wtorek, 31 października 2017
Suwalskie wędrówki cz.2 (Litwa, jez. Baltajis)
Na przejsciu granicznym Ogrodniki/Lazdijai jest wiele zabudowan, terminali, rozjazdow. Gdzies musieli siedziec pogranicznicy, celnicy, ich komputery i stosy papierow. Teraz wszystko jest wymarłe, porasta trawą, asfalt sie kruszy i skrzypi pod nogami żużel. Ruch na drodze jest niewielki. Gdzies miedzy budynkami stoją jednak dwaj pogranicznicy, jak jakies widmo z przeszlosci. Co tu robili? Jednak granica jest pilnowana? Cos tam nawet z Pudlem i eco chyba gadali. Mysmy z Grzesiem (chyba odruchowo) obeszli ich bokiem ;)
Juz po litewskiej stronie mijamy zabudowania jakby dawnych koszar. Opuszczone ale zamkniete na calkiem swiezy łancuch. Na ich terenie stoi płyta- pomnik z jakims wierszem.
Słupy pozera pnąca roslinnosc.
Przy drodze stoi tez inny opuszczony budynek, ktory moze kiedys byl knajpką?
Pierwszym żywym miejscem jakie napotykamy na Litwie jest stacja benzynowa. Acz “żywość” tez jest taka srednia. Światło przyćmione, babka za ladą przypomina manekina i na dodatek nie sprzedają alkoholu. Nie tylko tu- taka litewska moda. Na stacjach sprzedaja benzyne, wode i cole. No i kwas! Na tym etapie jestem w pelni usatysfakcjonowana! Ale jestem w mniejszosci. Ekipa oswiadcza, ze nie rozbijamy sie w okolicznym lesie, tylko trzeba łapac stopa do cetrum Lazdijai i szukac sklepu. Pomysł wydaje sie totalnie niedorzeczny- do miasta jest daleko, pora jest pozna, tereny wokol piekne na biwak. Skonczy sie, ze nas zastanie noc pod monopolowym w centrum miasteczka i zostaniemy z przyslowiową ręką w nocniku. No ale jestem w mniejszosci z moim kwasem pod pachą ;)
Zaraz kolo stacji jest jeszcze jeden nowy budynek - informacja turystyczna.
Zwykle takie miejsca omijam szerokim łukiem, bo przewaznie mają w srodku folderki z najdrozszymi hotelami regionu, atrakcjami jakie mnie w ogole nie kręcą a na dodatek wszyscy mowia po angielsku i obwieszają sie flagami unii. Tutaj wiec tez łypie troche wilkiem na odpicowaną fasade. Pudel ma inne zwyczaje, wiec od razu tam wbija i wychodzi obwieszczajac, ze załatwil nam stopa do Lazdijai. Mnie pozostaje tylko zakląć szpetnie w duchu - miałam cichą nadzieje, ze nie znajdziemy podwózki i z koniecznosci gdzies tu poszukamy noclegu w okolicznym lasku. Chwile pozniej wychodzi do nas sympatyczna babka z obsługi informacji - Symena. Symena za pol godziny zamyka interes i jako ze dysponuje autem i dobrą wolą - moze nas potem zawiezc gdzie chcemy. Na dodatek mowi zarowno po angielsku jak i rosyjsku, wiec wszyscy mozemy jej wyłozyc swoje problemy, bolączki i rozterki - chlopaki, ze chca do centrum do sklepu, ja - ze jest wieczór a w miescie namiotu nie rozbijemy. Ostacznie ugadujemy sie tak, ze spod granicy ruszamy wszyscy razem. Mnie i Grzesia podrzuci nad jezioro Baltajis na obrzezach miasta, gdzie mozemy sobie jeszcze za światła szukac miejsca na biwak, a eco z Pudlem zawiezie do centrum pod sklep. Chlopaki kupia co trzeba i juz na spokojnie wrócą sobie nad jezioro, na znalezione i przygotowane miejsce noclegowe. Moze nawet juz chrust na ognisko pozbieramy? Jak to mówią "wilk bedzie syty i owca mniej wiecej cała" ;) Eco honoruje dziewczyne stwierdzeniem “jestes aniołem”, co rzeczywiscie przesadzone nie jest! Symena naprawde spadła nam z nieba w momencie, gdy humory nie dopisywaly i moglo dojsc do jakis konfliktow w ekipie! W sumie bardzo dobrze, ze Pudel ma zwyczaj zagladac do takich budykow! :)
Oczekiwanie na zamkniecie informacji turystycznej mija nam wiec juz miło, na konsumpcji ostatkow zapasow, realizowaniu fotograficznych pasji i błogim lenistwie.
Wiecej petentow Symena nie ma, wiec sobie razem gawędzimy o tym i owym siedząc na trawce.
Okazuje sie, ze dziewczyna zna rowniez troche polski np. potrafi policzyc do 20. Sporo tez rozumie slyszac nasze rozmowy, tylko nijak nie umie odpowiedziec. Opowiada tez o roznych festynach, ktore maja sie odbywac za miesiac w roznych miejscach Litwy, jako ze w tym kraju Noc Swietojanska jest duzo bardziej szumnie swietowana niz u nas. Temat od zawsze mnie bardzo interesuje, wiec probuje dopytywac o rozne szczegoly. Symena obiecuje poprzysylac konkretne informacje na maila - ktory przychodzi, fakt ze po 4 miesiacach ale zawsze :) Moze w przyszlym roku, w drodze do Estonii cos sie z tego przyda! (choc slyszalam ze najkrotszą noc roku najlepiej spedzic na Łotwie, tam to ponoc bawią sie z tej racji 3 dni! :) )
Wysiadamy z Grzesiem nad jeziorem. Nie jest to dzikie jezioro, teren jest zagospodarowy i raczej przypomina park miejski.
Wysypane żwirkiem chodniki, kibel, plac zabaw, molo, stoliki. Symena polecała nam spanie na górce, faktycznie tam jest w miare- ale rownego miejsca na wiecej niz jeden namiot nie ma. Napotkany na plaży litewski rowerzysta nie poleca noclegu w tym miejscu “tu jest niebezpiecznie, poszukajcie lepiej hotelu, sa rozne, niedrogie, od 20 euro cos znajdziecie”.
Rowerzysta jedzie w strone swojego swiata a my zostajemy na brzegu. Czekamy na chlopakow. Nie stawiamy namiotow. Glownie dlatego, ze przykleja sie do nas, jak kupa do buta, gromada dzieciaków. Sztuk moze w porywach 7, wiek 10-12 lat. Jasnowłosi, o niebieskich oczach, ale stylu bycia wybitnie “cyganskim”. Czujemy sie jakbysmy rozsiedli sie w srodku jakiegos taboru! W ich wzroku jest cos taksujacego, wyceniajacego przybysza “ile jest wart, on i jego bagaz”. Jednoczesnie widac totalny brak opieki dorosłych i poczucie bezkarnosci. Jezdzą na rowerkach i specjalnie kurzą na nas żwirem. Hamują z piskiem opon, pokrzykują i glupio sie smieją. Domagają sie aby im dać piwo, fajki, pieniądze. Kradną Grzesiowi wode z torby i niby uciekają. Ostatecznie wode rzucają w krzaki. Wiekszosci tego co mowia nie rozumiemy, acz jezyk gestow jest wszedzie taki sam. Obce jezyki znają wybiórczo: “What the fuck”, “Suka bladź”, “Idi w ch..”. itp. Nie odpuszczają swych zabaw i bezczelnych zachowan nawet jak wraca reszta ekipy. Napewno w ich towarzystwie nie mamy ochoty spać. Ot białe, litewskie Cyganięta…
Zostawiam na chwile Grzesia samego w taborze i ide rozejrzec sie po okolicznym lesie. Nie mozemy spac nad tym jeziorem - to jest pewne. W lasku udaje sie znalezc fajne miejsce. Cos jakby wąwoz, nad ktorym idą słupy z kablami. Teren jest na tyle pofałdowany, ze mimo bliskosci zabudowan bedziemy tu dobrze schowani! Wszystko porasta sosnowy las o miekkim poszyciu. Teraz pozostaje tylko ulotnic sie znad jeziora i tak zanurkowac w lesie aby nikt tego procesu nie zauwazyl. Czekamy az dzieciaki sie troche znudzą nami i rozbiegną. W koncu sie udaje. Niepostrzezenie znikamy miedzy drzewami.
