Pewnej deszczowej niedzieli trafiamy w okolice Kluczborka. Polecaja tu uwazac na płazy.
W parku w Gorzowie Śląskim, na porosłym mchem placyku, napotykamy betonowy pomnik z dawnych czasow- ku czci wyzwolicieli “ziem piastowskich”.
Naprzeciw skweru jest jakis urzad - a na nim napisy juz niby calkiem wspolczesne, na jakis unijno-finansowanych projektach. Ale ich patetyczne brzmienie jakos kojarzy sie raczej z czasami pobliskiego zapomnianego pomnika... ;)
A tak naprawde to przyjechalismy tu szukac pałacyków. Pierwszy jest w Kozłowicach.
Poczatkowo nie mam zludzen, zeby udalo sie go zobaczyc rowniez w srodku. Obchodze go dookola raczej z przyzwyczajenia. A tu niespodzianka! Otwarte na osciez drzwi!!! Wewnatrz troche zdobien z dawnych lat, rzezbiony kominek, jakas scena, ogromne drewniane odrzwia. Chyba kiedys byla tu jakas klinika czy przychodnia?
Rozne ciekawe zdobienia okien, dachow
Roslinnosc wkracza juz na mury budynku i czuje sie tu calkiem zadomowiona
Pod palacykiem ma tez miejsce wazna chwila- pierwsze tegoroczne spotkanie ze slimakiem!
Snujemy sie dalej jakimis bocznymi drogami o wyboistej nawierzchni, obsadzonych pieknymi alejami.
Nastepny palac odwiedzamy w Bąkowie. Takie napisy jak najbardziej do mnie przemawiaja.
Palac sprawia wrazenie opuszczonego, ale jest pozamykany.
Zajrzec mozna jedynie przez szybe
W ogromnym parku wszystko kwitnie a siąpiąca mżawka tylko potęguje wszechobecny zapach wiosny.
Kolejny palac probujemy znalezc w Brzezince ale chyba nam sie cos pomylilo- nic takiego tu nie ma. Za to trafiamy na sklad starych aut!
A kawalek dalej na sympatyczna przyczepe mieszkalna. Z jednym kołem ogumowanym i trzema na obręczach.
Polnymi drogami wsrod ciągnacych sie alei wjezdzamy od tylu na czyjes podworko. Wyjazd tylko przez zadaszoną brame- na szczescie jest otwarta.
Mijamy sympatyczna stacje benzynowa- ciekawe czy czynna? Nie bylo kogo spytac…
A na koniec znow żabie klimaty :)
środa, 31 maja 2017
poniedziałek, 29 maja 2017
Białoruś majówka cz.9 - Powrót
Z Indury do granicy jedziemy bocznymi drogami, ktore wpadaja do glownej prawie przy samym przejsciu. Kolejka jest dosc spora a co najgorsze wogole sie nie porusza. Stajemy wiec na koncu a ja ide piechotką zapytac pogranicznikow czy tu tez, podobnie jak na Ukrainie, mają ulge na niemowleta. Juz prawie przed sama granicą na drodze staje mi jakis gosc, zatarasowujac sobą przejscie na tyle, ze musze sie zatrzymac. Jak sie okazuje jest to Polak, z kampera. “A ty dokad? A ty po co? Tam jest granica, tam nie wolno isc”. Pytam sie go wiec czy jest białoruskim pogranicznikiem. Koles prycha z oburzeniem. “Jak chcesz wpakowac sie w kłopoty to prosze bardzo. Ale nie mow, ze nie ostrzegalem! To jest dziki kraj, tu nie ma żartow!”. Ale z drogi nie schodzi. Stoi dalej w rozkroku, z załozonymi łapami i miną “ja tu rządze”. Musze sie wiec przeciskac miedzy autami a barierką. Mijam jeszcze z 10 samochodow i napotykam prawdziwych pogranicznikow. Sa bardzo mili, pytaja w czym mozna pomoc. Pytam o zasady przejazdu. Zgadza sie- tu tez mają takie prawa wpisane w regulamin. Młody jeszcze dzwoni do przelozonego aby sie upewnic. Z dziecmi do 3 lat mozna bez kolejki. (na Ukrainie do 2 lat). Mamy ominąc kolejke pasem dla tirow (ktorych akurat o dziwo nie ma). Wracam do busia. Mijam kamperowca, ktory wraz z kolegą wybucha smiechem na moj widok i slysze za soba jakies niewybredne zarty.
