środa, 25 marca 2015

Armenia cz.11 - Urodziny na wulkanie (2014)

Aszotowi w koncu udaje sie nas znalezc. Ładujemy sie wiec do łady i suniemy w strone wioski Geghovit. Po drodze zatrzymujemy sie przy kilku sklepach oraz ogladamy cerkiewke.




Poczyniamy takze zakupy w wioskowej piekarni, gdzie dzieki znajomosciom Aszota mozemy dokladnie obejrzec piece do wyrobu lawasza i lokalnego chleba. Tutejsze piece chlebowe przypominaja mi wulkany (ktorych w rejonie rowniez nie brakuje). Nie wiem czy to przypadek taki ksztalt czy cos jest na rzeczy ze sie wzorowali na ksztalcie krateru?





Pol wioski to rodzina Aszota. Jak nie brat to kuzyn, jak nie kuzyn to syn siostry ojca. Wszyscy wiedza ze przyjechali goscie z Polski i chca sie z nami przywitac i napic.

Wieczorem idziemy zobaczyc mała grote w srodku wsi oraz widok ze skalki na okoliczne gory.





Biegnie za nami orszak kilkunastu chichoczacych dzieciakow. Ponoc kazde chce zobaczyc turyste z zagranicy, a co odwazniejsze rowniez skubnac za plecak czy kurtke, co chyba podnosi ich range w oczach rowiesnikow. Troche czujemy sie jak bialy niedzwiedz na Krupowkach a i Aszot jest chyba troche skrepowany namolna dzieciarnia.



Okoliczne gory jeszcze swieca ostatnimi promieniami slonca a dno doliny, w ktorej lezy Geghovit spowija juz wieczorny mrok. Jest to czas powrotu bydla z wypasu. Aszot opowiada ze krowy i owce z calej wsi chodza codziennie razem na pastwisko. Kazdego dnia ktos inny ma dyzur i idzie pilnowac wszystkie zwierzeta. Wiekszosc bydełka pamieta gdzie mieszka i wieczorem same skrecaja do odpowiednich gospodarstw. Zastanawiam sie czy nie zdarzaja sie jakies klopoty ze zwierzaki sie pomyla, albo ktos probuje sobie przywlaszczyc bardziej tlusta owce sasiada. Aszot zarzeka sie ze on swoje barany i cieleta poznaje. Chyba jednak nie wszyscy miejscowi charakteryzuja sie taka spostrzegawczoscia i pamiecia- wiele owiec ma poznaczone zadki kolorowymi sprejami. Ochoczo pstrykam zdjecia ławicy bydła plynacego wioskowymi uliczkami. Ktos z miejscowych zagaduje ze zdziwieniem- te, inostraniec, co fotografujesz? krowy nie widzialas? Mowie wiec ze u nas krowy sa i konie sa. I kur calkiem sporo. Ale owce i barany w naszym regionie to rzadkosc. A osiolki to chyba wogole w Polsce nie wystepuja.. i juz jest jakis temat do rozmowy.








Ogladamy tez z daleka pagorek kryjacy ruiny jakiejs starozytnej twierdzy. W zeszlym roku przyjechali tu na dwa miesiace wloscy archeolodzy. Cos tam kopali, krecili sie po wsi, ale nie chcieli nawiazywac zbyt duzo kontaktow z miejscowymi



Wracajac wstepujemy na chwile do siostry Aszota i jej meza Miszy. Na stole laduje tolma- cos jakby malutkie gołabki. Mieso mielone z cebula i przyprawami zawiniete w kapuste. Wszystko plywa w pomidorowym sosie. Bylo to najpyszniejsze danie jakie mielismy okazje zjesc w Armenii. Probowalam pozniej zamawiac tolme w knajpach ale byla to tylko marna namiastka i dalekie echo tego prawdziwego smaku.




Dowiadujemy sie troche o miejscowych zwyczajach np. jak wciaz jest tu wazne aby miec syna. W rodzinach gdzie rodza sie tylko corki sa podejmowane rozne kroki w celu pozyskania chlopca, zarowno slono oplacane w klinikach, rowniez zagranicznych zabiegi medyczne jak i specjalne modlitwy czy czynnosci wrecz ocierajace sie o magie.

Misza probuje nas namowic na wspolne interesy- zeby przywozic z Polski samochody i je opylac w Armenii. Dopytuje jakie sa u nas ceny poszczegolnych marek, jakie cła, mozliwosci montazu gazu i odleglosci czy lepiej by bylo jechac przez Rosje czy przez Turcje i Iran.

Wieczorem impreza u Aszota. Przychodzi Misza z zona, starszy brat z rodzina. Jest tez grupka mlodziezy ktora jednak trzyma sie z boku. Ogladamy tez wspolnie telewizje, jest w czym wybierac bo Aszot ma “spodek” i kilkadziesiat programow. Jest tez kilka polskich. Na jednym jest akurat pokazywany jakis cyganski festiwal, sa tance i piosenki. Aszot z Misza mowia ze czesto ogladaja sobie polskie kanaly i probuja cos zrozumiec, ale slabo im to idzie. Teraz np. prosza o przetlumaczenie - co to znaczy po polsku “ore ore szabadabada amore” ;)))

Dzis wreczamy Aszotowi prezent ksiezke -album o Polsce i malinowke zrobiona przez mojego tate.



Solenizant poczatkowo sie troche peszy ze nie trzeba bylo, ze prezentem dla niego jest juz to ze przyjechalismy itp ale mowimy ze u nas jest taki zwyczaj ze na urodziny trzeba przyniesc podarek na szczescie dla gospodarza. Mam wrazenie ze sie ksiazka ucieszyl (rano udalo sie podejrzec jak razem z zona wertuja ją, czytaja i cos sobie opowiaja o kolejnych obrazkach. Malinowke szybko chowa do szafki (chyba zeby Misza nie znalazl ;) )

Do snu ukladamy sie w pokoju synow. Ze sciany patrzy na nas narysowany olowkiem samochodzik. Obu nie ma teraz w domu. Mlodszy jest w wojsku. Sluzy kolo Sisian. Starszy odsluzyl juz wojsko, spedzil dwa lata w Karabachu, teraz wyjechal do Rosji i nie wiadomo czy tam na stale nie zostanie. Wojsko w Armenii trwa dwa lata. Ida wszyscy, nawet po studiach. Normalnie biora 18 latkow. Jak ktos sie wybitnie miga od woja to ma wybor- moze isc na dwa lata na etat salowego-sanitariusza i opiekowac sie staruszkami. W tym czasie tez jest skoszarowany i podlega pod sąd wojskowy jesli zaniedbuje swoja prace. Ponoc wiekszosc mlodziencow jednak woli stac na granicy z automatem niz od rana do wieczora zmieniac pieluchy i podmywac tylki obcym dziadkom..

Rano budzi nas chrzakanie pod drzwiami. Nastawilismy sobie budziki na 8 ale chyba jest tu w zwyczaju wstawac wczesniej. Gospodarze nie spia juz chyba od conajmniej 2 godzin. Przez okno mamy widok na wielka sianowa piramide.



Ogladamy dzis dokladnie gospodarstwo. Dom buduje tu kazdy sam. Tzn z bracmi, kuzynami i sasiadami. Zadne normy, projekty, duperele. Normalny facet potrafi zbudowac dom. Domy buduje sie glownie z kamienia. Drewno nie jest popularne w tym stepowo-pustynnym wojewodztwie. Cegla jest dla politykow i burzujow. Po kamien na budowe jedzie sie na Armaghan albo na Czarna Gore wlasnym gruzawikiem. Jak ktos nie ma swojej ciezarowki to pozycza od brata. Kamien uszczelnia sie gliną. Dach pomaga zrobic znajomy majster. Tak samo instalacje elektryczna czy doprowadzenie wody. Kazdy w wiosce na czyms sie zna lepiej, na czyms gorzej. Jedynie do zalozenia gazu trzeba wynajac firme bo inaczej ma sie klopoty. Aszot akurat nie musial bo sam zawodowo zajmuje sie “gazoprowodami” wiec po prostu skrzyknal kumpli z pracy.



Przed domem stoi lozko z metalowa krata na sprezynach. Ale nie sluzy do spania. Na tej kratownicy wyczesuje sie welne. Wypadaja wtedy z niej kawalki piasku i innych zanieczyszczen.

Ogladamy tez stajnie. Jest nieduza, jako ze na stanie sa zwykle dwa, trzy cieleta i kilka baranow. Krowa zjada przez zime 80 kostek siana, wiec zapas trzeba zrobic znaczny. Zima w Geghovit jest dluga, nieraz sniegi zalegaja od pazdziernika do maja. Temperatury - 30 nie sa tu rzadkoscia. Barany zima ogrzewaja stajnie, jakos tak maja ze wytwarzaja duzo ciepla. Trzeba wiec je trzymac razem z krowami. Same krowy zamarzna.

W piwnicy ogladamy kolejne maszyny- piecyk do lawasza, oddzielacz smietanki od mleka, rozne pompy.

Problemem wioski jest woda. Nie ma tu studni. Woda do celow gospodarczych idzie rurami z rzeki oddalonej stad 30 km. Woda do picia ma jeszcze dluzsza droge do przebycia.

Aszot pali glownie drewnem, bo gaz jest duzo drozszy. Drewno sprowadza sie z polnocy, z okolic Dilidzanu. Miejscowi nie moga jednak jezdzic po nie wlasnymi ciezarowkami bo zaraz policja ich oskubie. Przewozem drewna zajmuja sie specjalne mafie ktore wiedza komu i jak sie oplacac.

Ogladamy tez ciezarowke. Wiekszosc aut w Armenii jezdzi na gaz, jest tu 5 razy tanszy niz benzyna. Ale nie jest to taki gaz plynny jak u nas. Pompuje sie go do grubosciennych butli pod duzo wiekszym cisnieniem. Dlatego pasazerowie podczas tankowania musza bezwzglednie opuscic pojazd. Wypadki sa czeste. Tydzien temu rozerwalo w Martuni butle w czasie tankowania. Zginely 3 osoby. Butle powinno sie sprawdzac co roku, ale punkty tym sie zajmujace sa piekielnie drogie. Wiec nikt butli nie sprawdza. Aszot tez nie.

Gdy jestem w kibelku przez szpare w podlodze wlazi malenki kotek. Chyba sie mnie tu nie spodziewal bo zalosnie mialczy i obija sie o sciany, niemogac znalezc w nerwach dziury ktora wlazl. Musze przerwac czynnosci kibelkowe zlapac miotajacego sie rozpaczliwie kota (co nie jest proste) i wypuscic. Kotkowi na sloneczku od razu poprawia sie humor i radosnie biegnie do mamy ktora akurat cos upolowala.



Biore tez udzial w kopaniu ziemniakow, ktore bedziemy dzis piec w ognisku. Zaraz przy domu jest ziemniaczana grzadka.



Kolo domu znajdujemy hantle. Zrobili ją synowie Aszota jak byli mlodsi. Tworzy ją zelazny pret i dwie puszki- konserwy zalane jakby betonem. Nie jest to beton, ale cos duzo ciezszego. Mowili mi co to jest ale zapomnialam. Hantla wazy przynajmniej 10 kg.



Dzis urodziny Aszota. Z tej racji jedziemy na impreze na Armaghan autobusem Miszy. Tzn mamy taki zamiar.. Autobusik ma cos popsute z chlodzeniem, nie ma biegow terenowych wiec nie jest do konca pewne czy sforsuje stroma trase na gore 2900 m i czy wogole tam dojedziemy. Misza mowi ze “bedzie jak Bog da”. Nasz pojazd to chyba ГАЗ-53-12-1040 (nie wiem czy ma jakas inna nazwe?). Od lat podobal mi sie niezwykle ten autobusik pelniacy zwykle role sluzbowych przewozow. Ile razy robilam mu zdjecia albo biegalam wokol ogladajac kazdy kawalek blachy. Ale nigdy jeszcze nie mialam okazji nim jechac- do dzisiaj :-)



Ten Miszowy ma na masce dodatkowo niedzwiedzia. Nie wiem czy one mialy tak fabrycznie? Na tych modelach wczesniej spotykanych na Ukrainie czy w Gruzji miska nigdy nie bylo. Pozniej jeszcze kilkakrotnie widzielismy w Armenii ciezarowki z “niedzwiedziem przewodnikiem”.



Wnetrze autobusiku jest bardzo przestronne, nie do porownania z obecnie masowo uzywanymi marszrutkami gdzie wejscie dwoch turystow z plecakami powoduje calkowite zakorkowanie przejscia.



Wnosimy do srodka pudła z zarciem i piciem, naczynia, obrusy a takze drewno na ognisko. Chlopaki rąbia drewno w czasie jazdy.



Toperz jakos przypadkowo siada na fotelu ktory nie jest przymocowany do podlogi wiec na pierwszym zakrecie ma niepowtarzalna okazje nauczenia sie latac. Jedzie Aszot z zona i corka, Misza z zona, “babuszka” czyli mama Aszota, zona starszego brata (ktory dzis niestety ma dyzur w pracy) i zona mlodszego zmarlego niedawno brata, wraz z dwoma nastoletnimi synami. No i my :-)

Autobus rzęzi na podjazdach juz zaraz za wsia, juz na asfaltowej drodze mozna uslyszec ze silnik sie meczy. Wydaje sie ze nie ma takiej mozliwosci zeby pokonal droge na szczyt.

Zjezdzamy na pyliste trakty.




Aszot siada kolo Miszy i wspolnie kombinuja gdzie jechac łąka, gdzie sciac zakret, gdzie sie rozpedzic.



Samochodzik dzielnie pokonuje kolejne wzniesienia. Co chwile gotuje sie chlodnica. Trzeba otwierac maske i polewac silnik obficie woda. I czekac az ostygnie, a dzisiejsza pogoda temu nie sprzyja bo wystawiony na prazace slonce zimny silnik by sie za 15 minut zagotowal…








Jedziemy tak wiec etapami ale najgorsze odcinki ponoc jeszcze przed nami.



Lawirowanie i wybieranie drogi bardziej przypomina gre w szachy niz prowadzenie samochodu. W koncu musimy wysiasc i isc dalej pieszo.












Jedzie tylko Misza, babuszka i wałówa. Mlode chlopaki rozpiera energia- non stop biegaja to w gore to w dol, skacza po kamieniach jak kozice. Widac ze oni nie wiedza co to zadyszka. Odciazony autobusik radzi sobie lepiej acz jednej gorki za cholere nie moze pokonac. Probuje to z lewej, to z prawej, to stepem obok drogi, to z rozpedu ale ciagle brakuje mu kilkunastu metrow do wyplaszczenia gdzie moglby troche odpoczac i wzmocnic sie przed kolejnym garbkiem. Nie wyglada to dobrze - widac tylko kłeby spalin i wszedzie unosi sie zapach palonego sprzegła, opon, ogolnie palonego wszystkiego. Do maski ciezko podejsc- od pol metra juz parzy powietrze. Ostatecznie Misza podejmuje ostatnia probe- wsteczny. Ponoc jako bieg jest mocniejszy niz jedynka. Szybki obrot i autobusik jedzie kuprem do przodu!



I udaje sie! Dalej tez nie jest latwo ale gora zaczyna sie wyplaszczac. Ukazuje sie cerkiewka na Armaghanie. Niedzwiedz na masce zdaje sie usmiechac wesolo. “Bóg dał”.








Dowiaduje sie ze Armaghan zostal nazwany na czesc matki Dawida Sasunskiego- zalozyciela Armenii. Przed cerkwia jest nowy chaczkar- rok temu go nie bylo. Na cokole jest plaskorzezba pasterza z owieczkami.



Najpierw idziemy do cerkwi i zapalamy swieczki. Oprocz nas jest tez na szczycie druga ekipa. Sami faceci + jeden maly chlopczyk. Przyjechali uazami. Chyba tez swietuja urodziny jednego z uczestnikow. Byli pierwsi wiec zajeli pobliska kamienna wiate. Wlasnie rytualnie ubili barana, jego krwia wymazali sobie krzyze na czole i zaczynaja sie brac za szaszlyki.

My przenosimy sie na druga strone jeziora. To znaczy tego co z niego zostalo. Bo jezioro wyschlo.




Rok temu kąpalismy sie w nim. Teraz bylo 3 miesiace bez deszczu i takie sa skutki. Zostala tylko niecka pelna zastyglego pokruszonego blota. Jakos mi smutno...




Najpierw wszyscy zamykamy sie w autobusie celem wypicia kawy.




Potem ognisko. Aszot z Misza robia szaszlyki.



Na solidne podwojne zelazne kije nabijaja mieso, kartoszke, cebule a takze baklazany, pomidory i papryke.








Ponoc tu griluje sie wszystko oprocz ogorkow! Warzywa sa gotowe do spozycia gdy skorka staje sie czarna i nadpalona. Wtedy wkraczaja do akcji kobity ktore dokladnie obieraja wszystkie przysmaki ze zweglonej zewnetrznej powloczki, ukladaja pysznosci na talerzach. Na trawie zostaje rozlozony obrus a my siadamy wokol niego na specjalnie przywiezionych kocykach i poduszkach.







Nie ma nic lepszego jak pieczony baklazan i pomidor. Pycha!

Misza bierze do rąk żar z ogniska i odpala nim papierosa. Jestesmy w szoku- wogole sie nie poparzyl!

Babuszka dziarsko doi wódke ze wszystkimi. Dowiadujemy sie ze kiedys przez 15 lat pracowala w marynarce w Sewastopolu. Babcia usmiecha sie na wspomnienie starych dobrych marynarskich czasow. Jak kobiety na traktory- to czemu nie na statki?? :)

Spiewamy Aszotowi “Sto lat” po polsku. Piosenka jest o tyle fajna ze refren tu wszyscy rozumieja i gdy leci drugi raz to juz czesc osob spiewa z nami. Jest tu taki zwyczaj ze ktorys z toastow musi byc za przodkow, za naszych zmarlych krewnych ktorzy odeszli i nie ma ich dzis z namii. Tez zostaje zobligowana do wygloszenia jakiegos toastu w tym temacie. Mowie wiec ze wydaje mi sie ze oni sa tu obecni z nami, ze stoja gdzies z boku i uczestnicza w imprezie, ze ciesza sie ze o nich pamietamy. Nie wiem czemu ale zaraz przychodzi mi na mysl moj dziadek. On zawsze uwielbial ogniska , pikniki “na przyrodzie” i gotowanie zarcia w kociolku. I nigdy nie stronil od dobrych napojow. I na dodatek nosil na codzien taki sam slomiany kapelusz jak dzis ma Aszot. Mysle ze jest duza szansa ze jest dzis na Armaghanie z nami! I cala ekipa pije za mojego dziadka po czym odmawiaja jakas modlitwe po ormiansku.

Na chwile tez zawijamy do ekipy imprezujacej we wiacie. Tu wodka leje sie strumieniami, krwiste krzyze na czolach sie juz troche zatarly. Sa tez tance przy muzyce z niw i uazow.






Jeden z ekipy ma jasne wlosy i niebieskie oczy. Zupelnie nie pasuje do reszty. Ale jakos nie udaje nam sie dowiedziec historii jego pochodzenia.

Wracajac Misza sadza mnie za kierownica. Pierwszy raz w zyciu mam okazje prowadzic autobus, zjezdzac z gory wyzszej sporo od Rysów i to jeszcze po pijaku :-) Na poczatku kobity z rodziny ostro protestuja ale jak sie okazuje, ze jade duzo wolniej , ostrozniej i mniej po kozacku niz Misza sa nawet calkiem zadowolone. Nie idzie mi tylko zmienianie biegow. Wajcha chodzi tak ciezko, ze dwoma rekami nie moge nia drgnac. I Misza musi mi pomagac wrzucac biegi.







W domu dojadamy resztki szaszlykow i znow sadzaja nas przy telewizorze. Widac tutaj panuje kult tego pudła taki sam jak w Polsce.. Najpierw leca kanaly ormianskie. Mamy okazje podziwiac gadajace glowy. Ich politycy sa tacy jak nasi- wredne spasione mordy upchniete w garnitury. Tylko umaszczenie troche ciemniejsze i moze ciut bardziej krzykliwi. Chyba nie mowia nic wesolego bo Aszot sie denerwuje i szybko przelacza programy. Teraz leca rosyjskie. Jest cos o przerwaniu walk w Donbasie i odbudowie kopaln poki nikt nie strzela. I o sankcjach nakladanych na Rosje przez UE, ze ponoc tylko Polska i Pribałtyka popiera sankcje, natomiast Węgry, Bułgaria i Rumunia chcialyby handlowac z Rosja a reszcie krajow jewrosajuza problem zwisa. Aszot dopytuje czemu Polacy tak nie lubia Rosjan i ciagle robia im na zlosc. Mowie ze moze ma to poczatki w polsko-rosyjskiej historii, ktora niekoniecznie zachecala do wzajemnej, szczegolnej sympatii i czesto w minionych wiekach przypominala bardziej ormiansko-tureckie odnoszenia niz dobrosasiedzkie uklady. Że zabory, że łagry i zsyłki, że Katyń.. Moze dlatego? Aszot kiwa glowa.. “no no.. i jeszcze niektorzy mowia ze prezydenta wam ubili za to ze pomagal Gruzinom, kto wie jak bylo naprawde...”.

Troche wytrąca mi z rąk wszystkie argumenty pytanie skad w takim razie bierze sie obecna przyjazn polsko-niemiecka i polsko-ukrainska- “Oni was przeciez tez mordowali”. Pozostaje stwierdzic ze “taka polityka, jej nikt nie zrozumie” i “tym na gorze zapewne sie to oplaca”.

Miejscowi opowiadaja ze to tez nie tak ze Ormianie kochaja Rosjan tak bezinteresownie. Po prostu nie maja innego wyjscia, bedac zewszad otoczeni wrogami gotowymi w kazdej chwili rozpoczac nowa wojne. Dwie zamkniete na glucho granice, z polnocy Gruzja z ktora oglednie mowiac sie nie lubia, z poludnia Iran, z ktorym niby jest ok, ale to tez muzułmanie i w razie konfliktu z Turcja to wiadomo kogo popra.. Ponoc tylko Rosja zostaje- do handlu, zeby wyjechac do pracy, na lepsze studia, zeby pilnowac ormianskich granic i rozejmu w Karabachu.. (flagi faktycznie pod Araratem widzialam ze nie ormianskie powiewaly).

W Armenii nie ma pracy. Bardzo duzo mlodych wyjezdza do Rosji dla zarobku. Ponoc w Armenii jest 2.5 mln ludnosci a w Rosji jest 6 mln Ormian!!! Pracujacy w Rosji Ormianie maja jeden wielki podstawowy problem. Czesto sa bici przez Rosjan, gdyz tamci mysla ze wszyscy “czarni” tzn z Kaukazu to czeczenopodobni muzulmanie. Ormianie wiec staraja sie nosic duze krzyze na szyi, albo wrecz tatuuja sobie krzyze na przedramionach. Ponoc to bardzo pomaga. Syn Aszota tez sobie takie sprawił

Potem Aszot mimo naszych sprzeciwow wlacza nam polskie kanaly w telewizji. Leca same reklamy. Juz wiem ze jak nie kupie sobie smartfona to nikt mnie nie pokocha, jak nie nabęde kremu z jakis kopyt nosorozca to juz za rok bede stara i brzydka. I niebawem wyciagne kopyta jak nie kupie natychmiast bigmegasuper nowego suplementu w kolorowym kartoniku ,w ktorego skladzie nie ma nic procz siana i barwnikow. Robi mi sie niedobrze. Chyba wyrobilam swoja "norme telewidza” na 5 lat!

Kolejnego dnia mielismy jechac na Czarna Gore. To gora o czterech szczytach, a na kazdym z nich jest innego koloru piasek. Niestety dzwonia do Aszota z pracy. Byla jakas awaria i o 10 musi sie stawic w Martuni, skad ich pakuja w samochody sluzbowe i rozwoza do roznych miejsc w gorach gdzie sa gazociagi. Ponoc najgorzej sie pracuje w gorach za Kapanem. Sa tam duze problemy z woda i dostarczaja pracownikom do picia jakies cieple,slone i tluste swinstwo od ktorego boli brzuch. Na szczescie teraz jada na polnoc.

Zwiedzamy jeszcze cerkiew ktora ufundowali i zbudowali amerykanscy biznesmeni pochodzacy z tej wioski. Na scianie swiatyni jest umieszczona inskrypcja ze budynek powstal ku pamieci ich rodzicow i dziadkow.



Aszot odwozi nas gruzawikiem na koniec wsi zebysmy nie musieli zapylac z plecakimi pod gorke. Jedziemy przez rozlegle pola, tu dolina jest bardzo szeroka. Dawniej byl tu kołchoz- kilkanascie tysiecy sztuk bydła paslo sie pod Armaghanem. ¾ wsi tu pracowalo. A potem upadl sajuz. Bydlo zostalo sprzedane, zjedzone albo zasililo prywatne stajnie prezesow. W Geghovit dzis nie ma zadnej pracy poza piekarnia, szkoła, sklepami i wlasnym ogrodkiem.

Zegnamy sie na pustynnych łakach pod wulkanem...


Zaczynamy łapac stopa w tym samym miejscu co rok temu gdy zeszlismy z Armaghanu po udanym zbieraniu ryb przy elektrowni :-) Znow slonce swieci w pysk, droga malo co jedzie, wzrok ginie gdzies w pofaldowanym horyzoncie plowych gor zamykajacych plaskowyz. I podobnie jak wtedy, teraz tez prawie caly wyjazd wciaz jest przed nami!!




CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz