piątek, 30 listopada 2018

Polesie bzyczące komarami - pieszo, stopem i... taksówką ;) cz.6 - Dubienka, Matcze

Rankiem znów ognisko - główny odstraszacz stad komarów, ktore w tym miejscu to calkowicie oszalały! Kazde wyjscie do kibla to jakis koszmar, bo zaraz pojawia sie bzycząca czarna chmura. W czasie kazdego “korzystania z krzaczka” trzeba opylac kuper antyowadzim preparatem aby moc dokonczyc zamierzoną czynnosc ;)

Dzis musimy upolowac jakis sklep bo żarcie sie nam konczy. Na 4 osoby mamy puszke rybek, troche chleba i musztarde ;) I kawe warzoną na ognisku!





Ku dalszemu przeznaczeniu tuptamy rozgrzanym asfaltem o różnych strukturach. Wędrówka starą drogą jest nie tylko przyjemniejsza niz taką świeżo wypolerowaną - ale jest tez dużo ciekawsza! Mozna np. patrzec w dół i analizowac jej desenie! Jakos tak jest, ze obecnie wykonywane remonty zabijają wszystkie kawałki przestrzeni gdzie mozna zaczepić sie wzrokiem i uśmiechnąć choc na chwile…











Dawno nie widzialam takiego znaku! A moze nawet - nigdy?


Kolejna miejscowość na naszej trasie to Dubienka. Tu poczyniamy zakupy i troche siedzimy na podsklepowych ławeczkach, gawędząc z żulikiem, sympatykiem Odessy i Krymu. Sporo spędził tam czasu jeżdząc jako kierowca.

Ciężko juz znaleźć wiejskie sklepiki bez szyldów sieciówki. Czasem to tylko napis a reszta pozostaje bez zmian. Często jednak ma to juz wpływ na cały wygląd sklepu. Tu jest wlasnie tak. Dobrze, ze choc ławeczki zostały...


Inni sympatycy ławeczkowego spozywania napojów patrzą na nas wilkiem. Chyba ich podsiedlismy. Gromadzą sie wiec na sąsiedniej posesji i tam oddają kolektywnej konsumpcji, zerkając czasem spode łba na zajęte przez obcych podsklepie.


Po nadwyraz skromnym, porannym śniadaniu - biesiada jest solidna!

zdjecie z aparatu eco

zdjecie z aparatu Pudelka

W Dubience zerkamy tez na cerkiew obłożoną szczelnie rusztowaniami. Robotnicy sa nieco agresywni, krzyczą, ze nie wolno robic zdjec, coś tam nam wygrażają. Nie wiem czemu jest na świecie tyle osób bezinteresownie niemiłych. Lepiej im sie na duszy robi jak wydrą ryja? Zdjecia i tak robimy a w duchu im zyczymy aby ich żółć zalała, bydło sparszywiało albo zlecieli z rusztowań ;)

zdjecie z aparatu eco

Jest tez częściowo zdekomunizowany pomnik tzn. czołg został ale tablice zdjeli.

Zwiedzanie statyczne.


I takie z wiekszą dynamiką :)

zdjecie z aparatu eco

Potem odwiedzamy jeszcze dworzec autobusowy, gdzie odprowadzamy Pudelka, ktory wraca juz do domu. Okolice dworcowe są bardzo sympatyczne. Siedzi sie tu chyba jeszcze lepiej niz pod sklepem.





Coś opuszczonego. Widząc z daleka mam zamiar pozwiedzac, jednak okazuje sie dość wyzamykane i obok kręcą sie ludzie. Chyba do jakis celow jest wciaz uzywane...


Na obrzeżach Dubienki, juz tylko w trojke, korzystamy z walorów miejscowego, małego jeziorka. Plaża, wiaty i kąpiel! I wineiro zakupione przez Grzesia - niby jabol ale wyjątkowo dobry. Nigdy nie bylam miłośniczką tego typu napojów, a tym bardziej ostatnimi czasy gdy takowe walą tylko chemią. Ten specyfik ma aromat domowego kompotu wieloowocowego, ktory lekko sfermentował.. Sielanka wiec trwa i nigdzie sie nam nie spieszy.






Na horyzoncie sie zbierają burzowe chmury… I robi sie cos jakby mini trąba powietrzna? Na szczescie sie po chwili wsysa spowrotem… ;)



Potem troche idziemy a potem znow siedzimy w wiacie przystankowej w wiosce Krynica. Pod czujnym okiem takiego towarzysza!


Kawałek dalej udaje sie złapac stopa. Dwoch chłopakow jedzie ale tylko do Skryhiczyna. Po chwili jednak decydują sie nas podwieść tam gdzie chcielismy czyli do wioski Matcze. Dla nich 6 km to nic a i tak jeżdżą bez celu. Tak z nudów, żeby sie przejechac, moze sie cos zdarzy, kogos sie spotka. No i prosze udało sie, spotkali zamiejscowych. Bedzie o czym mówic z kumplami dwa dni.

Krzaki za oknem migają jakos za szybko, patrząc kątem oka zaczyna mi sie kręcic w głowie. Zerkam na licznik i robi mi sie słabo - 180 km/h. Na szczescie wlasnie migneła tabliczka Matcze i zatrzymujemy sie pod sklepem.


Sklep na wygląd jest średni, ale zapach podnosi jego klimat o 200%. Pachnie w środku dawną chatką studencką, schroniskiem z minionych lat, jakich obecnie chyba próżno juz szukac w polskich górach. Ni to zapach dymu, ni impregnatu do drewna. A moze wiatru albo ludzi strudzonych drogą? Kilkoro miejscowych siedzi na ławeczce, cos do nas zagadują. Jeden opowiada jakies wojenne wspomnienia swojego dziadka - jak lokalnego ksiedza pokrojono piłą spalinową na 3 części. Ja jakos zwracam uwage i zastanawiam sie - czy wtedy byly juz piły spalinowe? Ktos sie śmieje, ze akurat dokladnie zostało zapamietane, ze ukrojone części byly trzy. Staje na tym, ze zarówno ze mna jak i z autorem opowiesci jest cos nie tak - bo tu niby taka masakra a ci o szczegółach ;)

Mam jakies dziwne przebitki z rajdu świetokrzyskiego.. Te same schodki, ta sama poręcz, ten sam zapach..I takie identycznie jak wtedy chmurki na niebie, podświetlone promieniami poznego popoludnia.. I ten sam Grześ z browarem w ręku.. Tyle kilometrow … tyle czasu (15 lat) dzieli te dwa miejsca.. A jakby wczoraj, a jakby obok.. Dziwne czasem sa przebitki myśli, wspomnien, nakładajacych sie obrazów, gdzie czas i przestrzen traci na znaczeniu…

Kawalek dalej jest drugi sklep. Rownie miły ale juz sie nie zatrzymujemy, wieczor za pasem, trzeba miejsce na biwak jeszcze wyczaić.


Pod wioskowym krzyżem minimajówka. 4 babiny śpiewają pieśni maryjne. Akurat gdy przechodzimy intonują moją ulubioną, “Czarną Madonne”. Przypadek? Ich zawodzący śpiew niesie sie wśród kwiatów i aromatu wiosennego wieczora… Chyba żadna majówka w kosciele nigdy nie osiągnie takiego klimatu jak przy polnej kapliczce na rozdrożu wiejskich dróg...


Domek w czapie z dzikiego bzu!


Fajna psia buda!


Jakis kiosk z dawnych lat… Juz nieczynny.. Ciekawe co niegdys w nim sprzedawali?


Przydrożne kapliczki...