Zjezdzamy na boczny pas i jedziemy nim prawie kilometr, az pod sam szlaban. Przejezdzajac obok kamperowcow specjalnie otwieram drzwi i im macham. O dziwo nie odpowiedzieli na pozdrowienie, jak rowniez chyba zapomnieli jezykow w gębach bo tym razem juz nie zdobyli sie na zaden komentarz…
Granice przekraczamy w okolo godzine, pogranicznicy skubią malenstwo za nozki, pokazuja gdzie mozna wywalic pieluchy, a jeden nawet ukradkiem fotografuje kabaka komorką. Hmmm.. a myslalam ze na granicy nie mozna robic zdjec ;)
Jadac przez Polske troche mamy problem aby zrobic zakupy. Chcemy kupic jakies wino (nie bełta), ziemniaki, chleb, masło, sól, wode mineralną i kiełbase. Zatrzymujemy sie przy kilku sympatycznych, wiejskich sklepikach. I co sie okazuje- bardzo trudno zakupic takie rzeczy. Chleba albo juz nie ma, albo wyglada jakby przejechal po nim walec. Trzy razy. Wina bywaja jedynie pokroju wiśnia mocna za 5.5zl. Ziemniakow brak. I wszyscy zdziwieni- pojedz do Biedronki do Siemiatycz, za 5 km masz Lidla. Czyli juz nie da sie zrobic zakupow nie tracac pol dnia na stanie w marketowych kolejkach? W koncu posiłkujac sie chyba 5 sklepami i stacją benzynowa udaje sie uzbierac wszystkie potrzebne produkty. Jeden z milych, acz niestety bezchlebowych sklepow..
Dzis zmierzamy na biwak w rejonie Mężenina, gdzie nad nadbuzanskimi rozlewiskami stoi sobie fajna wiatka. Bug to jedna z moich ulubionych rzek, wiec ogromnie sie ciesze, ze ją zobacze!
Wiatka jest bardzo komfortowo wyposazona- jest nawet tapczan!
Niektorzy z ekipy najbardziej doceniaja mozliwosc wspinaczki
Wieczorem wszedzie wokol zaczynaja sie snuc mgly. Podnosza sie znad rzeki, znad okolicznych pol. Bug zaczyna wygladac jak morze czy ogromne jezioro- nie wiedac drugiego brzegu, horyzont sie zaciera i znika w oparach.
Dosc dlugo siedzimy przy ognisku sluchajac kląskania ptactwa i dziwnych chlupotow. Drewno jest mokre, nie pali sie zbyt dobrze. Jedynie dymu jest sporo, ktory miesza sie z mgła powodujac jej dalsze gęstnienie..
Poranek wstaje pogodny a wszystko wokol kwitnie na potege. Dopiero w cieplych promieniach slonca czuc jak pachnie cala okolica!
Niespiesznie pakujemy sie, jemy sniadanko, wloczymy nad rzecznymi rozlewiskami. Gdy juz jestesmy spakowani i mamy odjezdzac okazuje sie, ze to miejsce wcale nie chce nas wypuscic… Busio nie odpala. To juz drugi raz na tym wyjezdzie- ale wtedy mielismy pod ręka Ziute z jej autem i z kabli odpalil od razu. Probujemy popchac ale to nie skodusia- pchaj takiego giganta… Coz.. Wyruszam w strone wsi w poszukiwaniu jakiejs pomocy.
Po drodze chyba stary młyn
W koncu udaje mi sie znalezc goscia, ktory przyjechal do letniego domku i wraz z nim wracam. Nie jest proste znalezc chetnego do kabelkow- ludzie z osobowek jakos sie boją, ze busio jest wiekszy i wyssie im prąd z akumulatora... Odpalamy i ruszamy w dalsza droge..
Na kolejny nocleg zatrzymujemy sie w rejonie Działoszyna nad Wartą a dokladniej kolo wsi Lisowice. Sa tu miejsca biwakowe z wiatami, wydzielonymi ogniskami, przygotowane pod kajakarzy. Dzis nikogo oprocz nas tu nie ma, rzeka troche wylewa sie z brzegow i znow jest straszliwie zimno.
Przy ognisku siedzimy niedlugo. Jakos wogole nie grzeje. Ciagnie od wody strasznym chlodem.
Chowamy sie w zacisze blach. A to nasze spanko- niemowle jak zwykle ułozylo sie na srodku ;)
Poranek jest rownie chlodny jak wieczor a jeszcze na dodatek siąpi. Niektorym to nie przeszkadza a wrecz mam wrazenie ze kabaczę nabiera energii od wilgoci ;) Sniadanie jemy wiec na raty zdejmujac stworzonko co chwile z roznych wysokosci.
Kilka sekund pozniej ta kaluza zostala wykorzystana w iscie woodstockowym stylu ;)
A okoliczne ławki zdecydowanie cos gryzie. W sliczne desenie!
Niebawem docieramy do domu, konczac po 9 dniach tą chyba najzimniejsza w naszej historii majowke...
KONIEC
Zjezdzamy na boczny pas i jedziemy nim prawie kilometr, az pod sam szlaban. Przejezdzajac obok kamperowcow specjalnie otwieram drzwi i im macham. O dziwo nie odpowiedzieli na pozdrowienie, jak rowniez chyba zapomnieli jezykow w gębach bo tym razem juz nie zdobyli sie na zaden komentarz…
Granice przekraczamy w okolo godzine, pogranicznicy skubią malenstwo za nozki, pokazuja gdzie mozna wywalic pieluchy, a jeden nawet ukradkiem fotografuje kabaka komorką. Hmmm.. a myslalam ze na granicy nie mozna robic zdjec ;)
Jadac przez Polske troche mamy problem aby zrobic zakupy. Chcemy kupic jakies wino (nie bełta), ziemniaki, chleb, masło, sól, wode mineralną i kiełbase. Zatrzymujemy sie przy kilku sympatycznych, wiejskich sklepikach. I co sie okazuje- bardzo trudno zakupic takie rzeczy. Chleba albo juz nie ma, albo wyglada jakby przejechal po nim walec. Trzy razy. Wina bywaja jedynie pokroju wiśnia mocna za 5.5zl. Ziemniakow brak. I wszyscy zdziwieni- pojedz do Biedronki do Siemiatycz, za 5 km masz Lidla. Czyli juz nie da sie zrobic zakupow nie tracac pol dnia na stanie w marketowych kolejkach? W koncu posiłkujac sie chyba 5 sklepami i stacją benzynowa udaje sie uzbierac wszystkie potrzebne produkty. Jeden z milych, acz niestety bezchlebowych sklepow..
Dzis zmierzamy na biwak w rejonie Mężenina, gdzie nad nadbuzanskimi rozlewiskami stoi sobie fajna wiatka. Bug to jedna z moich ulubionych rzek, wiec ogromnie sie ciesze, ze ją zobacze!
Wiatka jest bardzo komfortowo wyposazona- jest nawet tapczan!
Niektorzy z ekipy najbardziej doceniaja mozliwosc wspinaczki
Wieczorem wszedzie wokol zaczynaja sie snuc mgly. Podnosza sie znad rzeki, znad okolicznych pol. Bug zaczyna wygladac jak morze czy ogromne jezioro- nie wiedac drugiego brzegu, horyzont sie zaciera i znika w oparach.
Dosc dlugo siedzimy przy ognisku sluchajac kląskania ptactwa i dziwnych chlupotow. Drewno jest mokre, nie pali sie zbyt dobrze. Jedynie dymu jest sporo, ktory miesza sie z mgła powodujac jej dalsze gęstnienie..
Poranek wstaje pogodny a wszystko wokol kwitnie na potege. Dopiero w cieplych promieniach slonca czuc jak pachnie cala okolica!
Niespiesznie pakujemy sie, jemy sniadanko, wloczymy nad rzecznymi rozlewiskami. Gdy juz jestesmy spakowani i mamy odjezdzac okazuje sie, ze to miejsce wcale nie chce nas wypuscic… Busio nie odpala. To juz drugi raz na tym wyjezdzie- ale wtedy mielismy pod ręka Ziute z jej autem i z kabli odpalil od razu. Probujemy popchac ale to nie skodusia- pchaj takiego giganta… Coz.. Wyruszam w strone wsi w poszukiwaniu jakiejs pomocy.
Po drodze chyba stary młyn
W koncu udaje mi sie znalezc goscia, ktory przyjechal do letniego domku i wraz z nim wracam. Nie jest proste znalezc chetnego do kabelkow- ludzie z osobowek jakos sie boją, ze busio jest wiekszy i wyssie im prąd z akumulatora... Odpalamy i ruszamy w dalsza droge..
Na kolejny nocleg zatrzymujemy sie w rejonie Działoszyna nad Wartą a dokladniej kolo wsi Lisowice. Sa tu miejsca biwakowe z wiatami, wydzielonymi ogniskami, przygotowane pod kajakarzy. Dzis nikogo oprocz nas tu nie ma, rzeka troche wylewa sie z brzegow i znow jest straszliwie zimno.
Przy ognisku siedzimy niedlugo. Jakos wogole nie grzeje. Ciagnie od wody strasznym chlodem.
Chowamy sie w zacisze blach. A to nasze spanko- niemowle jak zwykle ułozylo sie na srodku ;)
Poranek jest rownie chlodny jak wieczor a jeszcze na dodatek siąpi. Niektorym to nie przeszkadza a wrecz mam wrazenie ze kabaczę nabiera energii od wilgoci ;) Sniadanie jemy wiec na raty zdejmujac stworzonko co chwile z roznych wysokosci.
Kilka sekund pozniej ta kaluza zostala wykorzystana w iscie woodstockowym stylu ;)
A okoliczne ławki zdecydowanie cos gryzie. W sliczne desenie!
Niebawem docieramy do domu, konczac po 9 dniach tą chyba najzimniejsza w naszej historii majowke...
KONIEC