Namioty stawiamy na gorce. Dlugo jeszcze slyszymy krzyki, przeklenstwa i nawoływania rozbrykanej czeredy. Dołaczyły do nich jakies kolejne osoby bo jezdza na pierdzimotorkach w te i wewte. Pewnie sie zastanawiają gdzie znikneli turysci ;)
Dzis mamy uczte prawdziwą, jako ze chłopaki byli w lokalnym sklepie a i Grześ dopiero co przyjechal z pelnym plecakiem smakołykow. Jest wiec nalewka z dzikiej rozy i z truskawek, sa pieczarki, boczek i smazone na patyku nad ogniem pierogi. Wieczor znow przedluza sie do poznej nocy. Kwiczy nocne ptactwo, kumkają stada żab, jako ze jezioro jest nieopodal i wszedzie rozchodza sie jakies kanały i rozlewiska. Wiatr szumi w koronach drzew, pachnie mchem, igliwiem, szyszkami i żywicą. Noc jest ciepła i pogodna. To jedna z takich nocy, ktore grzech byloby spedzic pod dachem!
Do snu układamy sie na mięciutkim mchu. Spi sie rewelacyjnie. Świadomosc szczesliwego zbiegu okolicznosci ze spotkaniem Symeny a potem przechytrzeniem Cyganiąt raduje nasze serca! :)
A rano kolejne ognisko! A co! Śpieszy nam sie gdzies? :)
Nasze biwakowisko o poranku tzn. pewnie kolo poludnia ;)
Gdy nudzi sie nam juz siedzenie przy ognisku idziemy nad jezioro. Dzis jest tu pusto zupelnie.
Jedynie kaczuszki z rozlewisk przygladają sie z niepokojem.
Zapodajemy kapiele, skoki, wypijamy reszte domowego wina przyciągnietego jeszcze ze Zdzieszowic.
Kazdy ma w sobie dusze dziecka! :)
Na beztroskiej zabawie mija nam chyba kilka godzin. Nikt z miejscowych sie nie pojawil. Dzis to jakies zapomniane miejsce. Tylko woda, slonce i my!
cdn
niedziela, 29 października 2017
Suwalskie wędrówki cz.1 (Sejny- Hołny Mejera)
Pod koniec maja znow ruszylismy dreptać wschodnimi, przygranicznymi rubiezami. Tak jak to mamy w zwyczaju co roku, wedle tradycji pielęgnowanej juz od 6 lat. Plecak, namiot, ogniska, autostop i piwo pod kazdym sklepem - to nasz niezmienny plan.
W tym roku jedziemy do Sejn i ruszamy na polnoc. Z resztą ekipy umawiam sie we wrocławskich knajpkach. Chłopakow jednak nie widac i zaczynają przychodzic dosc nieciekawe smsy: “pociag sie zepsuł”, “z kazdej stacji ruszamy 15 minut”, “mam nadzieje, ze zdazymy dotrzec do 23”. Znowu ich to skubane licho dorwalo! Pociag chyba ostatecznie dogorywa całkowicie bo wszyscy jego pasazerowie muszą sie przesiąść na jakis inny. Ze sporym opoznieniem ale na szczescie udaje sie pozbierac do kupy.
Podroz nie nalezy do najfajniejszych - noc + autobus to ogolnie zestaw, ktorego buby za bardzo nie lubią. No ale czasem sie trzeba dostosowac do woli wiekszosci. Wyjscia nie ma.
Mało brakowało a obudziłabym sie w Warszawie sama. Prawie a chłopaki by wysiedli w Łodzi. Jakos sie zakrecili i juz nawet zaczeli wyciagac plecaki!
W stolicy jestesmy jakims bladym switem, na tyle bladym, ze miasto jest jeszcze puste. Ulicami przemykają głownie taksowki i ludzie, ktorym dzien wczorajszy sie jakos niespodziewanie wydłuzyl. Czuc jeszcze chłod nocy ale widac, ze dzien bedzie upalny. Pysk sie drze z niewyspania, ale radosc z wiosny wokolo i z całego wyjazdu przed soba niweluje wszelakie niedogodnosci.
Do kolejnego autobusu mamy troche czasu, wiec idziemy go spedzic w bardzo nietypowym jak na stolice miejscu. Plątaniny autostrad, ślimaki drog na słupach, osiedla, galerie i inne fragmenty swiata z betonu zostają gdzies poza zasiegiem oczu. My nurkujemy w niewielki menelski lasek. Oprocz nas ulubiły go sobie okoliczne żule, wiec jest nieco zasmiecony. Chrzęszczące pod nogami papierzyska i puszki na szczescie nie mają wpływu na zapach kwitnacych drzew i poranny spiew ptactwa. Jakis wygodnicki przyniosl sobie tu nawet krzeslo! Zatem i my robimy z niego uzytek. Zgodnie z klimatem miejsca rowniez otwieramy browary.
