To byla pierwsza wycieczka rowerowa kabaczka. Rowery zostaly wyciagniete z piwnicy po kilku latach kurzenia sie (faze na rower mielismy ostatnio w 2013 roku ;) Tym razem pojechalismy niedaleko - z Oławy do Jelcza nad jezioro, milymi lesnymy drogami. Razem kolo 40 km
Po drodze przystanek w Bystrzycy pod sklepem
Rzut oka na sympatyczną zabudowe mijanych wsi
I pierwsze tego roku jagody!
Za Bystrzycą zaczynaja sie takie lasy jak lubie.
Kabak zaliczyl pierwsze nurkowanie - skutki niekontrolowanej wywrotki ;)
Nad jelczanskim jeziorem mamy tez darmowe przedstawienie. Ponoc doszlo do jakiegos zatargu miedzy miejscowymi a Ukraincami. Przyjechala policja, jakis koles ucieka miedzy kocykami pokazujac w strone policjantow obelzywe gesty, jest dosyc agresywny i zachowuje sie jak nieco naćpany.. Jakies babki na niego krzycza ze sypie piach do kanapek i przeklina przy dzieciach. W koncu policaje zachodza go od tylu i obalaja na ziemie. Cala plaza bije brawo. Radiowozy stoja juz trzy. Z podsluchanych rozmow wynika ze wczoraj tez byla jakas bijatyka w oparciu o konflikty miedzynarodowe. Kilku chlopakow z plazy chce odbic swojego uwiezionego kolege. Jeden z policjantow mruczy- “jak to dobrze ze jutro jest poniedzialek”.
Ostatnio co sie gdzies wybiore to jakies “atrakcje”. Dopiero co w Bytomiu poszlam na spacer do lasu to przy nas wywozili wisielca z wiaty ;)
środa, 28 czerwca 2017
poniedziałek, 26 czerwca 2017
Gdzieś na bocznych drogach - Obwód Kaliningradzki cz.3
Jedziemy do Uszakowa. Zachowaly sie tu fragmenty krzyzackiego zamku Brandenburg. Zostalo naprawde niewiele. Na tablicach jest opisany jako wielka atrakcja turystyczna. Otoczony plotem, z pozamykanymi furtkami i telefonem gdzie dzwonic aby sie umowic na zwiedzanie z przewodnikiem. Ale co zwiedzac? Dwie sciany?
Juz wiecej zostalo z koscioła, ktory stoi bardziej zapomniany wiec i zwiedzanie jest swobodniejsze. Wchodzac do wnetrza wiezy uderza spiew ptakow. W starych murach, w załomach miedzy cegłami gniezdza sie ich dziesiatki, jak nie setki.
Jest tez ciekawy herb
I stary zegar
Nieopodal sympatyczna przystan rybacka
I miejsce targowe. Niestety dzis nic nie sprzedają (albo o tej godzinie)
Potem jedziemy do Jabłoniewki gdzie tez mają byc ruiny przedwojennego kosciola. Stoją sobie przy bocznej uliczce. Zadomowiły sie na nim bociany. W kolejnych dniach okaze sie, ze zabocianowanie koscielnych dachow jest w tym regionie regułą.
Dachu juz nie ma, ale zachowaly sie niemieckie napisy na scianach (jakby ktos przetlumaczyl bedzie mi milo :) )
Za ruinami miejsca biesiadne, ogniskowe, a nawet hustawka na drzewie.
Potem jedziemy drogą przez Poliewoje i Majskoje w kierunku na Władymirowo. Mijamy jakies głebokie wyrobiska, pelne oczek wodnych i pogrzęznietych w nich koparek i innej maszynerii. Zaklad jest jak najbardziej czynny, ciagle mijaja nas jakies ciezarowki, z ktorych sie leje błotnista maź. Droga znika gdzies za bramami i szlabanem. Prawą stroną wyrobiska jest poprowadzony objazd, jako ze zaklad pierwotną droge zjadł. Jedziemy wiec dalej błotnistą, kałużasta koleiną noszącą slady starego bruku. Nie mija nas zadne auto, wiec po raz kolejny zaczyna sie nam wydawac, ze jednak jedziemy zle.
Trafiamy na ciekawy most, wzmacniany solidnym, acz mocno omszałym betonem. Wygląda jak jakas dawna śluza albo co? W dole płynie rzeczka Prochładnaja, ktora tu tworzy niewielkie jeziorko.
