czwartek, 22 września 2022

Mazurskie ścieżki cz.7 (2022) - Twierdza Boyen

Twierdzę Boyen zbudowano w połowie XIX wieku w strategicznym miejscu - na przesmyku między dwoma jeziorami. W czasie I wojny światowej broniły się tu wojska niemieckie przed Rosjanami i twierdza się całkiem nieźle spisała w swojej roli. W późniejszych latach stwierdzono, że jest na cele wojskowe zbyt mało nowoczesna, zrobiono w niej szpital i ośrodki szkoleniowe. Po II wojnie na terenie twierdzy działały zakłady spożywcze, czego pamiątką są nowsze budynki rozsiane tu i ówdzie. Od lat 90-tych pełni role turystyczne.

Twierdza zaskakuje mnie bardzo pozytywnie. Przedstawia fajny kompromis między miejscem zagospodarowanym turystycznie a opuszczonym. Kupuje się bilet (my akurat wchodzimy za darmo bo są "Dni Giżycka"), dostajemy mapkę. Po twierdzy poprowadzono kilka szlakow - jak w górach. Budynki dawnych umocnień są w róznym stopniu zachowania i odnowienia. Są i takie zagospodarowane, a i takie, których mroczne czeluście wieją stęchłą piwnicą i cieszą buby! :)

Na zwiedzanie ruszamy w 6 osób, ale bardzo szybko się rozdzielamy. Każdy ma swoje tempo i w inne zakamarki zagląda. Kilkakrotnie nasze ścieżki się przecinają, spotykamy się, aby za chwilę znów ruszyć w innym kierunku ku swemu przeznaczeniu. Ja sporą część twierdzy zwiedzam z Kasią. Nam też zajmuje to najwięcej czasu, jako że mamy po drodze różne zajęcia - nie do końca standardowe ;) Twierdzę zaczynam zwiedzac szlakiem czerwonym, ale potem wielokrotnie go gubię, wytyczając swój własny, który zapewne przypomina kopniętą sprężynę czy rozjechanego ślimaka ;)

Wchodzimy przez główną bramę. Ciepły kolor cegieł fajnie współgra z błękitem nieba i majową zielenią. Miło też, że akurat nie leje, co na tym wyjeździe zdecydowanie nie jest regułą.




Niby właśnie zaczęła się wiosna, a twierdza już się przygotowuje do zimy ;)


Tradycja to tradycja - zwiedzanie każdego miejsca należy zaczynać od namierzenia kibla!


W niektórych budynkach mieściły sie kiedyś np. kluby. Zostały po nich tylko mniej lub bardziej zdekompletowane szyldy.



Bardzo mi przypadł do gustu ten oto omszały tarasik!




Wędrując górą wału od czasu do czasu otwiera się nam pod stopami jakiś "wąwóz".


Półkoliste, mocno wcięte w ziemię korytarze są cieniste i wieją chłodem.




Część budynków zawiera wystawy o różnej tematyce, np. "Leśne szałasy preppersów i miłośników survivalu" ;)




albo "Codzienne zajęcia obrońców twierdzy" ;)


W tym XIX wieku mieli tu dość nowatorskie rozwiązania techniczne.


Wielkim plusem twierdzy jest wielopoziomowość.



Gdzieś na tym etapie zwiedzania zaczyna mi się tu bardzo podobać! Początkowo widząc szlaki, wystawy, odnowione korytarze, już miałam obawy obcowania z nudną makietą i twierdzą jak z Zamościa - z klinkierową cegiełką i lampkami na fotokomówkę. Tu jednak czeka mnie ogromnie pozytywne zaskoczenie!

Wkraczamy w teren z coraz większą ilością pokrzyw, kwiatów, łukowatych sklepień i ciemnych czeluści korytarzy.






Sufity ozdobne.



Wąskie przejście między murami dwóch budynków. Gdzieś tam wysoko nad naszymi głowami widać słoneczną świetlistość i zielony pułap z rosochatych krzewów. Jeszcze na tym etapie nie wiemy na jakie atrakcję wleziemy już za momencik!




Jedna z komór zdecydowanie różni się od pozostałych. Na podsufitowych hakach bujają się... wisielce! I to o zgrozo takie w negliżu! Wbijają w nas oczy trzymając w rękach skalpy swoich towarzyszy. Niektóre są niekompletne albo co gorsza mają formy mutantów! :P




A to ponoć była piekarnia.


Słoneczne zbocze...


...i cieniste paprociowiska.


Zza zarośli wyłania się budynek zdecydowanie powojenny, o funkcach niemilitarnych. Nie wiem dlaczego niektórym takie budowle tu przeszkadzają - przecież to też jest element historii, który przetoczył się przez to miejsce.



Planów wejścia do widocznej wieżyczki nie udaje się nam zrealizować - wnętrza są spalone i nie wiem czy w ogóle jest obecnie taka możliwość w formie innej niż wspinaczka po murze.



Docieramy na spory plac pełen zruinowanych "kamienic". To miejsce nas zassie na dłużej!



Otwory okienne jednej z kamienic są poprzysłaniane plakatami o tematyce wojennej. Plakaty są częściowo pozrywane i trzepocą na wietrze. Robi to niezły klimat - jakby jakieś wspomnienia sprzed lat, o których już świat zapomniał.






Górne piętra budynku przypominają jakąś szkołę czy koszary, dół raczej halę przemysłową.






Życie wkracza na parapety.


Część budynków chyba próbuje się zawalić, a ludzie podejmuja działania, aby temu zapobiec.




Mijamy kolejne miejsce, wydawałoby się dość nijakie i nie zapadające w pamięć. Jakaś rampa, obetonowany rów, pozostałości budki strażniczej. Minęłabym to miejsce i natychmiast o nim zapomniała i wymazała z pamięci. Ale jest ze mną Kasia. A Kasia ma ogródek i namiętnie zbiera do niego eksponaty z całego świata! Poważnie - tam każda roślina ma swoją historię, którą by mogła godzinami opowiadać, a ludziom by opadały szczęki. I Kasia wypatrzyła w rowie kwiatki - już nie wiem czy to były tulipany czy coś podobnego cebulowatego. Skąd one się tutaj wzięły na tym rozwalisku, zasypane gruzem i śmieciami? Kwiatki pomachały do Kasi listkami wołając: "nie zostawiaj nas tu!!!". Obecnie jest taka moda, aby słowo "adopcja" przenosić również na zwierzęta. Ludzie adoptują więc psy, koty, myszoskoczki i glonojady. Kasia poszła krok dalej - i adoptuje porzucone kwiaty :) Parafrazując popularne hasła: "Nie kupuj u ogrodnika - adoptuj!" :)




A z jaką Kaśka działa wprawą i czułością, aby ich nie uszkodzić i nie poniszczyć korzonków! I to bez typowych narzędzi, bo łopaty przecież ze sobą nie nosimy. Ale na ruinach narzędzia są wszędzie, trzeba tylko umieć je zauważyć. Pozostał jeszcze tylko problem jak przenieść owe zdobycze? Jak je odtransportować do Białegostoku w formie nie zasuszonej? I tu udział ma buba tzn. jej nieodłączna reklamówka! Bo z braku małego plecaka w takowej zawsze noszę zapasowe ciepłe ubrania czy kurtkę od deszczu. Wiele znajomych ma ze mnie ubaw, że ta reklamówka to mi do ręki przyrosła! I proszę! Przydała się! Przyszedł jej czas!


Potem znów zapuszczamy się w twierdzowe zaułki i błotniste, wiejące wilgocią korytarze - ja, Kasia i reklamówka pełna nowych przyjaciół :)





Nawet grilla by było gdzie zrobić!


W ostatnim z budynków namierzamy jeszcze jedną ciekawą wystawę - stare mapy z czasów 49 województw, pożółkłe zdjęcia...




Korytarz o zapachu sprzed lat - jakby z ośrodka wczasowego? Jakby omieciony lekką wonią stołówki? Na wyższe piętra nie udaje się wyjść, z racji trudności ze sforsowaniem kraty. Poza tym dawno nie spotkałyśmy nikogo z naszej ekipy. Może już zwiedzili i na nas czekają?

I jeszcze na koniec jedna fotka, z telefonu Kasi, gdzie została ujęta słynna reklamówka ;)


A kolega Boyen patrzy, patrzy i nie może się nadziwić co to się teraz odpierdziela w jego wspaniałej twierdzy ;)