Oczekujac na autobus widzimy takie maszyny. Niestety. Zadna z nich nie jedzie do Suwałk.
W Suwałkach wita nas sympatyczny dworzec, z ławkami na tyle szerokimi, ze moze na nich wygodnie usiasc czlowiek z plecakiem.
Mając nieco czasu do przesiadki na Sejny udajemy sie do knajpy. Spotykamy tam Darka, czystego i pracowitego bezdomnego, ktory raz po raz łapie sie roznych dorywczych prac i najczesciej zostaje przez pracodowacow wystawiony do wiatru. Opowiada rozne, nieraz mrozace krew w zyłach historie, o noclegowniach czy odpadających palcach swoich pobratymców.
W Sejnach zabudowa miejska miesza sie z klimatem małej wioski. Zza solidnych murowanych budynków synagogi z przyległosciami przezierają drewniane chatki.
Z wysokiego cokołu przygląda sie nam obywatelka - matka sejneńska ochoczo wysyłajaca swe dzieci na front. Ciekawe czy pomnikowi uda sie przetrwac obecne klimaty - czy "XXV PRL" oraz "braterstwo broni" okaze sie dyskwalifikujące?
Mozna sie tez zadumac nad zmiennoscia nazewnictwa. Czy Mickiewicz jest pewny? Czy tez kiedys nadejdzie dzien, ze okaze sie on niewygodny, niepolityczny a jego miejsce zajmie kolejna tabliczka?
Wkroczylismy wlasnie na tereny zamieszkałe przez mniejszosc litewska, co ma odzwierciedlenie w miejscowej kuchni. W knajpach bez problemu zakupimy bliny, soczewiaki, kartacze, kakory itp. Przewaznie jest to danie z ciasta, na bazie pieroga lub kluski a w srodku siedzi mielone mięsko. Wszystkie sa smaczne acz bardzo do siebie podobne.
Na obrzezach miasta zaglądamy na cmentarz porośniety sosnowym lasem, przywodzącym na myśl nadmorskie wydmy...
Nie tylko w knajpie- tu rowniez litewskie klimaty sa wyraznie i dobrze widoczne.
Nie dotyczy to tylko języka na napisach- wiele grobow jest dodatkowo opasanych szarfami, udekorowanych chorągiewkami, coby nie bylo wątpliwosci.
Tego goscia chyba lokalsi nie lubią - skoro Sejny w wyniku ustalen granic przypadły jednak Polsce ;)
Pusty grob - jeszcze niezasiedlony.
Wyjątkowo przypadł mi do gustu ten krzyz.
I ta kapliczka.
Grob o kudłatych literach…
Kolejna biała tablica do kolekcji..
Zmierzamy dzis w strone jeziora Sztabinki i gdzies tam planujemy szukac miejsca na pierwszy suwalski biwak. Godzina jest juz dosc pozna, ale to zaleta wczesnego lata - dni sa długie i mozna wedrowac i wedrowac w ciepłych promieniach slonca!
Wsrod kwiatów i zieleni stoją rozsiane zabudowania. Zwykle nie kojarzyłam Suwalszczyzny z drewnianymi domami - a tu prosze!
Jedna ze stodół jest ulepiona chyba z gliny.
Dosc długo idziemy asfaltem ale w koncu skrecamy w dobrą strone. Nawierzchnia zaczyna byc przyjemna dla oka i buta!
A wokół falistość wzgorz! Suwalszczyzna nieraz potrafi zaskoczyc! Pierwszy raz jak tu przyjechalam to spodziewałam sie rownin - a tu raz po raz myk! i góra, na ktorej mozna sie zadyszec ;) Dzis porastają je łany dmuchawców!
“Jesli chcesz z gardła kurz wypłukac…”
Suwalskie ma jedna sporą wade. Przewaznie nie ma tu zwartej zabudowy wsi, pojedyncze chutory sa rozrzucone po pagorkach. Tym samym nie ma czegos takiego jak “wyjsc z wioski” i moc rozbic namiot wsrod pustki. Gdzie pojdziesz tam widac domy! Dzis szukajac noclegu własnie ten problem mamy. Domy, domy, domy. Trafiamy w koncu nad jezioro.
Ze sporą iloscia tutejszych jezior tez jest nieciekawie- całe dookoła są otoczone prywatnymi działkami, a za tym idąc płotami, bramami, zasiekami. Juz jezdzac 9 lat temu w tych rejonach z rodzicami czesto mielismy problem, ze ciezko w ogole bylo podejsc do jeziora i na nie popatrzec. Nie mowiac juz o dogodnej kapieli czy biwaku. Wszystko trzeba “na zająca” i na pół-legalnie. No ale co robic jak sie nie da inaczej?
Krecimy sie wiec tu i tam, zaczyna sie robic ciemnawo a miejsca na spanie ni ma.. zaglądamy prawie za kazdy krzak. Idziemy jakąś aleja dacz, gdzie predzej cie poszczuja psem niz zaproszą do swojego ogrodka czy pozwolą przejsc przez posesje… Zewszad słychac dudniącą muzyke i pokrzykiwania. W koncu trafiamy na malenki zagajniczek, ktorego na szczescie jeszcze nikt nie zdązyl kupic. W widłach pylistych dróg. Bardzo blisko tych wszystkich zabudowan ale gesta sciana krzakow zasłania wnetrze zagajnika calkowicie! Nic wiecej nam dzisiaj nie trzeba! :)
Poranne zdjecie naszego zagajnika (zdjecie Pudla - moje wieczorne wyszlo nieostre)
Udaje sie jakos wklinowac namiot miedzy drzewa!
Wieczorem jeszcze wbijamy nad jezioro, przez jakąs działke oczywiscie - bo normalnego dostepu do brzegu nie ma. Prawo wodne nigdzie u nas nie jest respektowane i jakos sie w ogole o tym nie mowi..
Chlopaki sie kąpia, dla mnie jest troche za zimno. Komary żrą jak wsciekle.
Wieczorem zapodajemy malutkie ognisko. Sa grzanki z serem, pieczarki, domowe nalewki. Mimo zmeczenia i zarzekania sie, ze zaraz ide spac- dosc dlugo siedze i wgapiam sie w ogien. Gdzies za zasłona drzew czasem przejedzie jakies auto ale jestesmy dobrze schowani! Poczatek wyjazdu zawsze niesie w sobie jakas niewypowiedzianą radosc! Swiat zdaje sie do nas usmiechac na kazdym kroku - bo wszystko jest jeszcze przed nami! :)
A rano kolejne ognisko! To bedzie piekne na tym wyjezdzie, ze kazdy dzien konczymy i zaczynamy ogniskiem!
Domowe winko eco czy browarek? Co wybrac? Ja bez zastanowienia wybieram wino! Acz niektorzy mają problem z decyzją wiec pija na dwie rece! :)
Przydrozny krzyz- ośmiokanciasty wiec chyba staroobrzedowcow. Nieopodal naszego zagajnika noclegowego byl ich cmentarzyk.
Dzis kierujemy sie w strone Litwy. Pierwszy raz na naszych “podlaskich” wedrowkach zajrzymy tez do osciennego kraju. Walimy głowna drogą na Ogrodniki. Nikt nas nie chce zabrac na stopa. A drogami dwucyfrowymi wedruje sie oglednie mowiac srednio...
Po drodze bagienka.
I jezioro Hołny. O niesamowicie ciepłej jak na maj wodzie! W takich okolicznosciach i ja daje nura w fale!
Potencjalne utopce atakują!
W Hołnach Mejera czeka na nas Grześ. W knajpie - bo gdzie Grzes moglby czekac :) Zatem tegoroczna ekipa w pelnym składzie!
Tu dodatkowo mają czynaki - potrawke zapiekaną w garnuszku. Dobre - ale ukrainskie czanahy jednak lepsze!
Nie moze tez zabraknac akcentow futbolnych - to tez juz tradycja, ze chlopaki zawsze musza sie dorwac do piłki!
Jeden z niewielu plusow tego całego eurosajuza to sympatyczny wyglad terenow przy dawnych przejsciach granicznych. Tam gdzie jeszcze niedawno kłębiły sie auta, było pełno sklepow, parkingow, knajp, kantorow- teraz hula wiatr. Tu np. parking…
A przed nami Litwa!!!!!!!
cdn