartego baru (ta fraza bedzie sie czesto powtarzac w relacji ;) ) Pierwsza odwiedzona na Łotwie miejscowoscia jest Nida. Zjezdzamy w pylista droge. Malenka drewniana wioseczka połozona jest na nadmorskiej wydmie. Plaza pusta po horyzont. Mieszkancy niektorych domostw musza miec chyba bezsenne noce w czasie jesiennych sztormow! Nie spotykamy w Nidzie zadnego czlowieka.




Koło Rucavy zajezdamy na pierwsza łotewska poradziecka baze. Obiekt jest mocno zniszczony. Obecnie widac ze jest przerobiony na tor motocrosowy.


Dokonujemy tu interesujacego odkrycia przyrodniczego- na litewsko-łotewskim pograniczu występuja niedziewiedzie! I do tego białe! Mają łagodne usposobienie, nie atakuja ludzi i prowadza nadrzewny tryb zycia

Za Rucavą skrecamy w boczne drogi. Specyficzny, czesto tu wystepujacy a zupelnie nie znany w Polsce znak drogowy

Zaczyna sie szuter. Skodusia pokrywa sie gruba warstwa pyłu. Zgrzyta w zebach, kreci w nocie, grad kamyczków obija sie o szyby- czyli sezon letniej włoczegi mozna uznac za rozpoczety! Łotewski szuter jest zadziwiajac rowny. Da rade nim jechac i 90km/h i nic sie w skodusi nie urywa, mimo ze przy obecnym obciazeniu to zupelnie juz ciagnie brzuch po ziemi..





Przez kilkanascie kilometrow mijamy rozrzucone z rzadka chałupki a przy drodze nie stoja zadne tabliczki z nazwami miejscowosci. Co ciekawe przy drodze do gospodarstw wisza wyciete w deskach napisy- podejrzewamy ze moze to sa wizytowki np. z nazwiskiem mieszkajacej tam rodziny? Domy sa czesto kryte strzecha, stoja rozwłoczone maszyny rolnicze, płoty chyla sie ku ziemi. I jakby wymiotło ludzi. Pusto, szeroko, przestrzennie.. I jakby jakis dziwny smutek i melancholia unosily sie w powietrzu. Drewniany wiatrak, malenki kosciolek, bocianie gniazda, malownicze rozlewiska i podswietlone słoncem granatowe burzowe chmury. I wszystko spowite lekka mgielka kurzu unoszacego sie spod kół.




Kurcze, wspomnienie wczorajszej podrozy przez Polske staje sie jakies dalekie, nierealne.. Czy to mozliwe zeby gdzies istnialy miejsca tak klaustrofobiczne, zatłoczone, skupione, przeludnione? A tu wzrok z przyzwyczajenia podswiadomie szuka punktu zaczepiania, podparcia, zakorzenienia.. Ale tylko błąka sie po dalekich polach, pustych obejsciach zapomnianych gospodarsw, szybuje gdzies w swietliste niebo podązajac za dzwonieniem skowronkow W lasach za Kiburi szukamy kolejnej poradzieckiej bazy! Kurcze- tu byla kiedys baza na bazie. Łotysze chyba mieli przekichane- jak tu isc na grzyby? ;) Kolejne kilometry plytowych drog przypominaja o minionych czasach. Przyroda ponownie przejmuje wladanie nad betonem. Znów ptaki zakladaja gniazda w pokruszonych łukach stropów. Tam gdzie trzymano rakiety z ziemi wylaza niesmialo swiezutkie pędy bluszczy. Gdzieniegdzie zbrojone plyty juz calkiem nikna pod gąszczem chaszcza- latem wogole nie bedzie ich widac. Ot trwalosc ludzkich osiagniec...

Czesc hangarów miejscowi wykorzystuja jako gigantyczne stodoły. Ogromne bele sianka sie tam susza. Idealne miejsce- suche i przewiewne.


Sprawdzamy czy wszystkie autka zmieszcza sie kolektywnie w garazach samolotowych.

Wogole to miejsce swietnie by sie nadawalo na nocleg np. jakby lało. Ale cieple popoludniowe słonce ciagnie nas ku morzu, na biwak na brzegu, na wydmie, wsrod szumu fal! Toperz znajduje skrzynie. Bardzo fajną! Ale mimo najlepszych checi nie upchniemy jej do skodusi. W oczach Grzesia i Piotrka widac przerazenie- bo i tak ledwo miescimy sie z bagazami.

Skrzynia po sesji zdjeciowej zostaje na bazie. Tym razem... I lecimy na Lipawe. Mijamy miasto i kierujemy sie w strone ruin nadmorskiej twierdzy Miejsce jest wrecz magiczne! Ogromne bloki betonu zwalily sie do wody , czesc wisi na skarpach i wydmach. Morze wdziera sie na schody, chlupocze w dawnych oknach i pomieszczeniach. Mewy skrzecza po korytarzach, pachnie igliwiem sosnowego lasu, wiatr przynosi zapach wodorostu i chlodnej bryzy. Huczy w dali jakas platforma na morzu i macha w oddali wielka łapa monstrualnej koparki. Grupa wedrowcow pije winko na betonowych kopulach, łapiąc do butelek ostatnie promienie chowającego sie slonca.










Szkoda wielka ze aby moc sie cieszyc takim nadmorskim biwakiem na plazy, by moc spojrzec w wieczorna toń Bałtyku pod dachem z gwiazd, musimy wyjezdzac ze swojego kraju. Niby to samo morze, ten sam Bałtyk a jakis taki inny niz ten nasz uwieziony w zwartym kordonie pensjonatów i tablic najezonych zakazami. Tu sosny na wydmie jeszcze szumia nawet dla tych ktorzy za to nie płaca... Na wystajacym cyplu stawiamy autka i namioty.

Wsrod plusku fal i czerwonej łuny zachodu podgrzewamy zarcie i rozpijamy kolejne trunki. Kwietniowa noc daje sie troche we znaki! Zzzzimno!!!! Ziuta ubiera swoj puchowy teletubisiowy kombinezon. Nam zostaje ubior na cebulke i sosnówka Grzesia.

Jest i gitarka i Ziutowe wspomnienia z Syberii. Pewnie impreza trwala by dluzej ale kąsające zimno polaczone ze wzmagajacym sie wiatrem zapędza nas do namiotów. Łopoce tropik namiotu, fale biją o pokruszony beton twierdzy. Jak milo miec swiadomosc, ze wlasnie zaczyna sie ten piekny czas noclegow w milion-gwiazdkowych hotelach, czas ognisk i wedrowek w nieznane. Zimno jeszcze niezle gryzie w kuper i para leci z ust ale radosny, wiosenny oddech czuc juz nawet na tej pólnocnej ziemi Ranek w odroznieniu od wieczora jest pochmurny. Szare niebo, szare morze, szara twierdza i szare namioty. Zbieramy sie z biwaku dosyc dlugo. Zjadamy sniadanko na brzegu a pokruszone kawalki twierdzy sluza nam za stol i krzesła.


Slash wybiera sie na ponadgodzinna wycieczke wzdluz brzegu (potem widzac zdjecia bardzo zaluje ze z nim nie poszlam!) Odkryl kolejne bunkry i betonowe wieze. Widac chyba cale wybrzeze bylo tu ufortyfikowane. Jednym z celów dzisiejszej wycieczki sa polnocne krance Lipawy, gdzie wedlug danych z GPSów chlopakow sa w lesie jakies bunkry. Plytowa droga niknie gdzies w dali wsrod zarosli sugerujac ze dobrze jedziemy. To metoda sprawdzona od lat na roznych wypadach- widzac plytowa droge mozna w ciemna nia pojechac. Taka nawierzchnia zapowiada zawsze jakies ciekawe miejsce. Wedlug namiarów interesujace nas obiekty sa na lewo od drogi. Ale tam jest.. bagno! No moze nie calkiem bagno- mocno podmokły las noszący znaczne slady dzialalnosci bobrów. Widac pozwalane konary, tamy, ponadgryzane drzewa i pierwsze wiosenne kwiatki.


Spotykamy nawet dwa bobry! Wyjatkowo dorodne i zarłoczne okazy!