Skręcamy w strone Szpikołosów. Szukamy gdzie by tu wklinowac nasze namiociki. Według mapy mial byc las. I jest las, ale taki, ktory sie do niczego (nam potrzebnego) nie nadaje.. Gęsty, podmokły, mocno robaczywy.. Zaglądamy w kilka ścieżek. Dupa... Zjedzą nas komary, kleszcze albo wylezą z bagna jakies topielce i nas tam wciągną razem z namiotem ;) Trzeba napierac dalej mimo ze nie chce sie isc jak cholera... Słonce coraz nizej, w koncu zaczyna nas otaczac zapadający zmrok.. Kazdy ma juz dosyc, chetnie by zrzucił plecak, wyjąl piwo, zapatrzyl sie w ogien lub gwiazdy. A tu tylko szara wstęga asfaltu, zwarta ściana lisciastego lasu, o poszyciu do przebycia chyba tylko z maczetą. Kolejne kroki i wciaz ten sam widok przed oczami, jak zwijająca sie spod nóg taśma. Minuty mijają i znikąd nadziei.. K... ile jeszcze??? Czasem przemknie jakies auto z prędkościa jak nasi znajomi z Matcza (Matczów? Matczy?), oślepiając reflektorami i zmuszając do skoków do rowu. W koncu las sie konczy. Zaczynają sie łąki. Poczatkowo wszystko podmokłe. Juz w ciemnosci rozdzielamy sie i kazdy idzie w inna strone szukac dogodnego miejsca. Jak w dobrym horrorze ;) Czy jeszcze sie spotkamy? ;) Ja obczajam jakąs żwirową droge. Jest kilka miejsc gdzie akurat nie ma ani zwalonego drewna ani zasysającego bajora ale szału nie ma. Eco ma wiecej szczescia. Za wielką łąką jest sosnowo brzozowy zagajnik. Nieco muldowaty ale nie mozna miec wszystkiego. Namioty szybko wyrastają wsrod niewielkich drzewek.

Dzis zamiast duchów rozmowa schodzi na tematy polityczno - obyczajowe. Ale ile mozna sie ze sobą zgadzac i klepac po plecach? Ile mozna mowic "no wlasnie", "ja tez tak mysle", "to samo chcialam powiedziec". Szkoda, ze juz nie ma Pudla - jego obecnosc napewno dodałaby tej rozmowie pikanterii ;)

Wieczór znów w blasku ognia!






cdn


wtorek, 27 listopada 2018

Polesie bzyczące komarami - pieszo, stopem i... taksówką ;) cz.5 - Husynne, Kolemczyce, Uchańka








Dzisiejszą wędrówke rozpoczynamy od kąpieli w zalewie Husynne ;) Oczywiscie jak to w Polsce - wszędzie wiszą zakazy kąpieli. Oprocz tego to calkiem fajne miejsce - piaszczysta plaża, żelazista woda, nawet dosyc ciepła jak na maj. I tylko my. Sezon plażowy widac sie jeszcze nie rozpoczął. Robimy wiec za prekursorów. Kąpiel zwyczajowo oczywiscie na waleta!







Używszy na jeziornych odmętach ruszamy w strone wioski Husynne. Kiedys byl tu folwark. Z tamtych czasów zostala kaplica grobowa i park. Do kaplicy prowadzi pachnąca ścieżka.



Potem był PGR. Z tych czasów pozostało więcej. Jest kilka nieco rozpadnietych juz stodół, krytych eternitem. Chyba ktos o nie jednak troche dba (jacyś ludzie siedzą na dachu i wygląda jakby wykonywali jakies drobne prace remontowe). Owe stodoły sa częściowo uzywane - w ich pobliżu drepta spore stadko rogacizny. Służą też chyba m.in. za składy drewna.





Kawałek dalej jest kilka bloków mieszkalnych.



Tu zapewne mieszkają jakies bratnie dusze - miłośnicy kotów! :)



A na sam koniec miejscowosci wspaniała niespodzianka! Sklepik! Nie spodziewałam sie, ze w tak małej miejscowosci bedzie takowy! A tu prosze - i to jeszcze taaaaki klimatyczny, utopiony w zieleni! Oczywiscie zasiadamy w jego pobliżu.



Przed oczami mamy widok na garaże - takie fajne, gdzie kazdy jest inny. Zresztą - sklepik wygląda jak jeden z nich!



Jest tez ogolnodostepny podjazd dla aut, gdzie kazdy moze swojemu pupilowi zajrzec pod brzuszek.


Kiedys tego bylo wszedzie sporo, a teraz znika z krajobrazu miast i wsi. I czasem nawet drobna kontrola czegos w aucie staje sie problemem, jak nie masz wlasnego garazu z kanałem czy warsztatu u kuzyna.. Co to komu przeszkadzają takie konstrukcje na osiedlach czy przy drogach?

Pod sklepem przysiada sie do nas dwoch braci - Janek, gadający calkiem sensownie i Staszek, ktory sie strasznie mota w opowiesciach, niekoniecznie odpowiada na zadane pytania, cała jego paplanina jest zbiorem jakis rozłażących sie dygresji. Rozmowa jest wiec bardzo uciążliwa i jako ze początkowo probuje śledzic jego tok myślenia - juz po chwili zaczyna mi sie kręcic w głowie..

zdjecie z aparatu eco

Sklejając do kupy opowieści mozna sie domyślic, ze był kolejarzem, jezdzil tez na delegacje po całej Polsce. Najbardziej podobały mu sie Mazury bo mozna było tanio pozyskac rozne gatunki ryb. Gór sie zawsze bał. Jeden z jego kumpli poszedł kiedys na zakładową, darmową wycieczke nad Morskie Oko i dostał zawału. Wniosek - góry sa zdradliwe i niebezpieczne. Rodzina Janka pochodzi z terenów dzisiejszej Ukrainy, z wioski Rymacze - o tu, za miedzą. Po wojnie trafili na Pomorze. Jednak spora część braci, stryjków, kumów i pociotków wrócila na wschod aby byc jak najblizej ziemi dziadów (tu nastepuje około 20 minutowe motanie sie w nazwiskach, koligacjach, wieku osobników, ich zainteresowaniach i paragrafach na mocy, ktorych trafiali do pierdla lub szczesliwie nie)..

Janek, ten drugi brat gadający bardziej składnie, idzie z Pudlem i eco pokazac im dawny dworski park. Ja zostaje pod sklepem - boli mnie noga - juz kiedys wspominałam, nie? Gdy tylko sie da to daje jej odpocząc. Troche rzuciło sie to cieniem na cały wyjazd, ale super, ze w ogole udało sie w nim uczestniczyc i dotrzymywac kroku chłopakom.

Staszek próbuje tez nam wcisnąc jakies wielkie słoje z przetworami. Niestety musimy odmówic - plecaki i tak mamy ciezkie jak cholera!

We wsi chyba niezbyt czesto bywają turysci. Wszyscy sie nami interesują, babki z dziećmi zagadują, ludzie wylegają na prawie wszystkie balkony tutejszych bloków.

Po wsi rzadko coś jeżdzi. A jak juz cos sie pojawi to od razu warte uwagi :)


Idziemy w strone Bugu, bo wzdłuz niego zamierzamy kontynuowac naszą wędrówke. Tu okazuje sie, ze wioska wcale nie jest taka malutka jak sie początkowo wydawało! To nie tylko te kilka bloków. W tą strone zabudowania ciągną sie i ciągną.


A prawie na kazdym słupie bociania rodzinka.



Raj złomiarza :)



To chyba niegdys była gorzelnia. Dawniej przypałacowa, potem rowniez sie utrzymała - okazało sie, ze i w powojennych realiach była przydatna (w odróżnieniu od pałacu). Teraz, jak widac, to juz nawet wóda na dużą skale nie jest potrzebna... Z rozmowy pod sklepem wynikało, ze ktoś tam we wsi pędzi w domu, ale strach przed podkablowaniem przez obcych jest wiekszy niz chęć zarobku na jednorazowej sprzedaży "produktu regionalnego".


Nawierzchnia drogi jest dosc nietypowa - jakby otoczaki z tłuczonego niegdys, bardzo dawno, szkła?

zdjecie z aparatu Grzesia

Kawałkami nasz trakt jest tez wysypany jakby fragmentami... wtyczek?

Wyrazy sympatii do służb mundurowych widac na kazdym kroku ;)


Droga wije sie łąkami, bagienkami, rzeka meandruje, jej zakola porasta malowniczy chaszcz i połamane pnie drzew chylące sie nad spokojną taflą wody...














Nawet ucieczka z gór na niziny nie gwarantuje spokoju od szlaków... Niedługo cieżko bedzie w Polsce znaleźć nieoznaczoną, dziką ściezke, niepoprzecinaną drogowskazami łączke czy zagajniczek. Niewazne, ze gdzies jest jedna, wyrazna droga.. Niewazne, ze wioski dzieli od siebie kilka kilometrów. Kazdy powód dobry aby wyrzucic kase w błoto i zepsuc krajobraz...


Ekipa w komplecie wsrod dzikich, nadbużańskich łąk tzn.. w cieniu nowych szlakowskazow...

Zdjecie z aparatu Pudelka

Mijamy wioske Kolemczyce. Miejscowość tak malutka (chyba kilkanaście osób tu mieszka), ze tylko nam migneła - zwlaszcza ze przecinamy ją w poprzek a nie wzdłuż ;)


Kwiaty, starorzecza i … coraz wieksza duchota… Przed Uchanką zaczyna nas gonić burza! Wygląda to malowniczo ale nieco stresujaco. Pudel z eco wyrywają do przodu i szybko nikną nam z oczu.



Uchanka okazuje sie byc bardzo klimatyczną wioską. Jest sporo drewnianych domów, sielskich podwórek, komórek i przydrożnych kapliczek. Czasem zarży koń, czasem zagdacze kura, czasem rąbnie gdzies calkiem niedalko piorun ;)










Sklepu nie ma. Tylko rano przyjezdza obwoźny. A to nas Staszek z Husynnego wykolegował! Zarzekał sie, ze jest. I że obok w domu mieszka właściciel i w razie potrzeby otworzy swe podwoje. Tylko, ze to bylo chyba w latach 70tych.. Tak jak akcja wiekszosci opowiadan i gawęd Staszka i Janka..

Mijamy krzyż z ciekawym obrazkiem - jakby granica Polski zrobiona z różańca.


Nie widziałam jeszcze takowego motywu na wiejskich kapliczkach, wiec zagaduje babuszke, ktora nieopodal pieli grządki . Ponoc ten krzyż to pamiątka po sporej, zeszłorocznej akcji “różaniec na granicach”. Ponoc tu, w Uchance, wyglądało to dosyc malowniczo. Przyjechało kilkaset osób, sporo pielgrzymów spało po prywatnych domach, stanelo tez kilka namiotów, mimo ze to była juz pozna jesien. Wieczorem wszyscy poszli na nadbużanskie łąki, mieli ze sobą świece, trzymali sie za ręce w długi łańcuch (ale chwila! gdzie wtedy trzymali świece??) i odmawiali rózaniec za ojczyzne. Część babuszek popiekła ciasta i częstowała przybyłych. Ktos rozpalił ognisko. Nie jestem osobą jakos przesadnie religijną - ale chciałabym móc przenieść sie w czasie i uczestniczyc w tej “imprezie” w Uchance! Słucham tej babci a przed oczami mam jesienny wieczór nad Bugiem i ciemność rozświetloną setkami pełgających świec. Jakies śpiewy, wieczorne dymy z kominów, gwiazdy albo szarość mgły i szum targanych wiatrem opadłych liści. Jesli gdziekolwiek mozna znaleźć Boga i jakas mistyke, to własnie tak, wsrod przyrody i przestrzeni..

Burza nie odpuszcza. Pierwszy atak ulewy przeczekujemy w pierwszej wiacie przystankowej.



Po drodze mijamy tez kopiec, nie za wysoki, pewnie dlatego, ze kilkukrotnie go rozwalano i usypywano ponownie. Mozaiki na słupie dekorujacym jego szczyt tez ponoc kilkukrotnie zmieniano. Teraz jest taka:


Kopiec ma upamietniac bitwe pod Dubienką i nazywają go "Kopcem Kościuszki". Koleś wyfasował chyba najwiecej kopców w Polsce ;) Ciekawe czemu akurat ten rodzaj upamietnienia wiąże sie z tą postacia tak nagminnie?

Chwilową przerwe w opadzie udaje sie wykorzystac dla teleportacji do drugiej wiaty, solidniejszej, na obrzezach wsi.


Jest juz 19:30. Warto by sie rozbijac z biwakiem, drewna na ognicho szukac - zaraz bedzie ciemno! Nie lubie szukac miejsca na nocleg po zmroku. Ale troche strach wyjść z budy - pioruny walą rzadko, ale jak juz to bardzo solidnie. Jest nawet chwilowy plan aby zostac na nocleg w tym przystanku - rozwazamy czy namiot sie zmiesci w srodku. Bez namiotu nie ma opcji - komary by nas zywcem pożarly juz na kolacje.. Gotujemy herbate, cos tam przekąszamy, humory sie nieco poprawiają. Snujemy marzenia na temat zabłąkanej nalewki, w ktoryms z plecaków…

zdjecie z aparatu Pudelka

Przed 21 przestaje padac, niebo sie lekko przeciera. Wyłazimy z wilgotnych murów budki autobusowej na obrzezch Uchanki. Powietrze przepełnione jest świezoscią. Pachnie mokry asfalt i jakies bagienne zioła o aromacie zbliżonym do macierzanki. Spod czarnych chmur zamykających horyzont przebija sie łuna zachodu słonca. Wszystko to odbija sie w mokrej powierzchni drogi. Jest jakos magicznie. Sa chwile, gdy człowieka przepełnia radość, jakas taka irracjonalna, bez powodu, jak na jakims haju. To jeden z tych momentów - idziesz przed siebie i bezgranicznie cieszysz ryja, samemu nie wiedząc do konca dlaczego :)


Nie idziemy daleko. Mijamy tylko bagna i skręcamy w pierwszy sosnowy las. Namioty stawiamy w przecince, która konczy sie zasiekami z drutu kolczastego. Obiektywnie szosa jest bardzo blisko, ale jestesmy fajnie schowani.


Okoliczne łąki spowija gęsta mgła, podnosząca sie wszedzie wokół. Niedługo dołączaja do niej dymy naszego ogniska, ktore jakos wspolnymi siłami udaje sie nawet ładnie rozhajcowac z bardzo mokrego drewna. Acz kopci przeokrutnie ale ja akurat wędzic sie lubie :)


Suszenie drewna :)


Smażymy kiełbasy a temat jakos schodzi na opowieści niesamowite. Jest wiec o zjawach przychodzących na wlasne pogrzeby, duchu niemieckiego żołnierza straszącego dziewczeta w łazience, niewidzialnej babci stukającej kosturkiem, ktora przyszła sie pożegnac. Wokół nas gęstnieją mgły podnoszące sie z łąk. Eco uchwyca na fotce dziwne smugi dymu. Ktoś mówi, ze niegdys na jakims klasowym zdjeciu pojawiła sie dziewczynka - zmarła pół roku wczesniej. Ktoś opowiada o zimnych rękach dotykających w czasie snu albo o duszących zmorach… Nikt nie chce iść spać pierwszy w pustym namiocie ;) A zbiory chrustu w lesie są bardziej ekscytujące niz zazwyczaj… W najgorszej sytuacji jest dzis Grześ - śpi sam w namiocie. W najlepszej jest Pudel - śpi w trójce i to pośrodku ;)


cdn