Do Władymirowa w koncu docieramy. Tu tez szukamy ruin kosciola. Ten dla odmiany jest ogromny, calkiem niezle zachowany i… niestety zamkniety.
Chyba trwa jakis remont bo dach wyglada na nowy i w srodku lezy sporo naskładowanych cegieł.
Kabaczek strasznie sie irytuje, ze nie moze wejsc do srodka (chyba ma to po mamusi :P ). Stoi przyklejona do kraty, czuje chłód ciągnacy z wnetrza, zapach starego muru, ciagnie za krate, potrząsa i nic.. Dluzsza chwile nie mozemy jej oderwac od tych skrzypiacych bram..
Przy opuszczonym kosciele jest dziwny grob. Tegoroczny, z kwietnia 2017. Po pierwsze samotny taki jeden, po drugie mocno symboliczny i skromny. Nie wiemy ile lat miala Irina i czemu pochowali ją akurat tutaj. Wyglada jakby stala za tym jakas mroczna historia...
A potem suniemy do Kaliningradu. Zwykle staramy sie omijac duze miasta ale tu mamy dwie rzeczy do załatwienia. Na nocleg zatrzymujemy sie w hotelu “Willa Sewerin”. Obiekt nalezy do takich, jakich buby zdecydowanie nie lubią - odremontowany na błysk, stylizowany na bardzo wypasny i koszmarnie drogi. Ale doradzono go nam jako miejsce, ktore od reki i bez problemow robi meldunek. Ponoc da sie olać sprawe i nie meldowac sie wogole (ostatecznie potem wyszło, ze nikt od nas tego meldunku nigdzie nie chcial). Ale ja jakos wole miec papiery w porzadku- jakos czuje sie wtedy spokojniej.
Babce w recepcji mowie, ze jest nas trojka, dwoje doroslych i małe dziecko. Babka wypisuje wiec jakies formularze, bierze paszporty, pokazuje gdzie postawic auto. Gdy toperz wjezdza busiem i manewruje po placu- babka dopytuje: “To wy? Mozesz powtorzyc ile was jest?”
Mamy przy pokoju lazienke z wanna o tysiacu pokrętłach… i zrob tu pranie…
Hotel połozony jest w fajnej spokojnej dzielnicy, gdzie jest duzo starych wilii w cienistych ogrodach. Nawet jakas opuszczona sie trafila naprzeciw :)
Miasto ogolnie jest tłoczne, ruchliwe i zdecydowanie za duze. Plusem jest to, ze jest bardzo zielone. Widac, ze maja tu duzo mniejsza presje na niszczenie roslinnosci niz u nas i np. w parku czy przy domach mogą byc drzewa i krzewy a nie tylko beton.
Z pragnienia sie tu nie umrze :)
Na przedmiesciach mozna trafic na ciekawe murale upamietniajace rewolucje. Hmmm.. rowne sto lat temu ;)
Szukam tez po sklepach i aptekach tzw. “iwan-czaja”, czyli suszonej w specjalny sposob wierzbowki kiprzycy. Zawsze marzylo mi sie aby tego sprobowac. Ile to razy sie nasluchalam opowiesci jakie to jest pyszne i niepowtarzalne w smaku, naogladalam sie filmikow o specjalnym przyrzadzaniu tego ziółka, gdzie trzeba je podkiszac bez dostepu powietrza a nie po prostu wysuszyc jak miete czy dziurawiec. U nas to nie jest popularne a w Rosji ponoc bardzo. W sklepach jednak nie ma, udaje sie w koncu znalezc w aptece.
Ciesze sie ogromnie tym zakupem, wieczorem sobie zaparzam i… smakuje jak rumianek.. Moze dlatego ze to takie kupne? Zupelnie inaczej smakuje mięta z torebki a wlasnorecznie zebrana na łące. Moze takie apteczne to inaczej przyrzadzane? Nie wiem.. ale czuje sie mocno rozczarowana... Teraz mam kolejny cel w zyciu- sprobowac iwan-czaja ale takiego domowego!
A jutro ruszamy na forty! Ktorych w Kaliningradzie nie brakuje!
cdn
Juz wiecej zostalo z koscioła, ktory stoi bardziej zapomniany wiec i zwiedzanie jest swobodniejsze. Wchodzac do wnetrza wiezy uderza spiew ptakow. W starych murach, w załomach miedzy cegłami gniezdza sie ich dziesiatki, jak nie setki.
Jest tez ciekawy herb
I stary zegar
Nieopodal sympatyczna przystan rybacka
I miejsce targowe. Niestety dzis nic nie sprzedają (albo o tej godzinie)
Potem jedziemy do Jabłoniewki gdzie tez mają byc ruiny przedwojennego kosciola. Stoją sobie przy bocznej uliczce. Zadomowiły sie na nim bociany. W kolejnych dniach okaze sie, ze zabocianowanie koscielnych dachow jest w tym regionie regułą.
Dachu juz nie ma, ale zachowaly sie niemieckie napisy na scianach (jakby ktos przetlumaczyl bedzie mi milo :) )
Za ruinami miejsca biesiadne, ogniskowe, a nawet hustawka na drzewie.
Potem jedziemy drogą przez Poliewoje i Majskoje w kierunku na Władymirowo. Mijamy jakies głebokie wyrobiska, pelne oczek wodnych i pogrzęznietych w nich koparek i innej maszynerii. Zaklad jest jak najbardziej czynny, ciagle mijaja nas jakies ciezarowki, z ktorych sie leje błotnista maź. Droga znika gdzies za bramami i szlabanem. Prawą stroną wyrobiska jest poprowadzony objazd, jako ze zaklad pierwotną droge zjadł. Jedziemy wiec dalej błotnistą, kałużasta koleiną noszącą slady starego bruku. Nie mija nas zadne auto, wiec po raz kolejny zaczyna sie nam wydawac, ze jednak jedziemy zle.
Trafiamy na ciekawy most, wzmacniany solidnym, acz mocno omszałym betonem. Wygląda jak jakas dawna śluza albo co? W dole płynie rzeczka Prochładnaja, ktora tu tworzy niewielkie jeziorko.
Do Władymirowa w koncu docieramy. Tu tez szukamy ruin kosciola. Ten dla odmiany jest ogromny, calkiem niezle zachowany i… niestety zamkniety.
Chyba trwa jakis remont bo dach wyglada na nowy i w srodku lezy sporo naskładowanych cegieł.
Kabaczek strasznie sie irytuje, ze nie moze wejsc do srodka (chyba ma to po mamusi :P ). Stoi przyklejona do kraty, czuje chłód ciągnacy z wnetrza, zapach starego muru, ciagnie za krate, potrząsa i nic.. Dluzsza chwile nie mozemy jej oderwac od tych skrzypiacych bram..
Przy opuszczonym kosciele jest dziwny grob. Tegoroczny, z kwietnia 2017. Po pierwsze samotny taki jeden, po drugie mocno symboliczny i skromny. Nie wiemy ile lat miala Irina i czemu pochowali ją akurat tutaj. Wyglada jakby stala za tym jakas mroczna historia...
A potem suniemy do Kaliningradu. Zwykle staramy sie omijac duze miasta ale tu mamy dwie rzeczy do załatwienia. Na nocleg zatrzymujemy sie w hotelu “Willa Sewerin”. Obiekt nalezy do takich, jakich buby zdecydowanie nie lubią - odremontowany na błysk, stylizowany na bardzo wypasny i koszmarnie drogi. Ale doradzono go nam jako miejsce, ktore od reki i bez problemow robi meldunek. Ponoc da sie olać sprawe i nie meldowac sie wogole (ostatecznie potem wyszło, ze nikt od nas tego meldunku nigdzie nie chcial). Ale ja jakos wole miec papiery w porzadku- jakos czuje sie wtedy spokojniej.
Babce w recepcji mowie, ze jest nas trojka, dwoje doroslych i małe dziecko. Babka wypisuje wiec jakies formularze, bierze paszporty, pokazuje gdzie postawic auto. Gdy toperz wjezdza busiem i manewruje po placu- babka dopytuje: “To wy? Mozesz powtorzyc ile was jest?”
Mamy przy pokoju lazienke z wanna o tysiacu pokrętłach… i zrob tu pranie…
Hotel połozony jest w fajnej spokojnej dzielnicy, gdzie jest duzo starych wilii w cienistych ogrodach. Nawet jakas opuszczona sie trafila naprzeciw :)
Miasto ogolnie jest tłoczne, ruchliwe i zdecydowanie za duze. Plusem jest to, ze jest bardzo zielone. Widac, ze maja tu duzo mniejsza presje na niszczenie roslinnosci niz u nas i np. w parku czy przy domach mogą byc drzewa i krzewy a nie tylko beton.
Z pragnienia sie tu nie umrze :)
Na przedmiesciach mozna trafic na ciekawe murale upamietniajace rewolucje. Hmmm.. rowne sto lat temu ;)
Szukam tez po sklepach i aptekach tzw. “iwan-czaja”, czyli suszonej w specjalny sposob wierzbowki kiprzycy. Zawsze marzylo mi sie aby tego sprobowac. Ile to razy sie nasluchalam opowiesci jakie to jest pyszne i niepowtarzalne w smaku, naogladalam sie filmikow o specjalnym przyrzadzaniu tego ziółka, gdzie trzeba je podkiszac bez dostepu powietrza a nie po prostu wysuszyc jak miete czy dziurawiec. U nas to nie jest popularne a w Rosji ponoc bardzo. W sklepach jednak nie ma, udaje sie w koncu znalezc w aptece.
Ciesze sie ogromnie tym zakupem, wieczorem sobie zaparzam i… smakuje jak rumianek.. Moze dlatego ze to takie kupne? Zupelnie inaczej smakuje mięta z torebki a wlasnorecznie zebrana na łące. Moze takie apteczne to inaczej przyrzadzane? Nie wiem.. ale czuje sie mocno rozczarowana... Teraz mam kolejny cel w zyciu- sprobowac iwan-czaja ale takiego domowego!
A jutro ruszamy na forty! Ktorych w Kaliningradzie nie brakuje!
cdn
sobota, 24 czerwca 2017
Wśród młak i tataraku czyli Obwód Kaliningradzki cz.2
Kolejnego dnia pętamy sie w okolicach wsi Bieriegowo, ktora jak nazwa wskazuje rowniez przytyka do zbiornika wodnego, ktorym jest ten sam zalew, tylko troche na polnocny-wschod.
Juz na dojezdzie do wsi sie gubimy bo droga co chwile sie rozdziela.
Kilka razy dopytujemy jak jechac i podążajac za wskazowkami docieramy na teren jakiejs fabryki ;) A potem okazuje sie, ze droga byla prosta, asfaltowa tylko trzeba bylo skrecic w cos, co nam sie wydawalo byc bramą na plac zabaw ;)
Samo Bieriegowo jest senną osadą. Jak wszedzie w okolicy tu tez reklamuje sie nikt inny tylko partia nr 4, dzieci wiszą na płotach a wody zalewu płynnie przechodza w kałużaste drogi pokryte czesciowo starym brukiem.
Ciemne chmury o nisko ciągnietych brzuchach dodają temu miejscu posępnego uroku.
Jest tez cerkiewka o wielu daszkach.
W odroznieniu od Balgi w tutejszych lasach jest kupa starych turbaz (a nie jedna) acz nie wplywa to na łatwosc znalezienia w nich noclegu. Pierwszą z nich, ktora odwiedzamy, jest “Elektron”.
Teren jest strzezony przez ciecia i dostepny tylko czasami- gdy akurat przyjedzie ekipa z zakladu przemyslowego w Kaliningradzie, ktoremu nadal osrodek podlega. Byc moze wtedy z “naczalnikiem” mozna by sie dogadac na ewentualny nocleg. On natomiast jest strozem i za to mu placą, ze ma nie wpuszczac nikogo. Boi sie, ze jesli nas wpusci straci prace a o tą w Bieriegowie obecnie nie latwo. Ale jest mily. Usprawiedliwia sie, opowiada o swoim zyciu, o okolicy. A nie won i tyle. Probuje tez jakos pomoc, doradza inne turbazy leżace po przeciwleglej stronie wsi. No szkoda.. Wyglada na goscia, z ktorym fajnie by pogadac przy kielichu i rybce.
Za wsią zaczyna sie droga o zmiennej nawierzchni. Mam momentami wrazenie, ze skodusia by jej nie pokonała. Piach, błoto lub dziury zasypane calymi cegłowkami.
I las. Gęsty, lisciasty, młakowaty las. A w lesie kilkanascie turbaz. Skazka, Łukomoriec, Bieriozka, Sosnowyj Bor. Niestety… Najczesciej sa zamkniete pordzewialym łancuchem i zarosłe wieloletnim zielskiem. Czasem łancuch jest nowy a na terenie wystepuja slady bytnosci ludzi juz w czasach nowozytnych. Ale tez pusto. Nie pomaga nawoływanie czy trąbienie klaksonem.
