Z Bielic wychodzimy wieczorem, mijamy ostatnie, miłe dla oka zabudowania tej wioski.
Dolina pogrążona jest już w cieniu, jedynie czubki co poniektórych drzew jeszcze złocą się ciepłymi barwami zachodzącego słońca.
Po drodze wodospad!
Do dzisiejszego celu nie mamy daleko, acz zawsze jest niepewność, że miejsce może być zajęte, nie zmieścimy się już i trzeba będzie tuptać dalej w poszukiwaniu szczęścia. Wbrew obawom jest jednak pusto. Nie spotykamy nikogo ani po drodze, ani przy chatce. Wieczór spędzamy tak jak lubimy najbardziej - ognisko, herbatka, flaszeczka, oscypek i grzanki.
Nie ma wątpliwości, że spać się tu będzie wybornie!
Poranek wita nas słońcem, które przesypując się przez przez liście drzew, tworzy malowniczy świat w błyszczące centki.
Podążam skarpą w dół, ciesząc oczy tutejszym lasem. Czy może być lepsze miejsce na kibelek? :)
Omszałe korzenie sprawiają wrażenie zastygłych w miejscu potworów. Może przestały się poruszać dlatego, że na nie patrzę??
Suniemy dalej w górę, w kierunku Rudawca.
Po drodze zraszamy się w źródle Raj.
Zaczynają nam towarzyszyć przydrożne (a i również śróddrożne ;) korzenie, rosochate drzewa i uschłe kikuty o malowniczych kształtach. I takie klimaty już na całej wędrówce będą się utrzymywać i urozmaicać krajobraz.
Na Rudawcu pojawiają się całkiem sympatyczne widoczki..
Acz częściej spogladamy pod nogi. Jagody obrodziły wyjątkowo i niektóre gabarytem bardziej przypominają śliwkę.
Suszy to tu raczej nie ma. Ciągle coś kląska pod nogami.
Na przełęczy Suchej oceniamy przydatność biwakową tamtejszej wiaty. Nie jest źle, acz miejsce dosyć ludne - chyba od 8 rano by nas zaczęli rozdeptywać.
Nie wiem co głosił napis na tym słupku, ale komuś się on bardzo nie podobał. Ale że ktoś sobie aż tyle trudu zadał aby zniszczyć??
Czasem trafi się widoczek…
Czasem drzewo nieco inne od pozostałych..
A i miłośnicy prysznica znajdą tu coś dla siebie!
Wiatka na przełęczy Dział…
Plan zakłada spędzenie dzisiejszego noclegu w chatce pod Czernicą. Jest to spory i porządny obiekt, który przez wiele lat był własnością pewnego kolesia. I kilka lat temu, nagle okazało się, że jednak Lasy Państwowe nie wyrażają zgody, aby ów osobnik miał tam swoją prywatną daczę. Gościa więc wysiudali (musiało mu być mega przykro, jak już się zdążył przyzwyczaić do tego cudnego miejsca i w nim zadomowić), a chatkę planowali zrównać z ziemią. Były jednak protesty różnych środowisk i chatka została, mając służyć jako ogólnodostępny schron turystyczny, acz jedynie w terminie letnim. Tak mówi przynajmniej regulamin wiszący na drzwiach.
Przy chatce stoi kapliczka.
I wesoły pasiasty kibelek.
Ściany są pełne ozdób z korzeni i innych darów lasu.
Wnętrza mało przypominają leśną chatkę - raczej jak u kogoś w domu.
Zwłaszcza domowo jest na piętrze np. tapczany z pościelą, kocami - ogólnie pchły i pluskwy mają gdzie się zadomowić ;) Jakoś chyba w tego typu przybytkach bardziej preferuje prycze z drewna niż materace i kołdry o niewiadomej historii ;)
A za chatką jest źródełko!
Raj by się zdawało i zapowiedź sielskiego wieczoru. Nam też się wydawało, że tak będzie i że będzie nam dane tu przywitać również poranek. Ale los widać chciał inaczej. Do chatkowo - leśnych składników doszedł jednak tzw. czynnik ludzki. Ekipa .. Fajnie takową spotkać w leśnych ostępach, pogadać czy wspólnie coś chlapnąć. Tu niestety były dwie okoliczności, z których nawet każda z osobna była dyskwalifikująca... Koleś z psem. Z najbardziej niewychowanym psem jakiego chyba miałam okazję widzieć w życiu. Już na samym początku pies zaczyna nam wyciągać rzeczy z plecaka. Właściciel go nawołuje: “Dziubuś przestań, zostaw”, ale Dziubuś ma w d… wszelakie polecenie i totalnie je ignoruje. Plecaki trzeba więc zawiązać, zapiąć i powiesić na gałęzi. Ale jest wieczór i mamy ochotę coś zjeść. Podgrzanie czegokolwiek graniczy z cudem, bo cały czas mamy psa w palniku. Dwa razy wytrąca nam łyżkę z ręki. Próbujemy go odsuwać nogą, zasłaniać menażkę, ale wtedy Dziubuś zaczyna się denerwować, warczy, szczerzy zęby. A nadmienię, że to bydle wielkości wilczura. Ostatecznie wsadza nam do zupy ubłoconą mordę. Po prostu nie ma opcji zjedzenia kolacji, trzeba by chyba wejść na drzewo, na wysokość przynajmniej 3 metrów. Właściciel psa nie widzi problemu.
Drugą ekipę stanowi kilku facetów. Kiedyś letnie dyskoteki były domeną miejsc, gdzie można dojechać autem. Klapa do góry, radio na maksa i heja. Technika jednak poszła do przodu. Smartfon i do tego głośnik, taki co wygląda jak termos, wybitnie przenośny i można go zabrać do najbardziej zagubionego miejsca w lasach, aby tam zabić nieznośną ciszę…
Mając więc w perspektywie wieczór z psem w misce, w plecaku, a potem zapewne i w śpiworze, przy jednoczesnym łupaniu aż drzewa podskakują - mówimy dość! Na szczęście wzięliśmy awaryjnie namiot (pomni na
ataki licha w Beskidach sprzed 2 lat!) Wbijemy gdzieś w dzikie zbocza, z dala od szlaków, chatek, psów i bumboksów. Tam sobie zrobimy biwak i może choć przez chwilę poczujemy się jak gdzieś w ukraińskich Karpatach.. (gdzie właśnie mieliśmy teraz być, gdyby znów nie pokonała nas polityka i możni tego świata…)
cdn