Okolica bardzo piekna ale isc na przełaj nie bardzo sie da. Nadkladajac mocno drogi odnajdujemy groble ktora wyprowadza nas w suchy, mocno pagorkowaty las. Jak sie okazuje w kazdej gorce siedzi spory zamaskowany bunkier, z korytarzem i ogromna halą.


Przy wypalonym ognisku znajdujemy resztki kombinezonu kosmonauty, przeciwchemicznego albo moze na skazenia radioaktywne? Sa glosy w ekipie ze "kombinezon chyba nie jest pusty w srodku" ale nikt nie ma ochoty (i odwagi ;) ) tego sprawdzac.

Znajdujemy tez skrzynke ktora dawniej sluzyla jako przechowalnia wojskowych petard. Jest taka fajna i w dobrym stanie ze nie mozemy jej zostawic. Ale chocbysmy staneli na glowie to nie wsadzimy jej do skodusi (chyba ze bedziemy ciagnac losy kto biegnie za samochodem ;) ). Na szczescie udaje sie upchnąc skrzynke w autku Ziuty!

W Lipawie zatrzymujemy sie przy bazarku. Czego tam nie ma! Sa rurki, srubki, sprezynki, fragmenty rowerów, motocykli i statkow kosmicznych, lampy, zelazka i złom wszelaki ktorego zastosowania nie jestem w stanie rozszyfrowac. Jako ze nie planujemy w najblizszym czasie zlozyc w garazu ani czołgu ani karabinu, łazimy tylko w kólko cieszac sie atmosfera tego miejsca i przypatrujac gruboogoniastym kotom ktore przechadzaja sie wokol albo moszcza na straganach.


Nabywamy z toperzem trzy radzieckie odznaki a Ziuta czapeczke i popielniczke.


Zblizajac sie do jednego ze sprzedawcow chce sie popisac znajomoscia jednego z czterech pracowicie wyuczonych na takie okazje łotewskich słow. Jednak facet krzywi sie i tłumaczy ze on tu tylko mieszka, a pochodzi z Białorusi, spod Witebska i po łotewsku umie mniej niz ja. Ponoc w tej dzielnicy to normalne i jak ktos mowi "labdien" na bazarze to zaraz widac ze przyjezdny ;)

Czesc ekipy idzie jeszcze kilometr albo dwa w morze po czyms co nie wiem czy nazwac molo czy falochronem. Ja nie ide bo mi zimno a potem bardzo załuje bo mozna bylo pogadac z rybakami a nawet przymierzyc czapke czologisty :(

(zdjecie zrobione przez Wojtka)

W Lipawie szukamy jeszcze knajpy ale sprawa jest trudna zeby nie powiedziec beznadziejna. W koncu znajdujemy jeden obiekt ale jesli chodzi o wystroj, atmosfere i ceny to wole spuscic na to zaslone milczenia. Jedynym niezaprzeczalnym plusem tego przybytku bylo to ze podawali tam jedzenie. Zaczyna lać. Jedziemy z Lipawy na wschod, w coraz boczniejsze drogi.

Liczymy ze uda sie trafic na jakies fajne miejsce na nocleg. Jestesmy dzis dosyc wybredni w poszukiwaniach bo biorac pod uwage pogode, to zeby moc wspolnie poimprezowac musimy znalezc jakies spore zadaszenie. W ostatnich chwilach swiatla rzuca sie w oczy opuszczony dom, przy nim kilka szop i zruinowanych garazy. Tego szukalismy!!!!

W jednym z garazy stawiamy namioty. Dach przecieka tylko troszke wiec zawsze fajniej to niz rozbijac sie w strugach deszczu


Chwile pozniej przy naszym biwaku zatrzymuje sie busik a w nim koles pracujacy chyba dla jakiegos wywiadu. "A kto wy, ile was, skad jedziecie, dokad, po co, co juz zwiedziliscie, jaka dalsza marszruta, co macie w tych torbach itp itd...Aha.." (Dluzsza chwila przerwy, widac ze kuleczki wirowaly i przetwarzaly informacje) "No to powodzenia! szczesliwej podrozy, bawcie sie dobrze i zebyscie nie zmarzli w nocy dzieciakii!" :-D Mimo ze niebo sie rozpogadza i zaczyna byc widac gwiazdy na impreze rozkładamy sie w drewnianej szopce.


Jest bunkrowa lampa, gril z Ziutowym mięskiem, czarne balsamy, gitara, spiewy, wspomnienia , opowiesci i powazne rozmowy. I jakos tworzy sie taka wyjatkowa atmosfera, jedna z tych ktora łaczy ludzi, pozwala dostrzec inny wymiar roznych problemow, niesposob jej opisac slowami ale we wspomnieniach pozostaje na zawsze Rano spimy dluzej niz zwykle. Budze sie, wokol szaro, nie ma slonca. Mysle- grunt ze nie pada.. Za chwile przychodzi opamietanie- przeciez my jestesmy w garazu! A na zewnatrz piekne slonko! I tak juz bedzie do konca wyjazdu! Sniadanie zjadamy w ciekawych okolicznosciach krajobrazu- cyganski tabor to przy tym małe piwo. Niektorych skojarzenia oscyluja od miasta po bombardowaniu po wysypisko smieci ;)


Wogole juz wczoraj wjechalismy w jakis przedziwny teren. Zaczelo sie od skretu w boczna droge w strone Dzeldy. Tak 3/4 mijanych z rzadka gospodarstw jest opuszczona, stoja domy jak wydmuszki, zarosniete, ze stodolami o pozapadanych dachach. Ludzi na drogach brak. Okolica przypomina mi bardzo pólnocna Chorwacje, tylko ze tam byla wojna a tu ponoc nie..

Na naszej trasie jest dawne wojskowe lotnisko koło Vainode. Na uboczu wsi rzucaja sie nam w oczy dwa stare pomniki.


Wsrod rozwalisk stoi tez jeden w polowie zburzony blok. Czesc mieszkan jest wypalona, czesc wypatroszona, czesc zwisa na zelbetonie jakby po jakims wybuchu. Ale przed blokiem stoi calkiem nowa i zadbana slawojka a po ogrodku ktos sie kreci i układa porabane swiezo drewno. Jakos nie podchodzimy sie przywitac, czego pozniej zaluje. Jedziemy na lotnisko. Ogladamy kilka hangarow i scigamy sie po dawnych, juz lekko zaroslych trawa, pasach startowych.

Podjezdza do nas miejscowy. Poczatkowo jest troche nieufny i zdziwiony ze interesuja nas takie miejsca. Potem nawiazuje sie jakas nic sympatii i opowiada nam o roznych bazach w okolicy.

Najciekawsza jest opowiesc ze w okolicach Alande kolo Lipawy, gdzies w lasach nadal stoi kilka zardzewialych porzuconych samolotow, ktore jakims cudem nie poszly na zyletki. ( to chyba spory błąd ze nie pojechalismy zaraz tego sprawdzic...) Opowiada tez ze spora czesc zycia sluzyl w tutejszej jednostce, ze w 91 roku Rosjanie opuscili lotnisko i od tego czasu cala baza jest sukcesywnie rozbierana. Wojskowi wyjechali od razu, a reszta miasta rozplywala sie powoli, znikaly miejsca pracy- zaklady naprawcze, szkola, sklepy. Ludzie po kolei rozjezdzali sie do miast, za granice, do rodziny.. Puste bloki szły pod młotek, a tłuczniem utwardzano kolejne lesne drogi. Do dzisiaj przetrwal tylko jeden samotny blok wsrod pol i podmurowek innych obiektow. Jedno mieszkanie tego ocalalego bloku zajmuje emerytowany major. Jego rodzina wyemigrowala kilkanascie lat temu. W domu nie ma juz ani pradu ani wody i wszystko coraz bardziej popada w zupelna ruine. Koles ma ponoc "skrzywiona psychike" i trudno sie z nim dogadac. Nie wyjechal bo twierdzi ze tu bylo i wciaz jest jego miejsce. Z widokiem na pasy startowe i pomnik niesmiertelnego. Tak jak dawniej, tak jak zawsze.. tylko wszystko coraz bardziej zarasta trawa i chwast....



W miejscowosci Alsi koło Nigrande napotykamy na bardzo dziwna konstrukcje. Nie wiemy dokaladnie do czego budynek mogl sluzyc, zdania sa podzielone i padaja propozycje wapiennika, cegielni, silosa a nawet huty szkła. Jedno jest wiadome ze pelnil jakies funkcje przemyslowe a teraz stoi opuszczony.


Wlazimy z Ziuta po drabince do gory skad roztacza sie fajny widok na cala okolice.


Wnetrza sa takze dobrze zachowane. Robi wrazenie sporych rozmiarow piec ktory co niektorzy postanawiaja takze zwiedzic od srodka.


A tu element pro-zdrowotny- do pieca na "trzy zdrowaśki" :-D

Jakos od pewnego czasu taka jest tradycja, ze w kazdym nowo odwiedzonym kraju poznajemy lokalnych mechaników i zawsze takie spotkania owocują ciekawymi przygodami i integracja z miejscowymi . Zwykle nasza miła skodusia oferowala nam caly wachlarz tego typu atrakcji. Tym razem jednak znalazla sobie godne zastepstwo :) W Skrundrze robimy zakupy. Na parkingu pod sklepem Slash odkrywa ze leje sie olej z mostu Ziutowego Miśka. Kałuża jest coraz wieksza i rosnie w oczach.. Nie da rady jechac dalej.. Pieknie.. Jest chyba godzina 17 , jutro 1 maja, wiec trzezwego w miasteczku juz chyba nie znajdziemy ;) Wojtek w swoich materialach znajduje namiar na mechanika w Skrundrze wiec jedziemy na poszukiwania.. Wyjezdzamy na peryferia miasta. Pylista droga prowadzi gdzies w lasy. Juz chcemy mowic ze to chyba jakis mechanik pustelnik ale pojawia sie znak.

Malowidła na plocie rowniez sugeruja ze zblizamy sie do wlasciwego zakladu.


Wychodzi do nas mlody chlopak.Widac ze chyba konczy dniowke , chce juz isc do domu i myslami jest juz przy jutrzejszym święcie. Rzuca okiem na auto i twierdzi ze nic sie tu nie da zrobic i trzeba jechac po nowy most do Rygi. Chyba jednak widzac błagalny wzrok Ziuty mieknie mu serce bo obiecuje pogadac z szefem. Tamten jest juz bardziej zainteresowany problemem, wpełza pod auto, oglada, cmoka, kręci glowa i zabiera Miśka na spawanie. Robia kanal z dwoch lekko podrdzewialych , chybotliwych konstrucji a Ziutka odmawia samodzielnego wjechania na to cudo.


Robota troche trwa. Wymaga znalezienia odpowiedniego kawalka metalu, wyklepania go na wlasciwy ksztalt i zatkania nim dziury. Eryk, nasz mechanik wykazal sie taka empatia i przyjał nas po godzinach chyba dlatego ze sam tez jest milosnikiem aut terenowych i poczuł w ekipie "bratnie dusze". Jezdzil sporo po Bialorusi oraz po nawet dosyc odleglych kawalkach Rosji. Najczesciej jednak ekspoloruje swoj kraj oraz obwod kaliningradzki. W Polsce byl raz, na rajdzie terenowym w Sudetach, razem z jakas ekipa Holendrów. Pokazuje nam na szybie pamiatkowa naklejke.

Nasz kraj go miło nie przywitał. Na pierwszych kilometrach kazdy z ich ekipy dostal 100 euro mandatu za wjazd do lasu. Dla Łotysza gdzie jazda wszedzie jest dozwolona bylo to niemałym szokiem. Na szczescie po tym niezbyt sympatycznym incydencie nie zniechecil sie do mieszkancow owego kraju i podchodzi do nas bardzo milo. Pokazuje nam tez na mapie rozne ciekawe sciezki ( a zwlaszcza bezdroza i bagna, ktorymi bedzie nam sympatyczniej jezdzic niz drogami) oraz opowiada o swoich przygodach np. jak przez pol dnia wykopywali ze znajomymi auto z jakis kaliningradzkich wydm. Most w Miśku zostaje zespawany, łata z blachy wyglada bardzo solidnie.

Eryk jednak przestrzega aby zbytnio nie obciazac auta bagazem (tu patrzy na moja skrzynke z Lipawy ;) ) oraz aby uwazac na głebokich wybojach podczas dalszej trasy. Za naprawe policzyl sobie naprawde nieduzo wiec Ziuta z radosci sprezentowuje mu jeszcze dżin lubuski. Jest juz pozno, niebo szarzeje wiec pytam Eryka czy przypadkiem nie zna jakiegos fajnego miejsca na namiot w okolicy, moze nad jakims jeziorkiem, rzeka albo w innych ciekawych okolicznosciach przyrody? Eryk proponuje swoja dzialke kilka kilometrow stad. Obiecuje nam nawet rozpalic banie!!!!!!!!! Udajemy sie jeszcze na obiad do pobliskiego bistro. Nie wiem czy jedzenie bylo tak pyszne czy my tak glodni, ale pozeramy nasze porcje z takim apetytem, ksztuszac sie z łapczywosci i oblizując z wielkim ciamkaniem, ze chyba miejscowi na tym etapie uznali ze Polska to jakis kraj glodujacy! ;) Jedziemy za Erykiem na jego dzialke. Na widok skodusi widac pewna konsternacje na twarzy naszego gospodarza . Oczy wyłaza mu z orbit, pokazuje na skodusie palcem i pyta "To chyba po bagnach nie jezdzi?". Mowie mu na to, ze owszem jezdzi, ale bagno nie moze byc zbyt głebokie. Chyba jednak troche inaczej wyobrazal sobie nasz "łotewski rajd terenowy" i jakos od tego czasu wiecej razy nie przypominal Ziutce ze ma na trasie oszczedzac swoj zespawany most ;) Eryk zaprasza nas do domku, rozkladamy karimaty w pokoju na poddaszu i idziemy kolektywnie do bani.

Eryk oprocz fachu mechanika jest takze "starszym baniowym" wiec postanawia nas troche tej sztuki nauczyc. Tomek przechodzi przyspieszony kurs "baniowania" z odpowiednim czasem przebywania w kazdym z pomieszczen, okładaniem witkami,nacieraniem wonnymi olejkami. Ciekawa rzecza jest tez układanie na plecach delikwenta goracych kamieni co podobno bardzo pomaga na rozne choroby kregoslupa. Wszystko oczywiscie powinno sie konczyc wskoczeniem do jeziorka. Ja nie mam odwagi w to potworne zimno wskoczyc do zmrożonej wody ale np. Grzes pluska sie chyba trzykrotnie! Tomek wskakuje do lodowatych odmętow raz a inni chyba podobnie jak ja ograniczyli sie do polania sie zimna woda z miednicy.

Eryk opowiada nam o roznych ciekawych miejscach w obwodzie kaliningradzkim. O zagubionych w lasach powojskowych osadach gdzie mimo ze od lat nieuzywane i niekonserwowane, nadal jest prad , biezaca woda i sprawna kanalizacja. O bunkrach zalanych morska woda i podziemnych korytarzach o dziwnej akustyce. Potem zostajemy sami i biesiadujemy chyba do 3 nad ranem. Jednym z przewodnich tematow jest wspominanie wszelakich atrakcji zwiazanych z kiblami podczas naszych wspolnych i samodzielnych podrozy oraz przywolywanie anegdot w tym temacie zaslyszanych od blizszych i dalszych znajomych. Wita nas piekny poranek. Wszyscy sie troche upiekli spiac w pokoju- moze juz przywyklismy do tych mroznych i wietrznych nocy? Leniwie plynie poczatek dnia na sniadaniu nad jeziorkiem w ktorym wczoraj Tomek i Grzes zazywali kapieli.


Swiat widziany z kibelka

Nocleg i bania oczywiscie za darmo. Kazdy z nas jednak ciagnie z plecaka jakis drobny podarek dla naszego milego gospodarza! i kolektywna fotka z Erykiem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz