bubabar

wtorek, 12 grudnia 2017

Zaułkami lubuskiego szukając pałacyków cz.2






Z Lubska kierujemy sie na MRU, ale zdecydowanie nie najkrotszą i nie najprostszą drogą. Czy najciekawszą? Tez napewno nie. Po prostu sobie jedziemy!

W miejscowosci Koźla mają w centrum wlasciwy i odpowiadajacy nazwie pomniczek.


Mają tez pałac, ale niestety ciezki w ogladaniu - bo za tak wysokim murem, ze chyba po raz pierwszy w zyciu stwierdzam, ze moje długie ręce sa jednak za krótkie.


Na jednym z domow dopatrujemy sie zatartego, chyba przedwojennego napisu, ale jego odcyfrowanie moze nastręczac juz pewne trudnosci. Jesli ktos potrafilby pomoc w czytaniu byloby przefajnie.


Potem jedziemy do Letnicy. Czemu tam jedziemy? Ano bo mamy nieaktualne wiadomosci. Zobaczylam na zdjeciu w necie palac, milo otoczony krzaczkami, ponoc mial go zamieszkiwac jakis artysta. Brzmi i wyglada calkiem klimatycznie, nie? O np. tu

Artysty juz tam nie ma. Krzaczkow rozniez. Zielen wydarta do ziemi. Remont. Zamkniete bramy. Wylatujące z okien całe wiadra kamieni, cegieł i tynków. Po powrocie sprawdzilam. Informacje zawarte w tekscie byly z 2010 roku. Szkoda, ze nie trafilismy tam owe 7 lat temu.


Na otarcie łez z niezbyt udanego pałacykowania w rejonie - fabryczka w Letnicy. Tez pozamykana ale przynajmniej miła dla oka.


I na koniec rewelacja! Przyjechanie tu miało jednak głeboki sens i dobrze, ze to zrobilismy. Ano jest tu przystanek autobusowy. Chyba jeden z niewielu polskich przystanków wyłozony drobną mozaiką.


Na jednej ze scian podpisy wykonawców- imiona, nazwiska, ksywki.


Daty nie wypatrzyłam. Kto i dlaczego ten przystanek tak przyozdobilł? Chłopaki z wioski sie skrzyknęły bo im sie nudzilo, a ile mozna chlac pod sklepem? Jakas akcja zorganizowana przez szkołe, dom kultury, swietlice wiejską? A moze artysta z pałacu mial w tym jakis swoj udział? Nie wiem. Probuje dopytac osoby czekajace na przystanku, ale twierdzą ze: “mamy wazniejsze sprawy na głowie niz jakis zapchlony wiejski przystanek" i łypia na mnie niezbyt przyjaznie. Zapchlony to on raczej nie jest. Raczej zamieszkany przez stworzenia wodne. A dokladniej nie sam przystanek a pobliska fontanna, utrzymana w rownie mozaikowym klimacie i chyba przez tych samych artystow w tym samym czasie wykonana.


Dalej na naszej trasie jest Drzonów, gdzie wreszcie za trzecim podejsciem udaje sie nam zwiedzic muzeum, ale o tym bedzie osobna relacja. W Drzonowie tez zadbali aby ich przystanek byl ciekawy. Tu akurat postawili na malunki, sport, ogolnie promocja patriotyzmu lokalnego! :)


Odre przekraczamy tak jak lubimy najbardziej- promem! Przez cała przeprawe przysłuchuje sie rozmowie przewoznika z kumplami. Gadają cały czas, mówia po polsku, a ja po 15 minutach słuchania nie potrafie powiedziec o czym oni mowili. Tak totalnie o niczym i bez jakiejkolwiek mysli przewodniej. Takie ble ble ble.. Moja babcia zawsze mowila na cos takiego “mowa-trawa”, ale tak dosadnego przykladu to jeszcze na swojej drodze nie spotkalam!


Za promem oczywiscie kibelek. I bardzo sie przydał bo dzien jest dzis wietrzny i nie trzeba kupra na wiatr wystawiac, wnetrze jest bardzo zaciszne!