Jedna z turbaz zdaje sie zyc. Po jej terenie biega stado dzieci w mundurach (znowu??). Częsc gromady trenuje biegi lesne, jakas grupka cwiczy okrzyki. Miedzy domkami stoją tablice poglądowe rozmiarow 10 na 5 metrow z roznymi rodzajami broni, wojskowych oznaczen czy mundurow. Pod jedna z tablic dwie dziewczynki ubrane w moro bawią sie lalką. To byla jedna z tych wielu sytuacji gdy siegnelam odruchowo po aparat… ale jednak odpuscilam.. Udaje mi sie wpakowac do kuchni i tam odnalezc kierowniczke tego kociokwiku. Wystepują tu rowniez garnki, w ktorych dalabym rade schowac sie na stojaco. Niestety, tu tez nie mozemy spac. Turbaza przyjmuje jedynie grupy zorganizowane i polecone przez.. tu nastepuje jakas nazwa bedaca skrotem literowym nie wiem czego. Babki podchodza do mnie dosc nieufnie- chyba rzadko zagraniczni turysci pytaja tu o nocleg.
Ciekawe czy te obozy sa obowiazkowe? Czy to rodzaj dobrowolnych kolonii letnich czy element nauki szkolnej? I czy czerwiec jest miesiacem wojskowopodobnych spędow czy młodzież obwodu rotacyjnie spedza tak czas w roznych miesiacach i to jest obecnie sensem istnienia turbaz?
W koncu udaje sie w Bieriozce. Tylko czy to turbaza? Stoi tu dwupietrowy dom w remoncie, ktory zamieszkuje rodzinka z dwojka dzieci.
Domków kempingowych jakos nie widac. Moze kiedys byly- dzis to raczej przeksztalcilo sie w gospodarstwo. Stawiamy busia nieopodal domu, a babka przynosi pełen talerz przepiorczych jajeczek (z wlasnego chowu), kanapeczki z ogórcem i rybka. Nie ma mowy o zadnych opłatach- jestesmy ich goścmi.
Wogole przemili, goscinni, sympatyczni ludzie. Babka od razu zabiera mnie z kabakiem do stajni- coby pokazac nam niedawno narodzone prosięta. Kabaczka prosieta zapewne by cieszyly ale duzych kwiczacych swin juz sie boi. W dodatku w stajni jest ciemno a i zapach jest nietypowy i dosc intensywny. Pokaz nie wypada wiec najlepiej- kabak z płaczem ucieka na ręce, świnie kwicza, prosięta sie rozbiegaja. Ja wpadam w poslizg na jednej z desek i mało nie ląduje kuprem w gnojówce ;) Rece mam zajete kabakiem wiec nie mam jak zrobic zdjecia prosiąt. Toperz gdzies zniknal a potem sie okazuje, ze to mysmy zniknely i caly czas nas szukał.
Sa tez konie, ktore kabaczek zapamietale głaszcze- ale tylko jak jest na rękach.
Okazuje sie, ze dawniej byla tu turbaza a teraz teren jest prywatny. Rodzinka przeniosla sie z miasta i kupila tu kilkanascie hektarow lasow i bagien. Mozemy łazic gdzie chcemy, palic ogniska. Rodzinka bardzo sensownie podchodzi do swojego terenu- “niech innym tez sluzy, przeciez sami tego wszystkiego nie zeżremy”. Nie gonia wiec wędkarzy czy przyjezdzajacych na szaszlyki.
Widze troche błysk niezrozumienia na twarzach gospodarzy gdy mowimy, ze idziemy pospacerowac nad zalewem. Sprawa wyjasnia sie bardzo szybko. O jakichkolwiek spacerach nie bardzo jest mowa. Nie ma tu plaz takich jak wczoraj- ba! Nie ma tu wogole zadnych plaz! Jest młaka, bagno, tatarak i to wszystko jeszcze pociachane kanałami, ktore sa zbyt szerokie aby je przeskoczyc.
Nie dziwi mnie stan opuszczenia turbaz.. Ale ze one wogole tutaj powstaly? Wczasy zakładowe? Dwa tygodnie na młace i w szuwarach wsrod kłębowisk komarow? Co tu robic od trzeciego dnia? Chyba tylko pić!
Początkowo stawiamy busia w niezbyt szczesliwym miejscu, wsrod konskich kup i zaraz blisko domu. Okazuje sie jednak, ze teren wokol domu bedzie dzis opylany jakimis swinstwami na kleszcze, wiec musimy odjechac na chwile albo schowac sie w aucie. Niezbyt mamy ochote, zeby potem palic ognisko w oparach chemii wiec odjezdzamy wiekszy kawalek w strone lesnego jeziorka. I to okazuje sie byc rewelacyjnym pomysłem! Brzozy, bagna, chlupoczace ryby! Miejsce kojarzy mi sie z jakimis syberyjskimi klimatami. Kraj sie niby zgadza- ale odleglosciowo to jeszcze niezły kawał drogi ;) Komary probują stanąc jednak na wysokosci zadania - i co najgorsze- pojawiają sie meszki! Rozpalamy ognicho i ono mocno dymiąc komary odstrasza. Meszki maja w dupie dym czy repelenty. Kąsaja straszliwie, glownie w oczy. Toperz oznajmia ze on na Syberie nie jedzie chyba ze w styczniu ;) Odkladajac na bok tej jeden bzyczacy aspekt- to miejsce jest naprawde cudne!
Pieczemy ziemniaki, ale niestety z mlodymi sprawy sie maja kiepsko.. Z kilkunastu wrzuconych chyba tylko 4 ocalaly. Na szczescie mielismy jeszcze oscypki, wprawdzie te z targu w Oławie, wiec tygodniowe i lekko nadjełczałe- ale w takim miejscu wszystko smakuje wybornie! :)
Ciekawa jest tez postac pana z wąsami, ktorego spotykamy dzis przypadkiem juz trzeci raz. Pierwszy raz wyrósł jak spod ziemi gdy pytalam w Bieriegowie miejscowego o turbazy inne niz Elektron. Drugi raz nadjechal autem gdy szlismy lesna droga znad zalewu- i zapraszal do siebie do domu ( juz po ptokach- my juz wtedy dogadalismy sie w Bieriozce). Trzeci raz pojawia sie nad jeziorkiem gdzie palimy ognisko (musial przejechac brame turbazy) i tym razem ostrzega nas przed kleszczami, ktore w okolicy ponoc sa straszliwa plagą. (cos w tym jest- rano znajduje dwa wbite w kuper)
W nocy przychodzi burza. Trzaska piorunami ale gdzies daleko. W naszym rejonie pogoda skupia sie na potokach deszczu jakby kto z wiadra polewal. Ja oczywiscie wypilam przy ognisku 2 litry herbaty wiec do kibla wstaje co godzine, wiec jestem nieco mokra… Toperz rozwaza czy jeziorko nie wystąpi z brzegow i nie zaleje jedynej drogi. Bo wtedy przyjdzie sprawdzic na wlasnej skorze co mozna tu robic przez tydzien ;)
Poranek wstaje jednak pogodny. Ale wyjazd i tak jest utrudniony! :)
Zegnamy sie z miła rodzinka i podskakując na wybojach wracamy do wsi. Zaglądam jeszcze do sklepu, ktory jest polozony w jakims starym budynku dawnego kina czy klubokawiarni. Nawet krzesełka maja odpowiednie. Sprzedawczyni gdy odkrywa we mnie obcokrajowca pyta skad jestesmy. “Z Polski? To wyscie spali w Bieriozce? Czy jakas inna ekipa?”. Szybko sie tu roznosza informacje. Czy cala wies od wczoraj zyje tym, ze nad zalew nagle zjechali inni turysci niz młodziezowe obozy wojskowe?
cdn
Kilka razy dopytujemy jak jechac i podążajac za wskazowkami docieramy na teren jakiejs fabryki ;) A potem okazuje sie, ze droga byla prosta, asfaltowa tylko trzeba bylo skrecic w cos, co nam sie wydawalo byc bramą na plac zabaw ;)
Samo Bieriegowo jest senną osadą. Jak wszedzie w okolicy tu tez reklamuje sie nikt inny tylko partia nr 4, dzieci wiszą na płotach a wody zalewu płynnie przechodza w kałużaste drogi pokryte czesciowo starym brukiem.
Ciemne chmury o nisko ciągnietych brzuchach dodają temu miejscu posępnego uroku.
Jest tez cerkiewka o wielu daszkach.
W odroznieniu od Balgi w tutejszych lasach jest kupa starych turbaz (a nie jedna) acz nie wplywa to na łatwosc znalezienia w nich noclegu. Pierwszą z nich, ktora odwiedzamy, jest “Elektron”.
Teren jest strzezony przez ciecia i dostepny tylko czasami- gdy akurat przyjedzie ekipa z zakladu przemyslowego w Kaliningradzie, ktoremu nadal osrodek podlega. Byc moze wtedy z “naczalnikiem” mozna by sie dogadac na ewentualny nocleg. On natomiast jest strozem i za to mu placą, ze ma nie wpuszczac nikogo. Boi sie, ze jesli nas wpusci straci prace a o tą w Bieriegowie obecnie nie latwo. Ale jest mily. Usprawiedliwia sie, opowiada o swoim zyciu, o okolicy. A nie won i tyle. Probuje tez jakos pomoc, doradza inne turbazy leżace po przeciwleglej stronie wsi. No szkoda.. Wyglada na goscia, z ktorym fajnie by pogadac przy kielichu i rybce.
Za wsią zaczyna sie droga o zmiennej nawierzchni. Mam momentami wrazenie, ze skodusia by jej nie pokonała. Piach, błoto lub dziury zasypane calymi cegłowkami.
I las. Gęsty, lisciasty, młakowaty las. A w lesie kilkanascie turbaz. Skazka, Łukomoriec, Bieriozka, Sosnowyj Bor. Niestety… Najczesciej sa zamkniete pordzewialym łancuchem i zarosłe wieloletnim zielskiem. Czasem łancuch jest nowy a na terenie wystepuja slady bytnosci ludzi juz w czasach nowozytnych. Ale tez pusto. Nie pomaga nawoływanie czy trąbienie klaksonem.
Jedna z turbaz zdaje sie zyc. Po jej terenie biega stado dzieci w mundurach (znowu??). Częsc gromady trenuje biegi lesne, jakas grupka cwiczy okrzyki. Miedzy domkami stoją tablice poglądowe rozmiarow 10 na 5 metrow z roznymi rodzajami broni, wojskowych oznaczen czy mundurow. Pod jedna z tablic dwie dziewczynki ubrane w moro bawią sie lalką. To byla jedna z tych wielu sytuacji gdy siegnelam odruchowo po aparat… ale jednak odpuscilam.. Udaje mi sie wpakowac do kuchni i tam odnalezc kierowniczke tego kociokwiku. Wystepują tu rowniez garnki, w ktorych dalabym rade schowac sie na stojaco. Niestety, tu tez nie mozemy spac. Turbaza przyjmuje jedynie grupy zorganizowane i polecone przez.. tu nastepuje jakas nazwa bedaca skrotem literowym nie wiem czego. Babki podchodza do mnie dosc nieufnie- chyba rzadko zagraniczni turysci pytaja tu o nocleg.
Ciekawe czy te obozy sa obowiazkowe? Czy to rodzaj dobrowolnych kolonii letnich czy element nauki szkolnej? I czy czerwiec jest miesiacem wojskowopodobnych spędow czy młodzież obwodu rotacyjnie spedza tak czas w roznych miesiacach i to jest obecnie sensem istnienia turbaz?
W koncu udaje sie w Bieriozce. Tylko czy to turbaza? Stoi tu dwupietrowy dom w remoncie, ktory zamieszkuje rodzinka z dwojka dzieci.
Domków kempingowych jakos nie widac. Moze kiedys byly- dzis to raczej przeksztalcilo sie w gospodarstwo. Stawiamy busia nieopodal domu, a babka przynosi pełen talerz przepiorczych jajeczek (z wlasnego chowu), kanapeczki z ogórcem i rybka. Nie ma mowy o zadnych opłatach- jestesmy ich goścmi.
Wogole przemili, goscinni, sympatyczni ludzie. Babka od razu zabiera mnie z kabakiem do stajni- coby pokazac nam niedawno narodzone prosięta. Kabaczka prosieta zapewne by cieszyly ale duzych kwiczacych swin juz sie boi. W dodatku w stajni jest ciemno a i zapach jest nietypowy i dosc intensywny. Pokaz nie wypada wiec najlepiej- kabak z płaczem ucieka na ręce, świnie kwicza, prosięta sie rozbiegaja. Ja wpadam w poslizg na jednej z desek i mało nie ląduje kuprem w gnojówce ;) Rece mam zajete kabakiem wiec nie mam jak zrobic zdjecia prosiąt. Toperz gdzies zniknal a potem sie okazuje, ze to mysmy zniknely i caly czas nas szukał.
Sa tez konie, ktore kabaczek zapamietale głaszcze- ale tylko jak jest na rękach.
Okazuje sie, ze dawniej byla tu turbaza a teraz teren jest prywatny. Rodzinka przeniosla sie z miasta i kupila tu kilkanascie hektarow lasow i bagien. Mozemy łazic gdzie chcemy, palic ogniska. Rodzinka bardzo sensownie podchodzi do swojego terenu- “niech innym tez sluzy, przeciez sami tego wszystkiego nie zeżremy”. Nie gonia wiec wędkarzy czy przyjezdzajacych na szaszlyki.
Widze troche błysk niezrozumienia na twarzach gospodarzy gdy mowimy, ze idziemy pospacerowac nad zalewem. Sprawa wyjasnia sie bardzo szybko. O jakichkolwiek spacerach nie bardzo jest mowa. Nie ma tu plaz takich jak wczoraj- ba! Nie ma tu wogole zadnych plaz! Jest młaka, bagno, tatarak i to wszystko jeszcze pociachane kanałami, ktore sa zbyt szerokie aby je przeskoczyc.
Nie dziwi mnie stan opuszczenia turbaz.. Ale ze one wogole tutaj powstaly? Wczasy zakładowe? Dwa tygodnie na młace i w szuwarach wsrod kłębowisk komarow? Co tu robic od trzeciego dnia? Chyba tylko pić!
Początkowo stawiamy busia w niezbyt szczesliwym miejscu, wsrod konskich kup i zaraz blisko domu. Okazuje sie jednak, ze teren wokol domu bedzie dzis opylany jakimis swinstwami na kleszcze, wiec musimy odjechac na chwile albo schowac sie w aucie. Niezbyt mamy ochote, zeby potem palic ognisko w oparach chemii wiec odjezdzamy wiekszy kawalek w strone lesnego jeziorka. I to okazuje sie byc rewelacyjnym pomysłem! Brzozy, bagna, chlupoczace ryby! Miejsce kojarzy mi sie z jakimis syberyjskimi klimatami. Kraj sie niby zgadza- ale odleglosciowo to jeszcze niezły kawał drogi ;) Komary probują stanąc jednak na wysokosci zadania - i co najgorsze- pojawiają sie meszki! Rozpalamy ognicho i ono mocno dymiąc komary odstrasza. Meszki maja w dupie dym czy repelenty. Kąsaja straszliwie, glownie w oczy. Toperz oznajmia ze on na Syberie nie jedzie chyba ze w styczniu ;) Odkladajac na bok tej jeden bzyczacy aspekt- to miejsce jest naprawde cudne!
Pieczemy ziemniaki, ale niestety z mlodymi sprawy sie maja kiepsko.. Z kilkunastu wrzuconych chyba tylko 4 ocalaly. Na szczescie mielismy jeszcze oscypki, wprawdzie te z targu w Oławie, wiec tygodniowe i lekko nadjełczałe- ale w takim miejscu wszystko smakuje wybornie! :)
Ciekawa jest tez postac pana z wąsami, ktorego spotykamy dzis przypadkiem juz trzeci raz. Pierwszy raz wyrósł jak spod ziemi gdy pytalam w Bieriegowie miejscowego o turbazy inne niz Elektron. Drugi raz nadjechal autem gdy szlismy lesna droga znad zalewu- i zapraszal do siebie do domu ( juz po ptokach- my juz wtedy dogadalismy sie w Bieriozce). Trzeci raz pojawia sie nad jeziorkiem gdzie palimy ognisko (musial przejechac brame turbazy) i tym razem ostrzega nas przed kleszczami, ktore w okolicy ponoc sa straszliwa plagą. (cos w tym jest- rano znajduje dwa wbite w kuper)
W nocy przychodzi burza. Trzaska piorunami ale gdzies daleko. W naszym rejonie pogoda skupia sie na potokach deszczu jakby kto z wiadra polewal. Ja oczywiscie wypilam przy ognisku 2 litry herbaty wiec do kibla wstaje co godzine, wiec jestem nieco mokra… Toperz rozwaza czy jeziorko nie wystąpi z brzegow i nie zaleje jedynej drogi. Bo wtedy przyjdzie sprawdzic na wlasnej skorze co mozna tu robic przez tydzien ;)
Poranek wstaje jednak pogodny. Ale wyjazd i tak jest utrudniony! :)
Zegnamy sie z miła rodzinka i podskakując na wybojach wracamy do wsi. Zaglądam jeszcze do sklepu, ktory jest polozony w jakims starym budynku dawnego kina czy klubokawiarni. Nawet krzesełka maja odpowiednie. Sprzedawczyni gdy odkrywa we mnie obcokrajowca pyta skad jestesmy. “Z Polski? To wyscie spali w Bieriozce? Czy jakas inna ekipa?”. Szybko sie tu roznosza informacje. Czy cala wies od wczoraj zyje tym, ze nad zalew nagle zjechali inni turysci niz młodziezowe obozy wojskowe?
cdn