bubabar

sobota, 24 czerwca 2017

Wśród młak i tataraku czyli Obwód Kaliningradzki cz.2

Kolejnego dnia pętamy sie w okolicach wsi Bieriegowo, ktora jak nazwa wskazuje rowniez przytyka do zbiornika wodnego, ktorym jest ten sam zalew, tylko troche na polnocny-wschod. Juz na dojezdzie do wsi sie gubimy bo droga co chwile sie rozdziela.


Kilka razy dopytujemy jak jechac i podążajac za wskazowkami docieramy na teren jakiejs fabryki ;) A potem okazuje sie, ze droga byla prosta, asfaltowa tylko trzeba bylo skrecic w cos, co nam sie wydawalo byc bramą na plac zabaw ;)

Samo Bieriegowo jest senną osadą. Jak wszedzie w okolicy tu tez reklamuje sie nikt inny tylko partia nr 4, dzieci wiszą na płotach a wody zalewu płynnie przechodza w kałużaste drogi pokryte czesciowo starym brukiem.


Ciemne chmury o nisko ciągnietych brzuchach dodają temu miejscu posępnego uroku.


Jest tez cerkiewka o wielu daszkach.


W odroznieniu od Balgi w tutejszych lasach jest kupa starych turbaz (a nie jedna) acz nie wplywa to na łatwosc znalezienia w nich noclegu. Pierwszą z nich, ktora odwiedzamy, jest “Elektron”.


Teren jest strzezony przez ciecia i dostepny tylko czasami- gdy akurat przyjedzie ekipa z zakladu przemyslowego w Kaliningradzie, ktoremu nadal osrodek podlega. Byc moze wtedy z “naczalnikiem” mozna by sie dogadac na ewentualny nocleg. On natomiast jest strozem i za to mu placą, ze ma nie wpuszczac nikogo. Boi sie, ze jesli nas wpusci straci prace a o tą w Bieriegowie obecnie nie latwo. Ale jest mily. Usprawiedliwia sie, opowiada o swoim zyciu, o okolicy. A nie won i tyle. Probuje tez jakos pomoc, doradza inne turbazy leżace po przeciwleglej stronie wsi. No szkoda.. Wyglada na goscia, z ktorym fajnie by pogadac przy kielichu i rybce.


Za wsią zaczyna sie droga o zmiennej nawierzchni. Mam momentami wrazenie, ze skodusia by jej nie pokonała. Piach, błoto lub dziury zasypane calymi cegłowkami.


I las. Gęsty, lisciasty, młakowaty las. A w lesie kilkanascie turbaz. Skazka, Łukomoriec, Bieriozka, Sosnowyj Bor. Niestety… Najczesciej sa zamkniete pordzewialym łancuchem i zarosłe wieloletnim zielskiem. Czasem łancuch jest nowy a na terenie wystepuja slady bytnosci ludzi juz w czasach nowozytnych. Ale tez pusto. Nie pomaga nawoływanie czy trąbienie klaksonem.


Jedna z turbaz zdaje sie zyc. Po jej terenie biega stado dzieci w mundurach (znowu??). Częsc gromady trenuje biegi lesne, jakas grupka cwiczy okrzyki. Miedzy domkami stoją tablice poglądowe rozmiarow 10 na 5 metrow z roznymi rodzajami broni, wojskowych oznaczen czy mundurow. Pod jedna z tablic dwie dziewczynki ubrane w moro bawią sie lalką. To byla jedna z tych wielu sytuacji gdy siegnelam odruchowo po aparat… ale jednak odpuscilam.. Udaje mi sie wpakowac do kuchni i tam odnalezc kierowniczke tego kociokwiku. Wystepują tu rowniez garnki, w ktorych dalabym rade schowac sie na stojaco. Niestety, tu tez nie mozemy spac. Turbaza przyjmuje jedynie grupy zorganizowane i polecone przez.. tu nastepuje jakas nazwa bedaca skrotem literowym nie wiem czego. Babki podchodza do mnie dosc nieufnie- chyba rzadko zagraniczni turysci pytaja tu o nocleg.

Ciekawe czy te obozy sa obowiazkowe? Czy to rodzaj dobrowolnych kolonii letnich czy element nauki szkolnej? I czy czerwiec jest miesiacem wojskowopodobnych spędow czy młodzież obwodu rotacyjnie spedza tak czas w roznych miesiacach i to jest obecnie sensem istnienia turbaz?

W koncu udaje sie w Bieriozce. Tylko czy to turbaza? Stoi tu dwupietrowy dom w remoncie, ktory zamieszkuje rodzinka z dwojka dzieci.


Domków kempingowych jakos nie widac. Moze kiedys byly- dzis to raczej przeksztalcilo sie w gospodarstwo. Stawiamy busia nieopodal domu, a babka przynosi pełen talerz przepiorczych jajeczek (z wlasnego chowu), kanapeczki z ogórcem i rybka. Nie ma mowy o zadnych opłatach- jestesmy ich goścmi.


Wogole przemili, goscinni, sympatyczni ludzie. Babka od razu zabiera mnie z kabakiem do stajni- coby pokazac nam niedawno narodzone prosięta. Kabaczka prosieta zapewne by cieszyly ale duzych kwiczacych swin juz sie boi. W dodatku w stajni jest ciemno a i zapach jest nietypowy i dosc intensywny. Pokaz nie wypada wiec najlepiej- kabak z płaczem ucieka na ręce, świnie kwicza, prosięta sie rozbiegaja. Ja wpadam w poslizg na jednej z desek i mało nie ląduje kuprem w gnojówce ;) Rece mam zajete kabakiem wiec nie mam jak zrobic zdjecia prosiąt. Toperz gdzies zniknal a potem sie okazuje, ze to mysmy zniknely i caly czas nas szukał.

Sa tez konie, ktore kabaczek zapamietale głaszcze- ale tylko jak jest na rękach.

Okazuje sie, ze dawniej byla tu turbaza a teraz teren jest prywatny. Rodzinka przeniosla sie z miasta i kupila tu kilkanascie hektarow lasow i bagien. Mozemy łazic gdzie chcemy, palic ogniska. Rodzinka bardzo sensownie podchodzi do swojego terenu- “niech innym tez sluzy, przeciez sami tego wszystkiego nie zeżremy”. Nie gonia wiec wędkarzy czy przyjezdzajacych na szaszlyki.

Widze troche błysk niezrozumienia na twarzach gospodarzy gdy mowimy, ze idziemy pospacerowac nad zalewem. Sprawa wyjasnia sie bardzo szybko. O jakichkolwiek spacerach nie bardzo jest mowa. Nie ma tu plaz takich jak wczoraj- ba! Nie ma tu wogole zadnych plaz! Jest młaka, bagno, tatarak i to wszystko jeszcze pociachane kanałami, ktore sa zbyt szerokie aby je przeskoczyc.


Nie dziwi mnie stan opuszczenia turbaz.. Ale ze one wogole tutaj powstaly? Wczasy zakładowe? Dwa tygodnie na młace i w szuwarach wsrod kłębowisk komarow? Co tu robic od trzeciego dnia? Chyba tylko pić!

Początkowo stawiamy busia w niezbyt szczesliwym miejscu, wsrod konskich kup i zaraz blisko domu. Okazuje sie jednak, ze teren wokol domu bedzie dzis opylany jakimis swinstwami na kleszcze, wiec musimy odjechac na chwile albo schowac sie w aucie. Niezbyt mamy ochote, zeby potem palic ognisko w oparach chemii wiec odjezdzamy wiekszy kawalek w strone lesnego jeziorka. I to okazuje sie byc rewelacyjnym pomysłem! Brzozy, bagna, chlupoczace ryby! Miejsce kojarzy mi sie z jakimis syberyjskimi klimatami. Kraj sie niby zgadza- ale odleglosciowo to jeszcze niezły kawał drogi ;) Komary probują stanąc jednak na wysokosci zadania - i co najgorsze- pojawiają sie meszki! Rozpalamy ognicho i ono mocno dymiąc komary odstrasza. Meszki maja w dupie dym czy repelenty. Kąsaja straszliwie, glownie w oczy. Toperz oznajmia ze on na Syberie nie jedzie chyba ze w styczniu ;) Odkladajac na bok tej jeden bzyczacy aspekt- to miejsce jest naprawde cudne!


Pieczemy ziemniaki, ale niestety z mlodymi sprawy sie maja kiepsko.. Z kilkunastu wrzuconych chyba tylko 4 ocalaly. Na szczescie mielismy jeszcze oscypki, wprawdzie te z targu w Oławie, wiec tygodniowe i lekko nadjełczałe- ale w takim miejscu wszystko smakuje wybornie! :)

Ciekawa jest tez postac pana z wąsami, ktorego spotykamy dzis przypadkiem juz trzeci raz. Pierwszy raz wyrósł jak spod ziemi gdy pytalam w Bieriegowie miejscowego o turbazy inne niz Elektron. Drugi raz nadjechal autem gdy szlismy lesna droga znad zalewu- i zapraszal do siebie do domu ( juz po ptokach- my juz wtedy dogadalismy sie w Bieriozce). Trzeci raz pojawia sie nad jeziorkiem gdzie palimy ognisko (musial przejechac brame turbazy) i tym razem ostrzega nas przed kleszczami, ktore w okolicy ponoc sa straszliwa plagą. (cos w tym jest- rano znajduje dwa wbite w kuper)

W nocy przychodzi burza. Trzaska piorunami ale gdzies daleko. W naszym rejonie pogoda skupia sie na potokach deszczu jakby kto z wiadra polewal. Ja oczywiscie wypilam przy ognisku 2 litry herbaty wiec do kibla wstaje co godzine, wiec jestem nieco mokra… Toperz rozwaza czy jeziorko nie wystąpi z brzegow i nie zaleje jedynej drogi. Bo wtedy przyjdzie sprawdzic na wlasnej skorze co mozna tu robic przez tydzien ;)

Poranek wstaje jednak pogodny. Ale wyjazd i tak jest utrudniony! :)


Zegnamy sie z miła rodzinka i podskakując na wybojach wracamy do wsi. Zaglądam jeszcze do sklepu, ktory jest polozony w jakims starym budynku dawnego kina czy klubokawiarni. Nawet krzesełka maja odpowiednie. Sprzedawczyni gdy odkrywa we mnie obcokrajowca pyta skad jestesmy. “Z Polski? To wyscie spali w Bieriozce? Czy jakas inna ekipa?”. Szybko sie tu roznosza informacje. Czy cala wies od wczoraj zyje tym, ze nad zalew nagle zjechali inni turysci niz młodziezowe obozy wojskowe?


cdn

1 komentarz:

  1. "Wogole przemili, goscinni, sympatyczni ludzie."

    A już uwierzyłem, ze coś tam nie poszło w las...

    OdpowiedzUsuń