Skrót z Nietkowic do Sycowic wychodzi zdecydowanie krotszy pod wzgledem odleglosci ale z czasem przejazdu jest juz gorzej. Zwlaszcza w tak błotnistą i mokra pore roku. Ale na dobre nie zarylismy sie ani razu! :P


Kolejny pałacyk odwiedzamy w malutkiej, zagubionej wsrod lasow wiosce Zawisze. Budynek stoi na uboczu, w parku przechodzącym w las. Z zewnatrz wyglada calkiem niezle.


Wnetrza jednak pokazują obraz juz mocnego podupadku, deszcze, wiatry i złomiarze zrobili swoje. Dachy przeciekają, ściany chrupią, nie mam na tym etapie odwagi wejsc do srodka. Robie tylko pare zdjec z progów.


A pare lat temu ponoc jeszcze lokalne dzieciaki biegały po dachach, wspinały sie na kominy, na tarasie młodziez robiła ogniska, a parki prowadzały sie po dawnych komnatach w ciepłe letnie noce. Szkoda, ze nie przyjechalismy tu gdy 8 lat temu, jadac na pierwsze nasze bunkrowe Mikołajki. Zapewne wtedy stan budynku byl dla mnie idealny!

Miejsce musi byc cudne wiosną, bo wszystko oplatają bluszcze a ptactwo napewno czuje sie tu jak w raju. Ludzie poki co trzymają sie z daleka od tego miejsca ze swoimi remontami i obsesyjną manią niszczenia wszystkich roslin. Tu poki co rządzą ptaki, koty i nietoperze.


Błotnista droga pachnąca przygodą prowadzi w las.


Owa droga ciągnie nas troche w swoją strone, ale nie mozemy dzis skorzystac z jej sympatycznych kolein.. Dzis mamy inne plany- trzeba zmierzac ku północy.

Ostatni dzisiejszy pałacyk jest w Błoniu, miejscowosci, przez ktorą przejezdzalismy juz chyba kilkadziesiat razy. Ale nie wpadlismy na to aby zboczyc 500 metrow w lewo, w boczną wioskową droge. Poza tym trzeba aktywnie szukac i wiedziec gdzie patrzec. Bo łatwo mozna przeoczyc.


Nawet teraz, w bezlistną i zwiędłą pore roku gąszcz jest tam nieziemski. Latem musi stanowic bariere nie do przebycia bez maczety i napalmu! Dziś udaje sie jakos przeleźć acz ze 4 razy ląduje na twarzy - bo za nogi chwyciły mnie jakies kolczaste macki, pokazujące swiatu zewnetrznemu, ze one tu rządzą!


Od frontu jest mała łączka- zaczyna byc widac budynek.


Drzwi sa otwarte, a zaraz za nimi ślady jakiegos starego barłogu.


W pomieszczeniu obok stoją szafki, naczynia, garnki przywalone przez grube dachowe krokwie, ktore odmówily pozostania na swym pierwotnym miejscu…


Mchy mają sie tu znakomicie. Dawne schodki.

Dawny płot…


No i tym sposobem dzionek nam sie pstryk i skonczyl. Dalej mamy juz grudniową noc.


A przed nami jeszcze bruki! Nie decydujemy sie wiec jechac z Sieniawy ani na Żarzyn ani na Staropole/Boryszyn bo tam było mocno nierowno. Dobry bruk pamietam z trasy Wielowieś - Templewo. Ale jednak sie pomyliłam. Tam są jeszcze wieksze wądoły! Zwlaszcza, ze droge mocno namuliła i zniszczyła niedawna zrywka… Sa tez odcinki bardzo malownicze. Ciche, puste, o poboczach zaroslych zeschłymi, wysokimi trawami...


Nie mijamy zadnego auta. Ale za to trzy sarny i dwa zające. I cos wyglądające jak kudłaty wąż na czterek krótkich łapkach!

U celu podrozy czeka juz wiele sympatycznych a dawno niewidzianych pysków. Leje sie bimber kirgiski, ormianski, a i rodzimych paliw rakietowych tez nie brakuje. Ani domowych specjałow na zagryche - przeglad wszelakiej masci grzybkow, ogoreczkow, papryczek i karminadli jest jak zwykle imponujacy. W swietle swiec i brzękach gitary miło płyną kolejne godziny lubuskiej chłodnej nocy…..

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz