bubabar

środa, 15 listopada 2017

Góry Stołowe na listopadowo cz.1

Kolejnego dnia transportujemy sie do Darnkowa i stamtad podążamy na Kruczą Kope. Dzis jest jeszcze bardziej wilgotno, mgliscie i co chwile popaduje jakas grado-śniegowa kasza. W lesie wystepuja trzy kolory- czerń pni, biel mgły i rudość dywanu z opadłych lisci. Mimo soboty innych amatorow wedrowek po tych rejonach nie ma. Moze sie wystraszyli bo w telewizorze ponoc ostrzegali przed jakims kolejnym “orkanem”? Mowili nam o tym i w schronisku, i w sklepie. Jak zwykle- czy latem czy zimą zawsze znajdzie sie jakis powod aby namawiac ludzi do zostania w domu lub ostatecznie zwiedzania galerii handlowej. A moze po prostu tu jest takie zadupie, ze nawet orkany tu nie trafiają? ;) Drzewa sa nieruchome, zero wiatru. Nie poruszy sie nawet jeden listek.. Az tak dziwnie.. Slychac tylko szuranie naszych krokow i szelest opadajacej na ziemie “kaszy”.


Raz po raz napotykamy malowniczo powykrecane, posępne drzewa…


Krucza Kopa widziana z góry.


Krzyz z trudnoczytelnym napisem…


Skałka widziana od podnóża..


W oddali widac klasztor buddyjski Khordong w przysiolku zwanym Kociołek. Bylismy tam ostatnio w 2007 roku gdy owego obiektu jeszcze nie bylo.


Probowalam szukac po powrocie w necie jak wyglada sprawa z tym miejscem, czy mozna je zwiedzac, ale znalazlam tylko tyle ze mozna sie zapisac na kursy o ciekawych nazwach np. “ceremonii ofiarowania lampek maślanych”. Moze w naszych nepalskich bluzach wpuscili by nas za darmo? :P Jakby ktos byl zainteresowany to tu ich stronka https://www.khordong.pl/

Stary, kamienny słup w Darnkowie, chyba drogowskaz.


Zwykle nie przepadam za tujami, ale na tym etapie wzrostu zaczynaja mi sie podobac!


Wiata za Darnkowem. Niestety ani do spania ani na ognisko sie za bardzo nie nadaje. Ale fajny wodospadzik jest nieopodal.


Przejezdzamy tez przez Kulin Kłodzki gdzie zwraca uwage ogromna zruinowana kamienica. Miejscowosc jest w ogole malutka, rozsiane tu i owdzie małe domku a tu nagle bęc! taki moloch wsrod niczego. Do srodka juz raczej strach wejsc…


Nocujemy dzis w Radkowie.


Wieczorem odwiedzamy miejscowe knajpki. W pizzerii spotykamy bardzo ciekawą postac - Andrzeja. Uwage zwraca maska, ktorą przyniósł ze soba. Dawniej w takowych chodzili lekarze dżumy, wierzac, ze ona pomoze im ustrzec sie przed zarazeniem. Raz, ze do “nosa” maski wsadzano wonne olejki, zeby ich aromatem oddychac. Drugim aspektem byl ksztalt- ptaki ponoc na dzume nie chorowaly i uzytkownicy mieli nadzieje, ze choroba “sie zmyli”.


Andrzej w owej masce robil fotografie w pobliskiej alei. Sprawa byla osadzona w realiach bardziej niz by sie zdawalo- aleja prowadzila na dawny cmentarz epidemiczny. Jedno jest pewne- gdybym szla wieczorem drogą i zobaczyla kogos w takim stroju - to pielucha do przewijania pewna! ;)

Czasem jest taka sytuacja, ze spotykamy kogos nieznajomego a gada sie z nim jak ze starym kumplem. I tu w Radkowie jestesmy wlasnie swiadkami takiego przypadku. Tematy nam sie nie konczą - o zdjeciach, giełdach staroci, sztolniach, kamieniolomach, opuszczonych palacykach, rekonstrukcjach, kotach, knajpach, miejscach noclegowych…

Odwiedzamy jeszcze druga knajpke, “U Danusi” na opuszczonej stacyjce PKP. Pociagi juz od lat tu nie zajezdzaja, ba! nawet tory chyba zdjeli.. A knajpka chyba działa siłą dziwnego rozpędu, niezmieniona od dziesiatek lat. Zawsze panuje tu specyficzna atmosfera jakiejs takiej stagnacji, rezygnacji, zawieszenia w niebycie, jakiegos spowolnienia i zgęstnienia czasu. Jakby tu, na tych kilku metrach, byla silniejsza grawitacja a kazdy ruch kosztowal wiecej wysilku niz gdzies indziej. Nie jest to do konca wesola atmosfera, ale ma w sobie cos na tyle fascynujacego, ze ile razy odwiedzimy to miasteczko to przyciaga nas jak magnes. Zawsze w knajpce gra telewizor i leci jakies disco polo albo serial pokroju “Kiepskich”. Zawsze jest przyćmione swiatlo i tylko garstka lokalnych smakoszy niedrogich trunkow. Tu jednak nikt sie nie awanturuje, nie klnie, nie krzyczy- jak to bywa w innych spelunach (chociazby tej koło “Dino” ;) Dzis akurat tam nie zaglądalismy. Ale lokal z klimatem gdzie bywa grubo! ;)


Ale wracajac do naszej stacyjki… Tu ludzie są jak posągi, prawie nieruchomi, jakby nie do konca żywi. Wlascicielka nas juz kojarzy. Na dziwne spojrzenia stalych bywalcow komentuje jakby do siebie: “ja ich znam, oni tu nieraz przychodza… byli trzy lata temu, byli 5 lat temu…”

Po raz kolejny nie dałam rady zrobic zdjecia w srodku. Czasem jakos nie wypada. Czasem ma sie wrazenie, ze zdjeciem mogloby sie cos zburzyc, cos zakłócic.. Na odwage zdobywam sie jedynie w kibelku. Ciekawe ile razy doszlo do pomyłki ;)


Najlepsze stoliki sa na werandzie. Pewnie latem tu sie glownie przesiaduje. Ale my nigdy nie bylismy w Radkowie ciepłą pora…


Uswiadamiamy sobie, ze nigdy nie widzielismy tej knajpy za dnia.. Zawsze przychodzimy tu ciemna noca, przemykając przez uliczki niezbyt oswietlonego w tym rejonie miasta. Przewaznie gdy zmierzamy w strone stacyjki cos pada albo duje lodowaty wiatr. Tylko nikłe swiatelko pod drewnianym okapem informuje, ze jestesmy na miejscu. A moze za dnia, za swiatla i ciepla - to miejsce nie istnieje? Moze ono czai sie jedynie w mroku poznojesiennych wieczorow?


cdn

2 komentarze:

  1. Świetna wyprawa. Też mi się marzy coś podobnego i po Waszych wpisach się nakręcam. Tylko jakoś wciąż szkoda małego samego w domu zostawić.

    OdpowiedzUsuń